Wklejam art.Lekarki,która się wyleczyła z boleriozy
Boreliozę można wyleczyć! Wywiad z doktor Beatą Kowalską – Werbowy
Grafika do artykułu: Boreliozę można wyleczyć! Wywiad z doktor Beatą Kowalską – Werbowy
Według oficjalnych statystyk podanych przez Państwowy Zakład Higieny (PZH), w Polsce rocznie zapada na boreliozę przynajmniej 40.000 osób. Cały obszar Polski uznawany jest za endemiczny, co oznacza, że nie ma bezpiecznego miejsca, gdzie kleszcze nie są zarażone bakterią boreliozy, a brak przypadków tej choroby na tych terenach nie należy wiązać z jej niewystępowaniem, ale z tym, że jest ona nierozpoznawana. Co ciekawe, w Holandii, w której zamieszkuje połowę mniej ludzi, niż w Polsce, co roku diagnozuje się 3-4 razy więcej zachorowań niż w Polsce!
Chorzy na boreliozę często szukają pomocy u lekarzy różnych specjalizacji i z trudem dochodzą do właściwej diagnozy. Złe samopoczucie objawiające się na wiele sposobów, wreszcie wszechogarniający ból, a nawet paraliż, zamienia szczęśliwe życie w koszmar. Wielu z nich, z braku dostępu do informacji, pozostaje w tym stanie. Leczeni na przeróżne choroby u wielu specjalistów, nie tylko nie odzyskują zdrowia ale czują się coraz gorzej. Większość z nas nie ma pojęcia, że borelioza i towarzyszące jej inne choroby, mogą doprowadzić do wielonarządowych, nie odwracalnych uszkodzeń i być sprawcą trwałego inwalidztwa. Są jednak lekarze w Polsce, którzy mimo wielu przeciwności, podejmują trud niestandardowego leczenia boreliozy i poświęcają swoje życie temu, by pogryzieni przez kleszcze, mieli szansę powrotu do zdrowia.
DOKTOR BEATA KOWALSKA – WERBOWY, lekarz chorób wewnętrznych, w wywiadzie dla miesięcznika „Razem z Tobą”, przekonuje, że skojarzone leczenie pomaga odzyskać utraconą sprawność i zdrowie. Ponadto rozmawiamy o trudnościach związanych z diagnostyką i leczeniem boreliozy.
Jest Pani jednym z niewielu lekarzy w Polsce zajmujących się leczeniem chorób odkleszczowych, ale takiej specjalizacji w medycynie
nie ma. Dlaczego więc zajęła się Pani leczeniem osób cierpiących na boreliozę?
Nie jestem specjalistą leczenia boreliozy, nie jestem lekarzem chorób zakaźnych. Jestem lekarzem chorób wewnętrznych i specjalistą medycyny rodzinnej. Nie jest to oczywiście przeszkodą, by leczyć boreliozę. W 2004 roku zachorowałam na boreliozę, a właściwie zostałam nią ponownie nadkażona. W 2001 roku ugryzły mnie 3 kleszcze jednocześnie, ale zupełnie je zlekceważyłam. Po pewnym czasie pojawiły się u mnie złożone zaburzenia rytmu serca, nasilające się w nocy. Wywoływało to zdziwienie kardiologów, którzy początkowo zrzucili przyczynę objawów na przemęczenie i stres. Ale w takich sytuacjach w nocy jest poprawa, a było na odwrót. Taki objaw jest charakterystyczną cechą zaburzeń rytmu w boreliozie. Tak sobie egzystowałam do 2004 roku i wtedy powaliły mnie z dnia na dzień, dokładnie 11 listopada, objawy neurologiczne.
Nikt nie potrafił znaleźć przyczyny. Dostałam sterydy, bez efektu. Usłyszałam, żebym urodziła drugie dziecko to mi przejdzie...
Po 8 miesiącach poszukiwań moich i znanych lekarzy wyszła diagnoza boreliozy.
Kleszcza nie pamiętałam, dopiero gdy ta diagnoza powstała, uświadomiłam sobie wyjście do krakowskiego parku AWF-u, w lipcu-sierpniu 2004, gdzie chodziło po mnie kilkadziesiąt kleszczy i potem migawka - przecież kiedyś znalazłam kleszcza w łóżku, budząc się rano ze snu. No i sprawa stała się jasna. Potem leczenie.
Na początku 4 tygodnie antybiotykoterapii dożylnej ambulatoryjnie, potem przedłużenie do 6 tygodni z racji poprawy i decyzja o zakończeniu leczenia. „Nic się więcej nie da zrobić, to już nie borelioza, to jej następstwa, proszę się pogodzić, że pewnie do pracy, jako lekarz, nie będzie już pani zdolna” – usłyszałam od lekarzy. Na etapie decyzji o zakończeniu leczenia miałam całą gamę objawów neurologicznych, znaczny deficyt pamięci i możliwości kojarzenia, znaczne zaburzenia orientacji np. jadąc do pracy, bardzo skupiona nad jazdą, dojeżdżałam w zupełnie inne miejsca Krakowa
Te objawy są powtarzalne, jak się wsłuchamy w relacje chorych, to bardzo wiele objawów jest bardzo zbliżonych u ludzi chorych. I te wszystkie objawy jesteśmy w stanie wyeliminować leczeniem według ILADS.
I rzeczywiście, z miesiąca na miesiąc było gorzej, objawy narastały a standardowy system leczenia był już wyczerpany i nie mogłam liczyć na dalszą pomoc. Musiałam sama stać się ekspertem. Z boreliozy wyszłam - leczyłam sama siebie według amerykańskich wytycznych ILADS. Od zakończenia leczenia teraz mija 4 lata i 7 miesięcy. Jest super. Mimo przeróżnych przeciwności, energii i chęci do życia mam więcej niż przed chorobą. A choroba zabrała mi 2 lata życia. Przez te 2 lata wegetowałam, jakby tak miało być dalej, to życie nie miałoby to dla mnie sensu.
Proszę powiedzieć, czy mamy do czynienia z epidemią chorób odkleszczowych?
Do tego potrzeba dokładnych statystyk, sumiennej diagnostyki, zarówno serologicznej, jak i klinicznej, zgłaszania choroby i jej rozpoznawania. U nas wszystkie te elementy szwankują i statystyki są znacznie zaniżone. Można porównać jednak statystyki naszych sąsiadów i nasze, różnice są tak drastyczne, że nic dodać nic ująć. Tak jakby na polskiej granicy kleszcze się zatrzymywały lub gubiły gdzieś borrelię.
Jak pokazuje życie - kleszcz nie wybiera i atakuje młodych, starszych, a także dzieci. Jak to się przedstawia w Pani praktyce lekarskiej?
Kleszcze atakują zwłaszcza osoby aktywne, wędrujące po górach i lasach, grzybiarzy, osoby mieszkające w czasie wakacji w namiotach. Jest to grupa zróżnicowana wiekowo i oczywiste jest, że kleszcze nie wybierają, bo chorują i dzieci, i osoby starsze. Wcale nie rzadko zdarzają się ugryzienia przez kleszcza w parkach w centrum miasta, czy np. w Krakowie na plantach. Jesienią z pewnością pacjentów przybywa, z racji tego, że trwa okres grzybobrania.
Ludzie chorujący na boreliozę, są traktowani przez lekarzy, jak hipochondrycy. Pukają do drzwi różnych specjalistów reumatologów, neurologów, kardiologów, dermatologów, okulistów i nie otrzymują należytej pomocy, gdyż nie potrafią wskazać źródła swojego złego samopoczucia, a jeśli już przemknie się temat ugryzienia kleszcza i boreliozy, to jest on często ucinany. Dlaczego tak się dzieje?
To prawda. Często niestety jest tak, że ugryziony przez kleszcza człowiek ma tak liczne objawy ze strony różnych układów i narządów, że lekarz nie znający dobrze objawów boreliozy ma wrażenie, że pacjent wymyśla sobie dolegliwości, a spowodowane to jest jego problemami domowymi, lub stresem w pracy. Wówczas zaczyna się odsyłanie do specjalistów. Każdy z nich coś zleci, ale to wszystko nie pomaga. Pacjent wraca do swojego lekarza, ten często zleca konsultację psychiatryczną. Nie rzadko jest też tak, że do swojego lekarza rodzinnego pacjent wraca już po konsultacji przez lekarza chorób zakaźnych z wykluczeniem boreliozy, np. na podstawie mało wiarygodnego testu Elisa (tj. standardowego testu na przeciwciała przeciw boreliozie) .
Wbrew panujących w Polsce wytycznych IDSA dotyczących leczenia boreliozy (21 dniowa terapia jednym antybiotykiem), podjęła Pani leczenie według standardów amerykańskich ILADS (często kilku, a nawet kilkunastomiesięczna antybiotykoterapia wieloma antybiotykami jednocześnie, wsparta całym arsenałem suplementów i odpowiednią dietą chroniącą przed grzybicą układową). Dlaczego taka metoda?
Z bardzo prostej przyczyny. Bakteria ta ma różne postaci: postać ze ścianą komórkową, którą stosunkowo łatwo zniszczyć i która również szybko ucieka w postacie przetrwalnikowe pod wpływem stresu środowiskowego, jakim jest podanie antybiotyków. Powstają wówczas cysty, w których kolonie bakterii czekają na lepsze czasy, czyli na odstawienie antybiotyków, by znów pojawić się w postaci ze ścianą komórkową. Powstają również postaci bezścienne, nazywane również formą L lub prowirusa.
Na cystę działają inne antybiotyki niż na formę wewnątrzkomórkową bezścienną. Na cystę tinidazol i metronidazol, a na formę wewnątrzkomórkową makrolidy i tertacycliny.
Ponadto umiejscowienie bakterii np. w stawach, czy zębach wymaga wyższych dawek niż standardowe, aby antybiotyk docierał do tych trudniej dostępnych struktur. Dlatego prowadzi się leczenie skojarzone i większymi niż standardowe dawkami. Czas leczenia zależy od biologii bakterii. Jest to bakteria wolno dzieląca się, o wolnym metabolizmie.
O ile typowe bakterie dzielą się co 20 minut, to borelia dzieli się raz na dobę, czyli 72 razy wolniej.
Dlatego też czasu na leczenie też potrzeba 72 razy więcej. Trzeba wiedzieć, że antybiotyk działa tylko na bakterie aktywne metabolicznie czyli w czasie ich podziału, stąd te liczby.
Krótko mówiąc: pacjenci wymagają dłuższego leczenia skojarzonego i wyższych dawek antybiotyków, mogących w odpowiednim stężeniu dotrzeć do trudno dostępnych miejsc. Leczenie jest uzależnione od reakcji organizmu na leczenie. Standardowa 21-dniowa terapia jednym antybiotykiem działającym tylko na jedną formę bakterii, jest więc zawodna a chory pozostaje w dalszym ciągu chory.
Pewnie niejeden z czytelników zadałby to samo pytanie: Czy tak długa terapia jeszcze bardziej nie zaszkodzi naszemu zaatakowanemu chorobą organizmowi?
Jeśli długa terapia jest monitorowana, regularnie kontrolowane są próby wątrobowe Aspat, Alat, amylaza, kreatynina, morfologia, mocz, usg, a przy tym pacjent bezwzględnie przestrzega zaleconej diety w czasie długotrwałej antybiotykoterapii oraz zaleceń bieżących lekarza, to terapia jest bezpieczna. Jeśli w tym czasie wzrosną np. enzymy wątrobowe, to są to wzrosty przemijające, które normalizują się po odstawieniu antybiotyków lub po włączeniu osłaniających wątrobę preparatów.
Proszę wyjaśnić naszym czytelnikom, w czym tkwi największy problem jeśli chodzi o leczenie boreliozy, która jak wiadomo jest wielkim imitatorem i potrafi udawać wiele różnych schorzeń.
Problem tkwi w diagnozie. Rumień jest 100% wskazaniem do zdiagnozowania boreliozy i nie trzeba żadnych innych badań, by rozpocząć leczenie. Na etapie późniejszym diagnostyka jest zawodna.
Wynik negatywny nie wyklucza diagnozy, może on wynikać z wcześniejszego zastosowania antybiotyków, niewydolności układu odpornościowego, czy bardzo burzliwego zakażenia z burzliwą produkcją przeciwciał. Powstają wtedy tzw. kompleksy immunologiczne, a w wynikach badań serologicznych może wyjść dzięki temu wynik negatywny. Test Elisa jest wiarygodny zaledwie w 30% przypadków, test Western Blot w 70% przypadków a około 30% osób z boreliozą jest seronegatywna. Tak więc negatywny wynik badań nie powinien wykluczać diagnozy.
Borelioza jest chorobą, o której zdecydowanie mówi się za mało i niewiele dzieje się pod względem diagnostyki. Jak więc sprawdzić czy jest się zarażonym krętkiem borelii?
Wszelkie testy są zawodne. Najważniejszy jest wywiad, narażenie na ugryzienia i bardzo charakterystyczny rumień (przypomina tarczę strzelecką – z jasną obręczą w środku). Może ich być kilka. Mówimy wtedy o tzw. rumieniu mnogim.
W Polsce istnieje dwustopniowa diagnostyka.
Test Elisa, wiarygodny w 20-30% przypadków, a w razie wyników dodatnich lub wątpliwych, test Western Blot, wiarygodny w 70% przypadków. Jest jeszcze badanie PCR czyli poszukiwanie materiału genetycznego bakterii w płynach, najczęściej we krwi. Powtarzam jednak, że nie ma testu jednoznacznie wykluczającego chorobę. I chcę jeszcze raz mocno podkreślić, że żaden wynik negatywny nie wyklucza choroby. Trzeba też pamiętać, że rumień to gotowa diagnoza boreliozy.
A co należy robić, jeśli szereg wykonanych testów nie potwierdza obecności ani przeciwciał ani obecności krętka, a pacjent czuje się źle i twierdzi, że jego problemy zdrowotne zaczęły się po ukąszenia przez kleszcza? Czy pacjent seronegatywny kwalifikuje się do leczenia tylko na podstawie wywiadu?
Oczywiście. Dla mnie najważniejszy jest wywiad. Wyniki badań to tylko uzupełnienie wywiadu.
Skoro diagnostyka chorób odkleszczowych (bo przecież jest ich znacznie więcej), tak kuleje, jak sprawdzić, czy jest się wyleczonym? Czy objawy, a raczej ich zanik wskazuje na wyleczenie, czy tylko zaleczenie?
Ja leczę, by wyleczyć. Zresztą sama czuję się wyleczona. Podstawą jest reakcja na leczenie. Leczymy tak długo, jak długo są objawy plus margines bezpieczeństwa na okres bezobjawowy - 2-4 miesiące, co wynika z wolnej biologii bakterii. Nie wiadomo jaka ilość bakterii powoduje powstawanie objawów, więc brak objawów nie świadczy o całkowitym wyeliminowaniu bakterii.
Proszę powiedzieć, jakich innych chorób odkleszczowych powinniśmy się obawiać, mając kontakt z kleszczem, muchami końskimi czy meszkami i jakie objawy im towarzyszą?
Wiemy, że poza boreliozą, kleszcze i najprawdopodobniej inne owady gryzące i ssące, mogą przenosić babeszjozę, erlichiozę, anaplazmozę, bartonellę, mykoplazmę.
Są to tak zwane koinfekcje w boreliozie, czyli choroby, które mogą współistnieć z boreliozą i utrudniać lub wręcz uniemożliwiać jej wyleczenie. Od niedawna, jako o koinfekcji, mówi się też o toksoplazmozie. Co jakiś czas odkrywa się nowe patogeny lub okazuje się, że znane nam choroby z innego źródła przenoszenia, mogą też być przenoszone przez kleszcze. Zapewne do tej listy dochodzić będą nowe patogeny. Kleszcze bytując na dzikich leśnych zwierzętach, mogą od nich przenosić na ludzi całą gamę chorób. Zwierzęta leśne również w dużym procencie zakażone są boreliozą, ale same nie chorują.
Jeśli chodzi o koinfekcje to trudno scharakteryzować je w paru zdaniach, każda ma swe oblicze typowe, ale często przebiega też w mniej typowy sposób.
Babeszjoza dla ludzi z usuniętą śledzioną może być bardzo poważną zagrażającą życiu chorobą. Parazyt żyje w krwince czerwonej. U osób z boreliozą często ma przebieg subkliniczny (utajony) lub jest koinfekcją bezobjawową. Niekiedy wywołuje gorączki, poty, duszności, bóle głowy i siniaki na ciele. Przebiegając bogato objawowo powoduje anemię i żółtaczkę.
Bartonella w zależności od gatunku (bartonella henselae, bartonella Quintana) powoduje chorobę kociego pazura lub tzw. miejską gorączkę okopową. Może powodować objawy lokalne, skórne: pręgi, czerwone rozstępy oraz miejscowe lub uogólnione powiększenie węzłów chłonnych.
Może też powodować poważne objawy ogólne, w tym neurologiczne, łącznie z możliwością wystąpienia padaczki oraz groźne uszkodzenie zastawek serca z zaburzeniami rytmu i koniecznością wymiany zastawek serca.
Erlichioza klasycznie przebiega z wysoką gorączką i leukopenią, tj. obniżeniem liczby leukocytów, często również z małopłytkowością.
Mykoplazma to zasadniczo schorzenia śluzówek, zazwyczaj układu oddechowego, zatok, ale też jelit i dróg moczowych. Może też zajmować układ nerwowy. Bywa że na początku leczenia objawy są wielonarządowe i często lecząc samą boreliozę z biegiem leczenia uzyskujemy obraz wyłaniających się objawów koinfekcji, gdy objawy boreliozy stopniowo ustępują. Dlatego lekarze leczący według ILADS zalecają badania w kierunku koinfekcji. Pamiętać też należy, że ta diagnostyka nie jest doskonała, bada się tylko pewne genogatunki, a samej bartonelli jest kilkanaście genogatunków.
Coraz więcej mówi się o tym, że osoby po przebytej boreliozie nie powinny być dawcami krwi. Dlaczego?
Pacjent leczony standardowo, nawet przy braku objawów, może w swoim organizmie mieć formy przetrwalnikowe bakterii i przetoczenie jego krwi innej osobie może spowodować, po pewnym czasie i w sprzyjających warunkach, rozwój boreliozy u biorcy krwi. Dotyczy to również babeszjozy i być może innych koinfekcji.
Istnieją publikacje medyczne na ten temat. Leczenie standardowe, szczególnie boreliozy późnej, jak pokazuje praktyka, nie jest skuteczne. Nie powoduje usunięcia patogenu, ale czasowe podleczenie chorego. Trudno z tym polemizować, bo historie pacjentów same o tym mówią. Trudno też zgodzić się z poglądem, że objawy, które pozostają po leczeniu standardowym i które potem, z biegiem czasu narastają, by znów na jakiś czas ustąpić, lub zmniejszyć się po kolejnej standardowej antybiotykoterapii - to zespół po boreliozie.
W takim razie, dlaczego lekarze taki pogląd wyznający podają pacjentowi antybiotyk i dlaczego stan tego pacjenta, chociaż chwilowo, po antybiotyku się poprawia? Z kontaktów z chorymi na boreliozę wnioskuję, że leczenie niestandardowe jest skuteczne.
Są już na ten temat wywiady wieloletnie po zakończonej niestandardowej antybiotykoterapii. Jest wielu pacjentów rozpoczynających leczenie po 15. latach choroby (z wywiadu) i 30 hospitalizacjami w tym czasie, regularnie dwa razy w roku. Po zakończeniu leczenia wg ILADS są kilka już lat „bezobjawowi” i żadna hospitalizacja w tym czasie nie była konieczna, a wcześniej również pomiędzy hospitalizacjami nie czuli się dobrze.
Tymczasem pacjenci leczeni wg ILADS długotrwałą antybiotykoterapią skojarzoną w ponadstandardowych dawkach uzyskują pełne wyleczenie - to są fakty z dokumentacji nie jednego pacjenta, lecz setek. Przyjeżdżają niekiedy na wózkach inwalidzkim z diagnozą, że tak już będzie i potem miesiąc po miesiącu, lecząc się, uzyskują albo radykalną poprawę, albo całkowite ustąpienie objawów. Są osoby, które z tych wózków wstały i wróciły do życia, do nauki do pracy.
A co z kobietami, które chorowały na boreliozę i pragną mieć dzieci? Są potwierdzone badania medyczne wskazujące na to, że krętek boreliozy penetruje łożysko i przenika do mleka matki. Czy to je dyskwalifikuje z bycia matką?
Leczenie według ILADS dąży do wyleczenia pacjenta. Leczymy tak długo, jak długo są objawy plus margines bezpieczeństwa na okres bezobjawowy (2-4 miesiące), ponieważ nie wiadomo jaka ilość bakterii chorobę może wyzwolić. Tak długi okres bezobjawowy, w którym jeszcze lekarze leczący wg ILADS utrzymują antybiotykoterapię, wynika z wolnej biologii bakterii, z jej wolnych podziałów. Jeśli leczymy w taki sposób, nie powinniśmy mieć problemów u kobiety, która planuje ciążę.
A jeśli kobieta nie wie, że jest chora? Czy zagrożenie zarażenia dziecka niesie za sobą poważne konsekwencje dla zdrowia malucha?
Ciąża u kobiety chorej na boreliozę to ryzyko dla dziecka. Zdarzają się ciąże obumarłe, poronienia, porody przedwczesne, wady wrodzone a także borelioza wrodzona u dziecka. Są prace dokumentujące możliwość wszystkich tych sytuacji. Ponadto kobieta karmiąca może tą drogą też zakazić dziecko, bakterię stwierdzano w mleku kobiet, jak również może być w każdej wydzielinie.
Przez te kilka lat, od kiedy podjęła Pani trud leczenia chorób odkleszczowych, przez Pani gabinet przeszły setki a może i tysiące osób zmagających się z boreliozą. Zapewne towarzyszy temu ogrom pracy, zaangażowania, ale i satysfakcja. Jeśli nie jest to tajemnicą, proszę
zdradzić, jak wygląda Pani dzień pracy.
W tygodniu cały mój czas poświęcony jest pracy i mojej córce Oli. Dla siebie może będę mieć czas, gdy więcej lekarzy podejmie wyzwanie, jakim jest leczenie według ILADS.
Mój dzień pracy wygląda tak:
Wstaję rano nie później niż o 4.30 i zazwyczaj wtedy odpowiadam na korespondencję i czytam. Od 5.30 zaczynają się porady na skypie. Od 8.30 zazwyczaj już pracuję z pacjentami.
W południe mała przerwa na przejazdy pomiędzy pracami i dalsza praca do 16.00.
Potem, kiedy zawiozę już moją córkę na zajęcia dodatkowe po szkole, znów wracam do pracy z pacjentami do ok. 18.00. Na szczęście wszystkie zajęcia dodatkowe udało mi się znaleźć w pobliżu mojego miejsca pracy. Potem wieczorem, kiedy córka już śpi, mam czas na spokojne odpowiadanie na korespondencję, maile i czytanie literatury medycznej, niekiedy w tym czasie również udzielam porad na skypie. Spać chodzę w okolicach 24.00, czasem później. Tydzień jest bardzo pracowity, natomiast dbam o to, by sobota i niedziela była poświęcona całkowicie córce.
Na wakacje od paru lat wyjeżdżam z laptopem, bo muszę mieć stały kontakt z osobami leczącymi się i przy takim leczeniu nie da się pacjenta zostawić na czas mojego urlopu bez kontaktu ze mną.
Jakie wnioski towarzyszą Pani dziś po tych kilku latach, nie ukrywajmy, niezwyczajnej pracy)?
Sama przeszłam tą chorobę. Wcześniej moje podejście do boreliozy nie różniło się od podejścia innych lekarzy, też uważałam, że leczenie standardowe pomaga.
Dlatego nie dziwię się lekarzom POZ, że zlecają pacjentowi 21-dniowe leczenie jednym antybiotykiem w standardowej dawce. Teraz, gdy jesienią miną cztery lata mojego doświadczenia z leczeniem wg ILADS, mogę powiedzieć, że tylko w ten sposób możemy wyleczyć pacjenta, szczególnie z boreliozą późną.
Przez te cztery lata zmieniło się też podejście wielu lekarzy do boreliozy i leczenia niestandardowego. Już nie budzi zdumienia takie leczenie. Lekarze, którzy obserwowali swoich pacjentów w czasie ich leczenia, często się ze mną kontaktują, pytając, gdzie znaleźć literaturę odnośnie leczenia wg ILADS. Wielu lekarzy i członków ich rodzin, również u mnie się leczy.
U osób skazanych już na inwalidztwo, czy znacznie obniżoną jakość życia przez boreliozę, dzięki takiej terapii z miesiąca na miesiąc widzimy stopniową, a czasem spektakularną poprawę. Objaw po objawie ustępuje, czasem ustępują całymi grupami np. wędrujące bóle stawów, czy bóle mięśniowe, objawy wieloletniej depresji, a także zaburzenia orientacji i pamięci. Trudno opisać relacje szczęśliwych ludzi, którzy jak to sami określali „narodzili się na nowo”.
Oczywiście jeśli choroba doprowadziła do zmian organicznych, uszkodzeń stawów, czy trwałych uszkodzeń układu nerwowego, to objawów wynikających z tych uszkodzeń już nie da się wyeliminować, ale można zatrzymać rozwój dalszych uszkodzeń.
Wiadomo mi, częściowo z własnego doświadczenia, że każdy przypadek leczy się inaczej i u każdej osoby to leczenie przybiera inne tempo. Są osoby oporne na leczenie ale i takie, u których efekty widać szybko. Od czego to zależy?
Statystycznie 1% chorych nie da się wyleczyć.
Od czego zależy postęp spektakularny, a od czego wolna odpowiedź na leczenie? Zapewne od koinfekcji tych znanych, a być może tych jeszcze nam nie znanych. Są pacjenci z bardzo długim, kilkunastoletnim wywiadem i wieloma objawami, którzy po miesięcznym leczeniu przyjeżdżają bez objawów. Są pacjenci z krótkim wywiadem, u których leczenie nie idzie tak, jakby się chciało.
Pamiętać należy, że w obrębie danego patogenu jest wiele genogatunków, a badamy tylko nieliczne, może
http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS= ... artyk=5985