Witam wszystkich użytkowników tego forum

17.03.23
Forum przeżyło dziś dużą próbę ataku hakerskiego. Atak był przeprowadzony z USA z wielu numerów IP jednocześnie. Musiałem zablokować forum na ca pół godziny, ale to niewiele dało. jedynie kilkukrotne wylogowanie wszystkich gości jednocześnie dało pożądany efekt.
Sprawdził się też nasz elastyczny hosting, który mimo 20 krotnego przekroczenia zamówionej mocy procesora nie blokował strony, tylko dawał opóźnienie w ładowaniu stron ok. 1 sekundy.
Tutaj prośba do wszystkich gości: BARDZO PROSZĘ o zamykanie naszej strony po zakończeniu przeglądania i otwieranie jej ponownie z pamięci przeglądarki, gdy ponownie nas odwiedzicie. Przy włączonych jednocześnie 200 - 300 przeglądarek gości, jest wręcz niemożliwe zidentyfikowanie i zablokowanie intruzów. Bardzo proszę o zrozumienie, bo ma to na celu umożliwienie wam przeglądania forum bez przeszkód.

25.10.22
Kolega @janusz nie jest już administratorem tego forum i jest zablokowany na czas nieokreślony.
Została uszkodzona komunikacja mailowa przez forum, więc proszę wszelkie kwestie zgłaszać administratorom na PW lub bezpośrednio na email: cheops4.pl@gmail.com. Nowi użytkownicy, którzy nie otrzymają weryfikacyjnego emala, będą aktywowani w miarę możliwości, co dzień, jeśli ktoś nie będzie mógł używać forum proszę o maila na powyższy adres.
/blueray21

Ze swojej strony proszę, aby unikać generowania i propagowania wszelkich form nienawiści, takie posty będą w najlepszym wypadku lądowały w koszu.
Wszelkie nieprawidłowości można zgłaszać administracji, w znany sposób, tak jak i prośby o interwencję w uzasadnionych przypadkach, wszystkie sposoby kontaktu - działają.

Pozdrawiam wszystkich i nieustająco życzę zdrowia, bo idą trudne czasy.

/blueray21

W związku z "wysypem" reklamodawców informujemy, że konta wszystkich nowych użytkowników, którzy popełnią jakąkolwiek formę reklamy w pierwszych 3-ch postach, poza przeznaczonym na informacje reklamowe tematem "... kryptoreklama" będą usuwane bez jakichkolwiek ostrzeżeń. Dotyczy to także użytkowników, którzy zarejestrowali się wcześniej, ale nic poza reklamami nie napisali. Posty takich użytkowników również będą usuwane, a nie przenoszone, jak do tej pory.
To forum zdecydowanie nie jest i nie będzie tablicą ogłoszeń i reklam!
Administracja Forum

To ogłoszenie można u siebie skasować po przeczytaniu, najeżdżając na tekst i klikając krzyżyk w prawym, górnym rogu pola ogłoszeń.

Uwaga! Proszę nie używać starych linków z pełnym adresem postów, bo stary folder jest nieaktualny - teraz wystarczy http://www.cheops4.org.pl/ bo jest przekierowanie.


/blueray21

Reinkarnacja i życie przed i po życiu?

Fair Lady
Posty: 1526
Rejestracja: czwartek 25 kwie 2013, 10:12
x 1
x 14
Podziękował: 576 razy
Otrzymał podziękowanie: 952 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: Fair Lady » niedziela 07 lip 2013, 13:17

Dlaczego zakładasz że 8 poziomów ?


Taka informacje otrzymalam od jakiejs sily niewidzialnej, od sily madrej i dobrej (dla mnie), czyli tak jakbym nagle dostapila jakiegos poziomu poznania i zaczelam wdrazac sie w tajniki i ezoteryki i gi gonga (tego od Shaolinu) i tam jest 8 etapow cyklu. Przyjelam to jako swoja filozofie.
8 to cztery fazy z przeszlosci i 4 kolejne, ktore pokazuja przyszlosc. Dotyczy to istot swiadomych.
0 x



Awatar użytkownika
janusz
Posty: 19105
Rejestracja: środa 14 lis 2012, 22:25
x 28
x 901
Podziękował: 33080 razy
Otrzymał podziękowanie: 24134 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: janusz » poniedziałek 05 sie 2013, 23:43

Przesłanie z państwa Ozyrysa
O, sędziowie i uczeni, urodzeni i sławni i wszyscy ostatni ludzie, którzy wstąpicie kiedykolwiek do tego grobu, podejdźcie bliżej i słuchajcie mojej opowieści! - czytamy z napisu na grobowcu żony Taimhotepa w Aleksandrii. 30-letnia małżonka Wielkiego Księcia Memfisu, która w 42 r. p.n.e. odeszła na tamten świat, mówi o cierpieniu w ciemnym państwie wiecznego zapomnienia i smutek emanujący z jej słów dobiega do nas nawet po tylu stuleciach:

Na co zdają się lata, przez które nie żyjemy na Ziemi? Kraj Zachodu jest krainą snu i ciemność ciężko spoczywa na tych, którzy się tam dostali. Cienie ich cierpią i nie mogą liczyć na to, by ujrzeli swych braci. Nie widzą swych ojców, ani swych matek, daremnie rozglądają się za swymi małżonkami i dziećmi.

Woda życia, która jest na ziemi, należy się każdemu, ale moim udziałem tutaj jest pragnienie. Woda sama przypływa do tego, który jest na ziemi, ja jestem spragniona, choć woda jest tuż obok mnie, dlatego nie wiem, gdzie ona jest, odkąd przybyłam do tego smutnego ustronia. Daj mi cieknącą wodę, albo wskaż drogę wiodącą ku wodzie, nadstaw ma twarz ku północnemu wiewowi wiatru nad brzegiem rzeki, proszę, abyś wybawił moje serce od tego utrapienia.

Śmierć woła każdego. „Chodź do mnie” - to imię śmierci. Wszyscy, których do siebie woła, idą ku niej, choć serca ich pełne są strachu. Nie ma ani boga, ani człowieka, który odważyłby się na nią spojrzeć. Ma ona w swych rękach to co wzniosłe i proste, a nikt jej nie może się oprzeć. Jej ręka spocznie na każdym, na kim zechce: odbiera dzieci matce, na próżno chce uciec jej starzec. Wszyscy proszą ją o litość, ale ona nikomu nie odpuści - nie przychodzi do tego, który ją wzywa, nie słucha tego, kto się do niej modli, ani tego, który ją wielbi.

„Pieśń harfiarza”, która powstała na dwadzieścia stuleci przed napisem na grobie Taimhotepa, mówi nam jeszcze, że:

Z tamtego świata jeszcze nikt nie wrócił. Nikt nie może powiedzieć, jak martwi wyglądają i czego im trzeba. Pamiętaj, że nikomu nie jest dane zabrać ze sobą swój majątek. A z tych, którzy tam odeszli - nikt już nie powraca.

Te słowa wydają się szczególnie dziwne w porównaniu z kultem zmarłych, który rozwinął się w starożytnym Egipcie. W kulturze, w której dobro osób zmarłych było stawiane na pierwszym miejscu, o przemijającym ziemskim życiu musimy poszukać prawdy w magicznych tekstach, a nie w zapisanych pieśniach żałobników.

Powrót z tamtego świata
Jak to wynika z różnych cytatów ze staroegipskich magicznych papirusów, dusze osób zmarłych nie tylko wracały z zaświatów, ale istniały konkretne wyobrażenia o ich wyglądzie. Sprawiedliwy i szlachetny człowiek stawał się po swej śmierci Promieniującym duchem przebywającym w towarzystwie bogów i zapewniał on ich pomoc i opiekę nad swymi żyjącymi bliskimi, a także tym, którzy odpowiednimi rytuałami zyskali jego przychylność. Duch złego człowieka nazywany martwym duchem był wykluczony z obiegu pośmiertnego życia i przebywał na skraju pustyni, gdzie jako złowroga istota wkraczał do ludzkich siedzib i tam się na ludziach srodze mścił - wchodząc w ciała żywych powodował padaczkę, szaleństwo czy choroby zakaźne

O możliwości spontanicznego powrotu zmarłych bogów i duchów mówi znana historia o faraonie Tutmozisie IV władającym w latach 1413-1405 p.n.e. Granitowa stela znaleziona między łapami Sfinksa mówi, że kiedy faraon zdrzemnął się w południe pod tą ogromną rzeźbą zmęczony polowaniem, objawił mu się we śnie bóg Haremachet, który rozkazał mu oczyszczenie Sfinksa z pokrywających go warstw piasku, co Tutmozis bez wahania rozkazał wykonać.

Tajemnice nekromancji
Wywoływanie duchów zmarłych, ściślej zwane nekromancją, jest dokładnie opisane w demotycznych, magicznych księgach z muzeów Londynu, Leidy i Luwru. Znajdziemy tam całe przepisy, w jaki sposób przywoływać nie tylko bogów i świetliste duchy, ale także złe i demoniczne istoty, dusze zatracone. Nekromancja powstała dzięki chęci poznania rzeczy ukrytych, teraźniejszych, przeszłych i przyszłych - co wynika z samej jej nazwy. Nekromancja pozwala na przyjmowanie rozkazów z innego świata i wydawanie rozkazów istotom w nim przebywającym. Wszystkie te czynności, oczywiście, były głęboko zrytualizowane.

Wiedza starożytnych Egipcjan o istnieniu, wyglądzie i działalności demonów była o wiele bardziej złożoną, niż wiedza europejskich magów na przełomie Średniowiecza i Odrodzenia. Z pisemnych i rzeczowych źródeł wiemy, że było ich ponad 200. Imion wielu z nich zapomniano, bowiem ich imion nie można było zapisywać i wymawiać, na zasadzie „nie wywołuj wilka z lasu”

Wszystkie demoniczne istoty były obdarzone nadprzyrodzoną siłą i poza czarodziejskimi różdżkami, amuletami i inną magiczną bronią, można je było przegonić przy pomocy ognia. Z pomiędzy tych, które złowrogich stworów można wspomnieć te, których imiona związane są z ich fizycznymi właściwościami: Czerwonooki, Ślepogłowy, Białozęby, Dalekokroczący, Czaszkogłowy, itp. Osobną podgrupę stanowią demony towarzyszące bogini wojny Sachmet, którzy w każdym roku rozsiewali w Egipcie mór. Jednak najwięcej informacji zostało na temat podziemnych demonów opisanych w tekstach „Księgi zmarłych”. Niektóre z nich strzegły bram podziemnego królestwa przed „nieczystymi”, inne zaś krążyły po podziemnym państwie Ozyrysa i w tej ciemnej krainie jedzeniem ich były ciała zmarłych, zaś napojem - ich krew.

Ze złymi duchami zazwyczaj egipski mag się nie zadawał, a kiedy się zbliżyły, to używał zwierciadła by je odegnać, zaś kiedy weszły do ciała jakiejś osoby, wypędzał je - co nie było prostą i łatwą czynnością.

Magiczne teksty i zaklęcia
Podstawową czynnością w magicznej działalności (i to nie tylko w Egipcie) było zaklinanie służące przywołaniu, opanowaniu i odwołaniu z powrotem na plan astralny istot z zaświatów. Najstarszym i najprostszym czarodziejskim środkiem, który zrodził się wraz z językiem mówionym, było zaklęcie. Wygłaszanie jego tekstu, już to z pamięci, już to z zapisu miało zawsze brzmienie rozkazujące, wzmacniane jeszcze dodatkowo odpowiednią wokalizacją i gestykulacją. I tak najstarsze zaklęcia występowały tylko w formie rozkazu - nakazu czy zakazu - później łączono je z innymi tekstami i używano także do innych celów. Czarodziejskie zaklęcia były często ściśle utajniane i tak poza ich właścicielem nikt nie mógł ich używać, czy nawet przeczytać, inaczej traciły moc.

Bolesław Prus w swej powieści, niejednokrotnie podaje przykłady takich magicznych formuł:

Ojcze niebieski, łaskawy i miłosierny, oczyść duszę moją... Ześlij na niegodnego sługę swoje błogosławieństwa i wyciągnij wszechmocne ramię na duchy buntownicze, abym mógł okazać moc Twoją...

Oto znak, którego dotykam w waszej obecności. Otom jest - ja - oparty na pomocy bożej, przewidujący i nieustraszony... Otom jest potężny i wywołuję was i zaklinam... Przyjdźcie tu, posłuszne w imię Aye Saraye, Aye Saraye...[...]

W imię wszechmocnego i wiekuistego Boga... Amorul, Tanecha, Rabur, Latisten... [
]

W imię prawdziwego I wiecznie żyjącego Eloy, Archima, Rabur, zaklinam was i wzywam... Przez imię gwiazdy, która jest słońcem, przez ten jej znak, przez chwalebne i straszne imię Boga żywego...

„Faraon”, tom 1, rozdz. XX

Ta księga, to jedna wielka tajemnica. Nie dopuść do tego, by widziało ją oko człowieka , ponieważ to jest szkodliwe dla niej, kiedy przeczyta ja ktoś obcy. Ukrywaj tę księgę! - czytamy w siódmym ustępie XII rozdziału „Księgi zmarłych”. W jej tekstach są opisane wszystkie efekty, które można osiągnąć stosując jej zaklęcia, mówi się o pochodzeniu i znalezieniu czarodziejskich papirusów - jak to ukazuje np. fragment z Papirusu Londyńskiego z przełomu XIII/XII wieku p.n.e.:

Księgę tę objawiono w sali świątyni w Chebjete, a dostała się ona tajemną mocą bogini do rąk bibliotekarza świątynnego. Ziemia była pogrążona w ciemnościach, a Księżyc świecił na tą księgę, gdziekolwiek by ona nie była.

Imperatywny charakter zaklęcia wzmagał się wraz z upływem czasu. Wydaje się być czymś naturalnym, że faraon będący zastępcą jedynego Boga na ziemi, nakazuje pomniejszym bogom w czasie rytuału pogrzebowego, by odstąpili część swej mocy duchowi jego zmarłego ojca - co Bolesław Prus opisał bardzo dokładnie w trzecim tomie „Faraona”, w rozdziałach IV i V, jednakże o znacznym upadku religijności świadczy fakt, że czarodzieje z czasów rzymskich zwracał się do bogów już tylko w sprawach dotyczących marnego żywota ziemskiego. Przyczyny tego stanu rzeczy możemy jednak widzieć w procesach, które zgubnie wpłynęły na egipskie życie religijne: obce kulty, rywalizacja pomiędzy faraonami a kapłanami, napływ mniejszości narodowych, zakulisowe walki o władzę i niezrozumiałe dla prostego ludu rytuały religijne. Do tego należałoby dodać jeszcze rozwój czarodziejskich i nekromantycznych praktyk, czarnej magii i negatywistycznych kultów bogini Amemait - postrachu wszystkich zmarłych, demona Apopa, wroga Słońca w kształcie ogromnego węża Sutecha (Seta, Setha) znanego jako „ucieleśnienie wszelkiego zła”, „złoczyńcy pomiędzy bogami”, Kuka - boga ciemności „którego władza już się skończyła”, itd.
0 x



Awatar użytkownika
janusz
Posty: 19105
Rejestracja: środa 14 lis 2012, 22:25
x 28
x 901
Podziękował: 33080 razy
Otrzymał podziękowanie: 24134 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: janusz » środa 16 paź 2013, 21:40

Istoty bezcielesne odwiedzające Ziemię - M.Newton ''Przeznaczenie Dusz''.

Istnieją byty, które podróżują na Ziemię jako turyści i nigdy nie inkarnowały na naszej planecie. Niektóre z nich są dość zaawansowane, inne natomiast są nieprzystosowane. Istoty te opisywano mi jako przyjazne, skore do pomocy i spokojne, albo też obojętne, nieznośne czy nawet kłótliwe. Od tysięcy lat w naszej tradycji ludowej istoty te obdarza się zdolnością wywoływania zarówno strachu, jak i oczarowania. Nasza mitologia rozróżnia między lekkimi, zwiewnymi i kapryśnymi duszkami a ciemnymi i ciężkimi istotami o przykrym temperamencie.
Spora liczba moich pacjentów opowiadała mi, że pomiędzy kolejnymi wcieleniami na Ziemi podróżują jako istoty bezcielesne do innych światów, leżących w naszym wymiarze, jak również poza nim. Niektórzy widują podczas takich wycieczek inne byty niefizyczne. Ich relacje są intrygujące, jak zobaczymy w kolejnym przykładzie.

Dr N. - Skoro opisałeś mi, jak bardzo lubisz podróżować do światów fizycznych i mentalnych w okresach pomiędzy wcieleniami, ciekawi mnie, co wiesz o innych istotach, które widujesz pojawiając się na Ziemi?
P. - Unoszą się one w naszej rzeczywistości, podobnie jak czynię to ja w innych wymiarach.
Dr N. - Czy znasz wiele dusz regularnie inkarnujących na Ziemi, które odwiedzałyby ją podobnie jak ty?
P. - Nie, w zasadzie nie jest to zbyt powszechne, ale ja lubię tu przebywać. Wielu moich przyjaciół woli zmianę otoczenia pomiędzy wcieleniami i trzyma się od Ziemi z daleka. Kiedy tu przebywam, czasem spotykam dziwaczne, nieznane mi istoty.
Dr N. - Jak one wyglądają?
P. - Dziwnie, mają osobliwe kształty, są jak z waty albo bardzo gęste... nie przypominają ludzi.
Dr N. - Porozmawiajmy o tym. Powiedziałeś mi, że dusze w świecie dusz mają zdolność jawienia się w ludzkiej postaci. Jak ty i twoi przyjaciele wyglądacie na Ziemi jako istoty duchowe?
P. - Och... raczej tak samo, lecz w bardziej gęstym świecie, jakim jest Ziemia, wzmacniamy niejako stronę fizyczną...
Dr N. - Chodzi ci o to, że jesteście bardziej cieleśni?
P. - Hm... tak... w pewnym sensie. W światach takich jak Ziemia jesteśmy jakby mocniej zarysowani, tak jak obrysowuje się ludzką sylwetkę zrobioną z przezroczystego materiału. W świecie dusz promieniujemy jasną, pełną energią.
Dr N. - Czy istota niefizyczna, nawet w stanie rozproszonym, może być widzialna dla żywych mieszkańców planety?
P. (parska śmiechem) - O tak... lecz tylko niektórzy ludzie mogą nas widzieć jako zjawy, a i to nie zawsze.
DrN. - Dlaczego tak jest?
P. - Ma to związek z poziomem receptywności w określonych momentach, kiedy znajdujemy się na ich obszarze.
Dr N. - Jeśli chcesz, wejdź w rolę przezroczystej zjawy i powiedz mi, co robisz na Ziemi. Opowiedz mi także o wszelkich nie-ludzkich duchach, jakie widzisz, które nie mają doświadczeń z wcielania się na naszej planecie.
P. (z zadowoleniem) - Jako goście szybujemy przez góry i doliny, miasta i osady. Zawsze ciekawie jest natknąć się na różne rodzaje istot, które także tu sobie podróżują. Wiedzą one, że mieszkańcy Ziemi się nas boją, więc większość tych istot chciałaby rozproszyć ten lęk, ale... my, z Ziemi, wiemy, że nie można sobie pozwolić na wikłanie się w życie ludzkiej społeczności.
Dr N. - Czy to oznacza, że istoty z innych światów nie mają takich obiekcji?
P. - Tak.
Dr N. - Rozumiem, że słowo „wikłanie się" oznacza wtrącanie się do linii czyjejś karmy?
P. - No... tak.
Dr N. - Ale dlaczego nie pomóc komuś, jeśli można?
P. (gwałtownie, może nawet z lekkim poczuciem winy) - Zrozum, nie jesteśmy oddelegowanymi na Ziemię przewodnikami. Jesteśmy tylko gośćmi, podobnie jak inni, których tu czasem spotykamy. Dla nas wszystkich to podróż wakacyjna. Kiedy napotkamy jakąś szczególnie nieszczęśliwą sytuację, możemy poświęcić chwilę, by krótko... pomyśleć o lepszej, alternatywnej ścieżce. Sprawia nam przyjemność... popychanie ludzi, by działali w swoim lepszym interesie, a nie kierowali się w złą stronę.
Dr N. - Jeśli znajdziecie się we właściwym miejscu i we właściwym czasie?
P. - Właśnie, żeby... łagodnie popchnąć w lepszym kierunku w przełomowym momencie (podnosi głos) - a nie naprawiać wyrządzone szkody, rozumiesz.
Dr N. - Zatem można was uznać za dobre duchy?
P. (śmieje się) - W przeciwieństwie do czego?
Dr N. - Do złych duchów, które wtrącają się dla przyjemności czynienia krzywdy.
P. (gwałtownie) - Kto ci to powiedział? Nie ma złych duchów, są jedynie nieudolne... i niedbałe... i obojętne...
Dr N. - A co z duchami smutnymi, zdezorientowanymi albo takimi, które lubią żarty - czy one mogą czynić krzywdę?
P. - Tak, ale nie ma w tym premedytacji, (milknie i dodaje) Nie wszyscy z nas należą do tej samej kategorii... szybujących po niebie jak skowronki.
Dr N. - O to mi właśnie chodziło. Mam na myśli widma.
P. - To duchy uziemione tu z własnej woli.

Dr N. - A duchy, które są obce na Ziemi?
P. (milczy) - Są pewne istoty, które podróżują między wymiarami, uważane przez nas za nieprzystosowane. Wydają się nie mieć żadnej wrażliwości dla Ziemi. Nie wiedzą o istnieniu ludzkich istot.
Dr N. (zachęcająco) - I to one właśnie mogą stwarzać ludziom problemy?
P. (zirytowany) - Tak, czasami... chociaż nie muszą mieć złych intencji. Nie są złe, to po prostu niezgrabne, psotne dzieciaki. Młodsze dusze mogą się zagubić w różnych wymiarach i pomiędzy nimi. Zabawy rozpraszają ich uwagę. Uważamy je za niegrzeczne nastolatki. Te łobuziaki myślą, że Ziemia jest ich miejscem zabaw, gdzie mogą się wyszaleć kosztem naiwnych, łatwowiernych ludzi, których uwielbiają straszyć. Znakomicie się bawią, dopóki nie zostaną schwytane przez jednego z Tropicieli, wysłanych specjalnie po tych wagarowiczów.
Dr N. - Czy to częste przypadki?
P. - Nie wydaje mi się. Są jak dzieci, które raz na jakiś czas uciekają przed uważnym wzrokiem rodziców.
Dr N. - A zatem nie spotykasz złośliwych duchów skierowanych tu przez jakieś siły demoniczne?
P. - Nieee... czasem zdarza nam się wpaść na jakąś ciemną, ciężką istotę zagubioną w ziemskiej atmosferze. To miejsce ma swoją gęstość, lecz istoty te przybywają z jeszcze bardziej gęstych obszarów. W każdym razie chcą się do nas przyczepić, bo nie wiedzą, co robić. Nazywamy je „grubasami", bo są bardzo nieruchawe.
Dr N. - A co z duchami, które są obojętne wobec mieszkańców Ziemi?
P. (wzdycha głęboko) - Tak, one potrafią straszyć ludzi. To dlatego, że niektóre z nich mają destruktywną naturę. Są nieprzewidywalne.
Dr N. - Słonie w składzie porcelany?
P. - Tak - brak przystosowania do miejscowych zwyczajów...
DrN. - Czy w przypadku istot, które mogą być nieznośne dla tutejszych mieszkańców, staracie się w jakiś sposób interweniować?
P. - Tak, jeśli natkniemy się na nich podczas jakichś ich zbójeckich poczynań, przerywamy je i usiłujemy ich stamtąd odegnać. Dzieje się tak bardzo rzadko... większość przybyszów nie z tego świata jest poważna i pełna szacunku, (milczy chwilę) Chciałbym podkreślić, że nie jesteśmy filantropami. To nasz okres wakacji, odpoczynku, podczas którego pragniemy uwolnić się od odpowiedzialności.
Dr N. - No dobrze, ale dlaczego jakiemuś nieudolnemu duchowi wolno pojawić się na Ziemi i sprawiać kłopoty, nawet nieumyślne, żyjącym tu ludziom? Czy ich przewodnikom brak cech dobrych rodziców?
P. (niewzruszony) - No cóż... nadmierny nadzór produkuje tępe dzieci. Gdyby były trzymane na krótkiej smyczy, jak mogłyby się czegokolwiek nauczyć? Nikt nie pozwoli im niczego niszczyć ani uczynić jakiejś wielkiej krzywdy.
Dr N. - Ostatnie pytanie. Czy sądzisz, że wszystkie te rodzaje duchów, o jakich tu mówiliśmy, roją się nad Ziemią w wielkiej liczbie?
P. - Wcale nie. W porównaniu z ziemską populacją jest ich zaledwie niewielki ułamek. Z mojego doświadczenia wynika, że są okresy, kiedy kręci się tu tylko kilka takich istot i mogę ich nawet wcale nie widzieć. To nie jest coś stałego... raczej kwestia cykliczna.

Z czymś, czego nie widzimy, a co jednak wyczuwamy zmysłami, zawsze wiąże się tajemnica. Zastanawiam się, czy duchowi podróżnicy nie wywołują w nas wspomnienia tego, kim kiedyś byliśmy i kim znowu będziemy.
0 x



quetzalcoatl888
x 129

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: quetzalcoatl888 » środa 16 paź 2013, 22:39

czyli znowu nic nie wiadomo..coz Jezus moze byc Horusem (ogolnie w apokalipsie jest :) a nawet ankh :) co nie zmienia niczego o wiedzy serca i zaswiatach, takze o arce przymieza i ogdoad :)

Obrazek

http://www.secretoftheankh.com/

Obrazek
0 x



Awatar użytkownika
janusz
Posty: 19105
Rejestracja: środa 14 lis 2012, 22:25
x 28
x 901
Podziękował: 33080 razy
Otrzymał podziękowanie: 24134 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: janusz » poniedziałek 04 lis 2013, 00:26

W wieku lat 20 George G. Ritchie zmarł w szpitalu wojskowym w Teksasie. Po dziewięciu minutach powrócił do życia. Co tak ważnego stało się w tym czasie, że całkowicie zmienił resztę swego życia?

Dr Raymond A. Moody Jr był tak zafascynowany przeżyciem Georga G. Ritchie, że aż pięć lat poświęcił na badanie podobnych przypadków i opisał je w książce ,,Życie po życiu", którą zadedykował właśnie George G. Ritchie, a przez niego również Temu o którym mu opowiadał.
„Powrót z Jutra" jest jednym z najlepiej przedstawionych i przekonywujących opisów niewidzialnego królestwa.

Wchodziłem i wychodziłem niezauważony, ale ciągle jeszcze, gdy siostra albo ktoś starszy rangą szedł po korytarzu, odskakiwałem odruchowo na bok, pomimo iż wiedziałem, że mogą przejść przeze mnie lub też mogę kogoś dotknąć i nie być zauważony. W końcu moich poszukiwań dotarłem do oddziału rentgena. Operator w białym fartuchu, którego spotkałem wcześniej, siedział przy biurku i czytał jakieś dokumenty w segregatorze. W tym miejscu ostatni raz rozmawiałem z człowiekiem.
- Popatrz na mnie - krzyknąłem - stoję tutaj!
Wziął pióro i odnotował coś w dokumencie. Zaledwie parę godzin temu zostałem wniesiony tu na noszach.
A może to było tygodnie albo lata temu? A może minuty? Coś dziwnego działo się z czasem w świecie, gdzie prawo o przestrzeni, prędkości i masie zostało zawieszone. Nie potrafiłem ocenić, jak długo to trwało, parę minut czy parę godzin.
Z niechęcią opuściłem jedynego człowieka, jakiego rozpoznałem, ale co miałem robić. Następny korytarz, następne łóżka, lewa strona, prawa strona, trzy gabinety blisko wejścia i trzy jedynki naprzeciw. Śpiący człowiek zbudzony, znudzony, przestraszony, ale żaden z pierścieniem ze złotą sową.
W jednej jedynce młody żołnierz płakał. Może tęsknił za domem. Wielu z nas płakało z tęsknoty za bliskimi, szczególnie w okresie Świąt Bożego Narodzenia.
W następnej jedynce - nikogo, w następnej leżał ktoś przykryty prześcieradłem. Odskoczyłem przerażony. Ten ktoś przykryty w całości wraz z głową, tylko ramiona były na zewnątrz. Dziwnie sztywny i prosty, jego ramiona były nienaturalnie skręcone, a palce zagię¬te. Na trzecim palcu lewej ręki był mały pierścień z czarnego onyksu ze złotą sową.

Powoli, z oczami utkwionymi w ręce, przesuwałem się do przodu. Było w tym coś niesamowitego. Nawet przy przyciemnionym świetle mogłem widzieć, że była ona zbyt gładka i zbyt biała. Gdzie ja już widziałem taką rękę? Przypominam sobie, że to było, gdy dziadzio Dabney leżał w trumnie. Odskoczyłem do drzwi - w tym łóżku leży przecież trup! Czułem jak dawniej niechęć przebywania ze zmarłymi w tym samym pokoju. Lecz... jeśli to jest mój pierścień, a więc to jestem ja, część mnie leży pod tym prześcieradłem. Czy to znaczy, że ja jestem?...
Ale ja nie umarłem! Jakże mogę być umarłym, a jednocześnie przebudzonym, myślącym, nabierającym doświadczenia? Przecież śmierć to co innego. Śmierć jest...
Właściwie to nie wiem czym. Zniknięciem, nicością. Ale ja jestem w pełni świadomy, tylko że funkcjonującego ciała fizycznego.
Podjąłem usilne próby zdjęcia z tej osoby prześcieradła, ale nawet największe moje wysiłki nie poruszyły powietrza w tej maleńkiej salce.
W końcu z rozpaczy skoczyłem do łóżka i, pomimo że ja tu leżałem, nie byłem w stanie nawiązać ze sobą kontaktu. Jakbyśmy byli mieszkańcami różnych planet.
Czy to jest właśnie śmierć? Oddzielenie się części osoby od jej reszty?
Nie byłem pewny, kiedy światło w pokoju zaczęło się zmieniać. Nagle uświadomiłem sobie, że jest jaśniej, dużo jaśniej, niż było.
Popatrzyłem na nocną lampkę, na pewno piętnastowatowa. Czy mogła dać aż tyle światła?
Zauważyłem zdziwiony, że ten wzrost jasności nie pochodził znikąd, wydawało mi się, że światło jest wszędzie naraz. Wszystkie żarówki w szpitalu nie dałyby tyle światła, nawet wszystkie na świecie! Stało się nieprawdopodobnie jasno, wyglądało jakby milion spawaczy rozjarzyło światło w jednej chwili. Zauważyłem jednocześnie ze zdumieniem, że to dobrze, że nie mam fizycznych oczu. Pamiętałem z lekcji biologii, że przy dużym świetle siatkówka oka zniszczyłaby się w jednej sekundzie.
Nareszcie się zorientowałem - przecież to nie światło - to On!
Był za jasny, żeby można było na niego patrzeć. To nie światło jaśniało, lecz Człowiek, który wszedł do pokoju, a raczej Postać Świetlana. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, że tak intensywny blask wydobywa się z Jego postaci. W momencie kiedy Go dostrzegłem, w mojej myśli padła komenda „powstań". Komenda ta padła gdzieś z mojego wnętrza. Moje myśli były pełne szacunku, jakiego jeszcze nie znałem. Wstałem i odczułem jakiś zadziwiający przekaz, wyjaśnienie - „Ty jesteś Synem Boga".
Ten przekaz był wewnątrz mnie, nie formował się przez rozumowanie. Był to rodzaj wiedzy natychmiastowej i kompletnej. Znałem także inne fakty o Nim. Jeden, to że był najbardziej mężną istotą, jaką kiedykolwiek spotkałem; jeśli to jest ten Syn Boga - to Imię jego jest Jezus!
Lecz nie był to Jezus z podręczników szkolnych, ten Jezus łagodny, miły, wyrozumiały, prawdopodobnie trochę słaby. Ten jest potęgą, znaną od wieków, a nowocześniejszą od wszystkiego, co kiedykolwiek widziałem.
A nade wszystko z tym samym głębokim wewnętrznym przekonaniem wiedziałem, że ten Człowiek mnie kocha.
Ta bezwarunkowa miłość była o wiele większa niż moc emitowana z Jego obecności. Zadziwiająca miłość. Miłość przekraczająca moje najszersze wyobrażenia.
Ta miłość znała wszystkie moje wykroczenia przeciw miłości, kłótnie z moją matką, mój wybuchowy temperament, myślenie o seksie, którego nie zdołałem poddać kontroli, moje samolubne myślenie i działanie od dnia moich urodzin. Pomimo to kochał mnie niezmiennie.
On wiedział o mnie wszystko, po prostu można to było zaobserwować. Wkrótce po zjawieniu się Jego świetlistej postaci musiałem przedstawić swoje postępowanie, ujawnić przed nim każdy pojedynczy epizod z mego życia. Wszystko, co mi się przydarzyło po prostu, tu, w całej rozciągłości jednocześnie. Wyglądało to tak, jakby wszystko nastąpiło w jednym czasie.
Jak to było możliwe, nie wiem. Nigdy przedtem takiego czegoś nie przeżywałem. Ten mały pokój z jednym łóżkiem był ciągle widzialny, ale już nas więcej nie ograniczał. Wokoło nas były trójwymiarowe postacie, które poruszały się i mówiły.
Niektóre wydawały się być mną. Zobaczyłem siebie stojącego w trzeciej klasie przy tablicy, otrzymującego odznakę „Orła" przed frontem mojej harcerskiej drużyny-
Widziałem dziadka Dabney'a jadącego na wózku po werandzie w Moss Side. Zobaczyłem siebie, drobniutkiego funtowego niemowlaka, łapiącego powietrze w inkubatorze.
Jednocześnie zobaczyłem siebie wyciągniętego przez cesarskie cięcie z wnętrza chorej i umierającej młodej kobiety, której nigdy dotąd nie widziałem. Zobaczyłem siebie o parę miesięcy starszego, siedzącego na kolanach miłej kobiety z błyszczącym i mocno zniekształconym nosem. Trzyletnią dziewczynkę bawiącą się z nami na podłodze. To była pewno Mary Jane, chociaż nie mogłem jej w tym wieku pamiętać. Panna Wiliams wyglądała tak, jak ją sobie przypominałem. Pojawiała się w wielu scenach i zawsze odczuwałem tęsknotę, która uprzytomniała mi, jak bardzo ją kochałem. Wydarzenia odbywały się jedne obok drugich. Widziałem tatę prowadzącego wysoką smukłą brunetkę do Moss Side, kobietę, z którą zamierzał się ożenić. Zobaczyłem Mary Jane i mnie razem z nią w domu przy 4306 Brook Road, widziałem także siebie przestraszonego, stojącego przy oknie. Chciałem wyjść, lecz bałem się chłopca z sąsiedniego domu. Obok scen wesołych były i smutne. Widziałem, jak obrywałem lanie od chłopca, aż siostra nadbiegła, żeby mnie ratować. Płakałem, żegnając się z tatą, który wyjeżdżał z domu na tydzień, czasem na dwa tygodnie lub miesiąc, gdyż jego praca wymagała wyjazdów.
Miałem też wiele dziwnych pomysłów. Zobaczyłem nagle jak się odwracam, kiedy moja nowa mama pochyla się nade mną, żeby mnie pocałować na dobranoc, i te moje myśli: „Nie będę kochał tej kobiety. Zmarła moja mama. Panna Wiliams odeszła. Jeśli i ją będę kochał, to o ona mnie opuści".
Patrzyłem na siebie, jak miałem dziesięć lat, gdy stałem przy oknie w jadalni, kiedy to tata poszedł do szpitala, żeby przyprowadzić mamę i nowego braciszka Henryka. Zdecydowany byłem w ogóle na niego nie patrzeć, ponieważ nie zamierzałem lubić tego nowicjusza.
Patrzyłem dalej, kiedy miałem dwanaście lat, przeprowadzaliśmy się na zachodnią stronę Richmond. Widziałem, jak dostałem nowy rower od babci i dziadzia Dabney. Widziałem siebie tysiące razy przejeżdżającego przez most w Moss Side.
Widziałem, jak po południu przyszedłem do domu i zastałem cały trawnik pokryty kawałkami drewna balsamowego, które pozostały z ogromnego modelu samolotu starannie przeze mnie złożonego i sklejonego. Widziałem mą wściekłość na trzyletniego Henryka i jak posępnie odwróciłem się od całej rodziny. Były też epizody z mojej średniej szkoły - spotkania, egzaminy z chemii, najszybszy w szkole przebieg na jedną milę. Dzień matury. Wstąpienie na wyższą uczelnię w Richmond. I widziałem cały czas to moje bezpodstawne uprzedzenie do matki, brata Henryka, nawet do malutkiej Bruce Gordon. Widziałem, jak tata przyszedł do domu w mundurze majora i siebie pędzącego na pocztę, żeby wstąpić do służby wojskowej. Później musztrę w Camp Lee, następnie siebie i setki innych rekrutów ładujących się na pociąg do Camp Barkeley...
Mogłem patrzeć na każdy szczegół życia moich dwudziestu lat. Dobre i złe wydarzenia, a wszystkie z punktu widzenia nasuwającego się pytania zawartego w każdej scenie i jak gdyby wysuwanego przez tę żywą Jasność, stojącą na Ziemi.
- Czego dokonałeś w swoim życiu?
Oczywiście nie było to pytanie, na które On chciał otrzymać odpowiedź, bo to, co ja robiłem, było widać jak na dłoni. Wszystkie zdarzenia z przeszłości ze wszystkimi szczegółami i z całą ich dokładnością pochodziły od Niego, nie ode mnie, ja nie mógłbym przypomnieć sobie nawet dziesiątej części tego.
- Czego dokonałeś w swoim życiu?
Było to pytanie raczej o wartość, a nie o fakty. Czego dokonałeś w tym bezcennym czasie, jaki został ci udzielony?
Na tle tego zawstydzającego pytania zwykłe chłopięce postępowanie było wręcz nudne i banalne. Czyżbym nie dokonał niczego trwałego, niczego ważnego? Rozglądałem się desperacko dookoła, szukając co mogłoby mieć wartość w świetle tej jaskrawej rzeczywistości, a co nie? Nie była to sprawa tych spektakularnych seksualnych grzeszków, które są sekretem większości nastolatków.
Lecz jeśli nie było jakichś straszliwych upadków, to i nie było wzlotów. Tylko całkowita, krótkowzroczna, hałaśliwa troska o siebie.
Czy nie zrobiłem niczego więcej, co by wykraczało poza własny pilny interes, czegoś dla innych ludzi, czegoś, co miałoby jakąś wartość?
I wreszcie znalazłem moment, z którego mogłem być najbardziej dumny w całym moim życiu.
Zostałem harcerzem „Orła".
Znowu słowa zdawały się emitować z Osobowości stojącej za mną: - To gloryfikowało Ciebie,
To prawda, mogłem się zobaczyć w centrum uwagi, tryskającego dumą, zachwycone mną oczy mojej rodziny i moich przyjaciół.
Ja, ja, ja... zawsze w centrum. Czy nie było takiej chwili w moim życiu, kiedy kogoś tam jeszcze dopuściłem?
Zobaczyłem siebie służącego do mszy, kiedy miałem jedenaście lat, proszącego Jezusa, aby był Bogiem mojego życia, ale niedługo potem mój zapał zmienił się w rutynowe, nudzące mnie, codzienne chodzenie do kościoła. Co gorsza, zobaczyłem strojnisia i pyszałka. Czułem, że jestem lepszy od innych, którzy nie chodzą do kościoła. A nawet przez moje nienaganne uczęszczanie lepszy od wielu tych, co chodzą do kościoła.
Wreszcie moje studia przedmedyczne; jak zamierzałem zostać doktorem i pomagać ludziom. A równocześnie w czasie scen w klasie widoczne były inne; drogi samochód Cadilac, prywatny sportowy samolot. Moje myśli, działania były łatwo widoczne we wszystko przenikającym świetle.
I natychmiast samoistnie szamotały się we mnie straszliwe myśli - „To nie jest sprawiedliwe! Oczywiście, że niczego nie dokonałem w życiu! Ale nie było przecież kiedy! Jak można kogoś osądzać, kto jeszcze niczego nie rozpoczął?"
Myśl odpowiedziała bez osądzania.
- Śmierć - w słowach brzmiała nieskończona miłość - może nadejść w każdym wieku.
No pewnie, wiedziałem, że maleńkie dzieci i noworodki także umierają, jakkolwiek zakładałem, że mnie należy się pełny okres życia. Bo po cóż moje ubezpieczenie na życie?
Wydobywały się ze mnie słowa, w tym dziwnym świecie, gdzie można się porozumiewać myślami zamiast mową.
Parę miesięcy temu przyjąłem standartowe ubezpieczenie na życie oferowane przez agenta. W podświadomości byłem przekonany, że mając ten kawałek papieru równocześnie mam gwarancję na życie. Jeśli poprzednio podejrzewałem, że w tej Osobistości jest także wesołość, teraz byłem tego pewny; jasność wydawała się wibrować, skrzyć w świetlnym śmiechu.
Nie ze mnie i nie z mojej głupoty, nie żeby drwić ze mnie.
Była to wesołość, która wydawała się mówić, że wbrew moim błędom i tragedii na końcu jest jednak radość.
W czasie trwania tego radosnego śmiechu zdałem sobie sprawę, że to ja byłem tym, który tak ostro oceniał wydarzenia nas otaczające. To ja widziałem je banalne, samolubne, nieważne. Ten wyrok nie pochodził od świetlanej Postaci. On nie winił mnie czy ganił. On po prostu kochał mnie. Odczuwałem wszystko razem z Nim i czułem jego osobistą opiekę. Ciągle brak jednak było odpowiedzi, na którą czekał w blasku otaczającej nas światłości.
- Pokaż, czego dokonałeś w swoim życiu.
Wreszcie zrozumiałem, że w pierwszym pospiesznym wysiłku udzielenia przekonującej odpowiedzi wszystko pomieszałem.
On nie pytał o osiągnięcia, nagrody. Pytanie, jak wszystko, co od niego pochodziło, dotyczyło miłości.
Jak bardzo kochałeś w swoim życiu? Czy kochałeś innych, jak Ja ciebie kocham? Całkowicie? Bezwarunkowo.
Podejmując to pytanie zrozumiałem, jak głupio było z mojej strony próbować znaleźć odpowiedź w otaczających nas scenach. Dlaczego nie znałem takiej miłości, przecież to było możliwe, ktoś powinien mi powiedzieć - myślałem zagniewany! Na koniec odkryłem, o co chodziło w moim życiu - podobnie jakbym na końcowym egzaminie musiał zdawać z przedmiotu, którego nigdy się nie uczyłem.
Jeśli to jest sedno wszystkiego, to dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?
Kiedy tak bolałem nad sobą, usłyszałem odpowiedź, która nie zawierała nagany, tylko jakby uśmiech w słowach:
- Ja ci powiedziałem.
Ale jak? Ciągle jeszcze próbowałem się usprawiedliwić. Jak On mógł mi powiedzieć, że nie słyszałem?
- Powiedziałem Ci przez życie moje i przez śmierć moją, a jeśli będziesz miał uwagę zwróconą na mnie, zobaczysz o wiele więcej...
Nawet nie zauważyłem, jak opuściliśmy szpital. Wydarzenia z mojego życia, które toczyły się wokół nas, też doczekały się końca. Teraz pędziliśmy wysoko nad ziemią do odległego świata.
Ten lot nie był podobny do tego, który odbyłem sam. Przedtem moją uwagę skupiłem na sobie i leciałem nad ziemią. Teraz lecieliśmy wyżej i szybciej, a oczy miałem skierowane na Niego. On prowadził i teraz czułem się bezpieczny.
Odległe światło rozwinęło się w duże miasto, do którego zmierzaliśmy. Ciągle jeszcze była noc, lecz dym wydobywał się już z kominów fabrycznych i wielu domów. Wiele mieszkań było oświetlonych. Za miastem był ocean albo jezioro. Mógł to być Boston, Detroit, Toronto, z pewnością miejsce, gdzie nigdy nie byłem. Wkrótce znaleźliśmy się na zatłoczonej ulicy, blisko fabryki produkującej na trzy zmiany dla potrzeb wojskowych.
Uderzyło mnie, że ulice były nieprawdopodobnie zatłoczone. Tuż poniżej dwóch ludzi szło naprzeciw siebie i za moment jeden przeszedł przez drugiego. Z łatwością dostrzegłem jednocześnie zatłoczoną ulicę, hałaśliwą fabrykę i biura fabryczne. Wszędzie było wielu ludzi. W jednym biurze siedział szpakowaty mężczyzna i dyktował list na obracający się cylinder gramofonu. Za nim stal mężczyzna, może o 10 lat starszy, starając się gwałtownie wyrwać mikrofon z ręki mówiącego.
- Nie! - krzyczał - jeśli zamówisz sto, policzą ci więcej, weź od razu tysiąc! Pierce sprzeda ci na lepszych warunkach. Dlaczego posyłasz to zamówienie do Billa? Zmień to, daj nowe zamówienie! - W tym momencie człowiek siedzący na krześle zdawał się w ogóle nie wiedzieć, że ktoś stoi obok niego i krzyczy. Zauważyłem natomiast zadziwiający fenomen, ci ludzie byli nieświadomi obecności innych, stojących tuż za nimi. Zobaczyłem grupę robotników zebranych koło kiosku z kawą.
Jedna z kobiet prosiła drugą o papierosa, właściwie błagała, że potrzebuje go bardziej niż czegokolwiek na świecie. Lecz ta druga, rozmawiając z przyjaciółką, całkowicie ją ignorowała.
Wyjęła paczkę papierosów i zapaliła bez poczęstowania błagającej ją kobiety. Natychmiast kobieta, która poczuła się na pewno mocno pokrzywdzona, doskoczyła do palącego się w jej ustach papierosa.
Starała się go porwać raz i drugi, i znowu. Z uczuciem pewnego dreszczu zauważyłem, że nie była w stanie nic zrobić.
Pomyślałem w tym momencie o tym człowieku przy słupie telefonicznym i prześcieradle w szpitalu. Przypomniałem sobie, z jakim utęsknieniem patrzyłem na człowieka, który nie zwracał na mnie uwagi. A teraz patrzyłem na ludzi w tym mieście, daremnie usiłujących kogoś zainteresować. Chodzących po chodniku bez zajmowania miejsca. Jasne się dla mnie stało, że ci ludzie pozbawieni twardości są w tak samo przykrej sytuacji, jak niedawno temu byłem ja.
Po prostu umarli, tak jak ja.
0 x



Awatar użytkownika
janusz
Posty: 19105
Rejestracja: środa 14 lis 2012, 22:25
x 28
x 901
Podziękował: 33080 razy
Otrzymał podziękowanie: 24134 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: janusz » piątek 29 lis 2013, 00:30

Ciąg dalszy ''Powrotu z jutra''

Ależ to takie inne od mojego pojęcia o śmierci! Popatrzyłem na kobietę mającą około 50 lat, która podążała za mężczyzną mniej więcej w tym samym wieku. Wyglądała na bardzo żywo zaangażowaną i miała oczy pełne łez, lecz mężczyzna, do którego zwracała się z takim przejęciem, po prostu nie zdawał sobie sprawy z jej obecności:
- Mało sypiasz, Maryla za dużo od ciebie wymaga. Przecież wiesz, że nigdy nie byłeś silny. Dlaczego nie ubierasz pulowera? Nigdy nie powinieneś się ożenić z taką kobietą, która myśli tylko o sobie.
I tak dalej, i tak dalej, Wywnioskowałem z tego, że była to jego matka - mimo tego, że była w tym samym co on wieku.
Jak długo tak za nim chodziła?
Czy śmierć tak wygląda, że jest się niewidocznym dla żywych, a na dodatek stale wtrąca się w ich sprawy?
„Nie gromadź swoich skarbów na ziemi! Bo gdzie twoje skarby są, tam jest serce twoje."
Nigdy nie byłem dobry w zapamiętywaniu Pisma św., lecz te słowa Jezusa wstrząsnęły mną jak szok elektryczny. Prawdopodobnie ci ludzie-cienie: biznesmen, kobieta błagająca o papierosa, ta matka - stracili kontakt z ziemią, a ich serca pozostały tutaj.
Czy ja taki jestem? Pomyślałem nieco przerażony, jak dążyłem do wyróżnienia w harcerstwie, byłem prymusem, jak chciałem studiować. Gdzie było moje serce, czy uczucie skupiało się tylko na mojej osobie, czy tak się zapomniałem jak oni?
„Popatrz na mnie" - powiedział mi Jezus, nim wyruszyliśmy w tę niezwykłą podróż. Kiedy tak zrobiłem, kiedy patrzyłem na niego, przerażenie zniknęło, chociaż straszliwe pytanie pozostało. Ciężko byłoby mi bez Niego znieść, wszystko to co mi pokazał.
Nadal odbywaliśmy podróż z szybkością myśli gdzieś po rodzinnej ziemi, z miasta do miasta - w Stanach Zjednoczonych, a możliwe że i w Kanadzie. Wszystko było jakby normalne z wyjątkiem tych tysięcy bezcielesnych istot, które mogłem teraz widzieć w ich własnych miejscach zamieszkania.
W pewnym domu młody mężczyzna wchodząc za starszą osobą do pokoju, mówił:
- Przepraszam, tatusiu, ja nie wiedziałem, co to może dla mamy spowodować, ja tego nie rozumiałem.
Lecz chociaż ja go słyszałem bardzo dobrze, to oczywiście starszy człowiek nie mógł go słyszeć wcale.
Niósł on tacę do pokoju, gdzie starsza kobieta siedziała w łóżku.
- Przepraszam, tatusiu, przepraszam, mamusiu - mówił znów ten młody mężczyzna. Powtarzał tak z głębokim przejęciem do uszu, które nie mogły go usłyszeć. Żeby już dłużej tego nie słuchać, odwróciłem się do Jasności stojącej za mną. Lecz chociaż odczułem strumień współczucia płynący dla Niego do pokoju, nie rozjaśniło to mojego umysłu.
Kilka razy przeszliśmy obok podobnych scen. Chłopiec podąża po korytarzu szkoły za kilkunastoletnią dziewczynką.
- Przepraszam, Nancy!...
O Jezu, czemu im tak przykro? - Błagałem o wyjaśnienie: dlaczego oni przepraszają ludzi, którzy ich nie słyszą?
Ze Światła za mną nadeszła myśl: - To są samobójcy w kajdanach konsekwencji tego, co uczynili.
Ta informacja mnie oszołomiła, a wiedziałem, że pochodzi od Niego. Więcej takich scen nie oglądaliśmy, gdyż zrozumiałem już prawdę, którą chciał mi pokazać.
Stopniowo zacząłem zauważać coś jeszcze: wszyscy żyjący ludzie otoczeni byli promieniującym światłem, tak jakby źródło tego światła było w ich ciele.
Wpierw pomyślałem, że jest to odbicie światła od Osoby, z którą byłem. Lecz budynki, które odwiedzaliśmy oraz inne obiekty nie dawały światła, także bezcieleśni ludzie nie mieli tego światła. W końcu zauważyłem, że ja również pozbawiony jestem tej świetlistej powłoki.
W tym momencie Jasność przemieściła mnie do środka budynku, który mógł być bazą marynarki. Tłum ludzi, przeważnie marynarzy, oblegał bar chyba w trzech rzędach, podczas gdy inni tłoczyli się przy bufecie. Paru z nich piło piwo, ale większość piła wódkę i to tak szybko, jak tylko dwóch spoconych barmanów zdążyło nalewać.
Wtem zauważyłem coś dziwnego. Pewna ilość mężczyzn stojących przy barze nie była w stanie podnieść wódki do ust. Widziałem, jak bez końca starali się podnieść kieliszki i ręce przelatywały im przez szkło, przez drewniany bar, przez ciała pozostałych pijących przy barze. Ci właśnie ludzie nie mieli świetlistej aureoli.
A więc kokon światła pochodzi tylko od fizycznego ciała. Zmarli, którzy je utracili, utracili tak samo „drugą skórę". Oczywiste jest, że ci żywi ludzie otoczeni świetlistą powłoką, którzy pili i rozmawiali ze sobą wzajemnie, nie mogli widzieć tych ogromnie spragnionych bezcielesnych ludzi, ani też nie mogli czuć ich zapamiętałych starań wyrywania im kieliszków z rąk. Było również dla mnie jasne, że ci ludzie bez twardości mogli się widzieć i rozmawiać wzajemnie. Wariackie kłótnie wybuchały co chwilę między nimi o kieliszek, którego zresztą żaden z nich nie mógł podnieść do ust.
Przypomniałem sobie, że widziałem w Richmond takie mocno pijące towarzystwo, lecz to, co tu zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze wyobrażenie o pijaństwie. W pewnym momencie młody marynarz podniósł się niepewnie z wysokiego stolika, zrobił dwa lub trzy kroki i zwalił się ciężko na podłogę. Dwóch jego kumpli podeszło, żeby wynieść go z tłumu, lecz w tym momencie zauważyłem coś niezwykłego; biały świetlisty kokon leżącego bez świadomości marynarza po prostu się otwarł. Oddzielił się przy koronie głowy, a następnie opadł z całej głowy i ramion. Błyskawicznie jedna z bezcielesnych istot, która towarzyszyła mu przy barze, znalazła się nad nim. Zawisła jak spragniony cień, chciwie wchłaniając każdy wydech młodego marynarza. W pewnym momencie sprężyła się przy nim jak jakiś wstrętny nienasycony potwór. Nagle bezcielesne indywiduum znikło. Wszystko to się stało zanim dwóch mężczyzn zdołało podnieść na nogi nieprzytomnego marynarza. Przez minutę wyraźnie widziałem dwie istoty w jednej. Kiedy towarzysze postawili marynarza przy ścianie, był już tylko jeden.
Dwa razy jeszcze powtórzyła się ta makabryczna scena. Po zwaleniu się pijanego aureola światła otwierała się i któryś z bezcielesnych ludzi wpływał do wnętrza pijaka.
Czyżby to światło było czymś w rodzaju tarczy ochronnej?
Jakimś zabezpieczeniem przeciw...
Przeciw bezcielesnym istotom, jaką ja jestem?
Przypuszczalnie te bezsubstancyjne istoty posiadały kiedyś swoje ciało, tak jak ja miałem. Prawdopodobnie w czasie kiedy je posiadały, uzależniły się od alkoholu tak bardzo, że stało się to sprawą nie tylko ciała, ale i myśli, a nawet duszy. Kiedy utraciły swe ciała, na krótko mogły wejść w posiadanie innego. Zostały jednocześnie w całości pozbawione rzeczy, których nie mogły przestać pragnąć.
Zupełnie jak zimny dreszcz przeniknęła mnie myśl, źe jest to jedna z form piekła. Dotąd wyobrażałem je sobie jako jakieś ogniste miejsce, gdzieś pod ziemią, gdzie, tacy źli ludzie jak Hitler, będzie płonąć na zawsze.
Czyżby jednak piekło miało istnieć na te samej powierzchni gdzie żyjący, którzy nie są świadomi jego obecności?
Czym właściwie jest pozostanie na Ziemi bez możliwości skontaktowania się z jej żywymi mieszkańcami? Pomyślałem o matce, której syn nie słyszał. O kobiecie, która pragnęła papierosa. Pomyślałem o sobie, pochłonięty jedną myślą dostania się do Richmond, kiedy nikt nie mógł mnie zobaczyć ani pomóc mi.
Płonąc największym pragnieniem, w miejscu gdzie jest się najbardziej bezsilnym! - Faktycznie, to może być piekłem.
Właśnie tak. To jest piekło, a ja jestem teraz w jego wnętrzu, pomiędzy bezcielesnymi stworami. Zmarłem. Utraciłem materialną część ciała i teraz istnieję w rzeczywistości, która nie odpowiada mi w żaden sposób...
Ale jeśli to jest piekło i jeśli już nie ma nadziei, to dlaczego On jest tutaj ze mną? Dlaczego moje serce ożywia się radośnie za każdym razem, gdy patrzę na Niego? Mimo wszystko On sprawił na mnie największe wrażenie w czasie tej podróży.
Wszystkie te niespodzianki były niczym w porównaniu z zasadniczą sprawą, która się tu wydarzyła. Było całkiem jasne, że pokochałem Osobę, z którą tu byłem. Gdziekolwiek spojrzałem, moja uwaga skupiała się głównie na Nim.
Cokolwiek jeszcze zobaczę, nic nie może się z Nim porównać. Intrygowało mnie to, dlaczego inni go nie widzą?
Był zbyt jasny, żeby Go mogli dostrzec!
Można było także odczuć miłość płynącą od Niego, podobnie jak strumień ciepła od płonącego ognia.
A ci inni, podobni do mnie, których oczy nie mogły ulec zniszczeniu od blasku tego niesamowitego światła, bo ich nie mieli! Jakże pomogłoby im to, gdyby odczuli wewnątrz siebie tę płonącą Miłość i Współczucie! Jak oni mogli nie zauważyć tego Światła, które jaśniejsze było niż słońce w południe!
Czy może ci inni też mogliby Go widzieć, gdyby ich uwaga nie była przykuta do fizycznego świata, który już utracili?
„Gdzie Twoje serce jest"... Tak długo, jak moje serce pragnęło dostać się do Richmond, tak długo nie byłem w stanie zobaczyć Jezusa.
Możliwe, że tak długo, jak nasze pragnienia koncentrują się na czymś jeszcze poza Nim, tak długo blokujemy się nawet przed Nim.
Lecieliśmy znowu. Opuściliśmy bazę marynarki wojennej z wydarzeniami na ulicach i w barach. Teraz znaleźliśmy się w wymiarze, gdzie podróż wydawała się wymagać więcej czasu, na skraju rozległej równiny. Dotychczas odwiedzaliśmy miejsca, gdzie umarli i żywi żyli obok siebie. Gdzie bezcieleśni, kompletnie niezauważeni przez żywych krążyli wokół nich i spraw, które skupiały ich uwagę i pragnienia.
Natomiast teraz, chociaż byliśmy gdzieś na powierzchni Ziemi, nie było już żywych ludzi. Równina była zatłoczona hordami upiornych istot, nigdzie nie było człowieka z aureolą światła. Wszyscy oni byli z tej samej substancji co ja. Na dodatek byli najbardziej rozgniewani, sfrustrowani i nieszczęśliwi, jakich kiedykolwiek widziałem.
- O Panie Jezu! - krzyknąłem - gdzie my jesteśmy?
W pierwszym momencie pomyślałem, że to jest wielkie pole bitwy. Wszyscy wokół kotłowali się w walce na śmierć i życie.
Walczyli gołymi rękami, nogami, zębami. Zauważyłem też, że nikt nie był zraniony.
Nie było krwi, nie było też zabitych. Ciosy, które wydawały się znosić przeciwnika, zastawały go w takiej samej pozycji jak był poprzednio. Nikt z nich nie miał przewagi, każdy boksował powietrze. W końcu zdałem sobie sprawę, że oczywiście nie mogli się pozabijać, chociaż bardzo tego chcieli, ponieważ zamierzona ofiara już nie żyła. Miotali się we wściekłym szaleństwie.
Wcześniej podejrzewałem, że widzę piekło, teraz byłem już tego pewny. Wszystko, co oglądałem do tego momentu, miało ścisły związek ze światem fizycznym, w którym już nie mieliśmy przebywać. Teraz zobaczyłem innego rodzaju związki, nie było tu zwykłych ludzi ani też dusz, które można by ujarzmić.
Kreatury te wydawały się być zamknięte w nawykach swoich myśli i emocji skierowanych w stronę nienawiści, zmysłowości i żądzy destruktywnego działania.
Jeszcze bardziej szkaradne niż wzajemne bicie i kopanie wyglądały nadużycia seksualne, spełniane w gorączkowej pantomimie. Przewrotność i złośliwość, o jakiej nie miałem pojęcia, była wokół nas. Niemożliwe było stwierdzić, czy sfrustrowane wycie, które do nas dochodziło, było rzeczywistym głosem, czy też była to transformacja zdesperowanych myśli. W istocie ten ohydny motloch wydawał się nie zdawać sobie z tego sprawy.
Cokolwiek ktoś pomyślał, nawet jakiś przebłysk myśli, natychmiast przedstawiał się obrazowo dookoła niego, materializował się bardziej kompletnie, niż słowa mogły to wyrazić, szybciej, niż mogłaby to przenieść fala dźwięku.
Myśli krzyczały przechodząc w echo: „Przecież mówiłem ci", „Zawsze o tym wiedziałeś", „Czy nie ostrzegałem cię" - i tak bez przerwy. Poczułem, że mi niedobrze, kiedy rozpoznałem tu moje własne myśli. To przecież mój głos, ten znajomy mi ton prawego młodzieńca, który wygrywał nagrody, który był ministrantem. W wieku dwudziestu lat nie rozwinąłem w sobie jeszcze fizycznych nawyków, które tak zniewoliły istoty tłoczące się przy bazie marynarki wojennej, lecz w tym ujadaniu zawiści i wywyższaniu się słyszałem siebie aż nazbyt dobrze.
Widziałem, że będąc obok mnie, On nie chciał nikogo oskarżać, lecz współczuł wszystkim nieszczęśliwym stworom, które zraniły jego serce. Na pewno nie chciał, żeby tu ktokolwiek był.
W takim razie co ich tu przytrzymuje? Nie mogłem pojąć, dlaczego osoba, na którą wrzaskliwie napadł człowiek z wykrzywioną twarzą po prostu nie odeszła na bok. Lub dlaczego młoda kobieta nie oddaliła się setki kilometrów od innej, która z taką furią okładała ją pięściami? Nie było tu żadnego płotu. Nic nie zabezpieczało od swobodnego oddalenia się.
Chyba... chyba, że dla nich nie było w tym świecie samotnego miejsca. Nie było prywatnego kąta w tym świecie bez ścian. Cóż to może być? - poczułem panikę w myślach. Żyć tak zawsze, kiedy prywatne myśli nie są wcale prywatnymi? Nie móc ich zataić, nie móc ich ukryć, nie móc się jakoś zabezpieczyć, tylko być po prostu tym, czym się rzeczywiście jest. Jakie to nieznośne! Chyba, że każdy wkoło mnie ma te myśli, a jedynym pocieszeniem jest to, że znajdziemy kogoś tak samo obrzydliwego.
Prawdopodobnie takie może być wyjaśnienie sensu tej ohydnej równiny. Być może każda z tych kraeatur znalazła w swym towarzyszu godnego siebie kompana, tak wypełnionego pychą jak on sam, a razem było im po prostu raźniej.
To nie Jezus ich porzucił, lecz oni sami uciekli od światła, które ujawnia ich ciemność.
Stopniowo uświadamiałem sobie, że jest jeszcze ktoś na tej nieszczęśliwej równinie. O takim samym kształcie migoczące światło, które z początku uniemożliwiło mi jego dostrzeżenie. Teraz po przystosowaniu oczu zdołałem je zobaczyć. Dostrzegłem ogromną ilość tych postaci pochylonych nad każdym stworem, nawet rozmawiających z nimi.
Czy te światła to Aniołowie? Czy to światło za mną to też Anioł? Lecz myśli, które cisnęły mi się w tym małym szpitalnym pokoju, były tak sprzeczne. „Ty jesteś w Osobie Syna Bożego". Czy to możliwe, że takie ludzkie wraki, nędzne i tak samo bezwartościowe jak ja, mają również Jego opiekę? Czy w Królestwie, w którym nie były znane prawa przestrzeni ani czasu, mógł on być obecny przy każdym z nich, jak jest ze mną?
Nie wiem. Jasne jest jednak, że żadna z tych kłócących się istot nie jest opuszczoną. Wszystkie były ostrzegane, namawiane, wspierane. Zauważalnym faktem było również, że nie zdawały sobie z tego sprawy. Gdy Jezus lub jego Aniołowie mówili do nich, oni ich oczywiście nie słuchali. Nie było chwili przerwy w strumieniu nienawiści płynącej z ich serc, oczy ich widziały tylko najbliższą istotę, którą pragnąły upokorzyć. Wydawało mi się to niemożliwe, żeby nikt oprócz mnie nie zdawał sobie sprawy z obecności tej ogromnej ilości świetlistych postaci.
Właściwie dopiero teraz uświadomiłem sobie, że te świetliste postacie były wszędzie. Uświadomiłem sobie też, że Jezus pokazywał mi po prostu tak wiele, jak byłem w stanie zobaczyć. Aniołowie zapełniali miasta pełne ludzi.
Byli obecni na ulicach, w fabrykach i domach, które odwiedzaliśmy. Nawet w barze, gdzie tak jak ja wcześniej nikt nie był świadomy ich obecności.
Nagle zdałem sobie sprawę, że coś ogólnego wynika z tych wszystkich widzianych przeze mnie scen. Po prostu nie jest dobrze dla ludzi, jeżeli w czasie życia na Ziemi odwracają się od Jezusa aby dać się ponieść fizycznym zachciankom, wypełnianiu pragnień ciała fizycznego i samolubstwu. Nie jest też dobrze dla ludzi, jeżeli po śmierci nie mogą dostrzec Jego Światła.

CDN.
0 x



Awatar użytkownika
barneyos
Administrator
Posty: 1455
Rejestracja: piątek 04 sty 2013, 08:49
x 24
x 73
Podziękował: 155 razy
Otrzymał podziękowanie: 1894 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: barneyos » piątek 29 lis 2013, 21:47

Gość chyba opisywał to samo, co Monroe i Moen przedstawiali w swoich książkach jako terytoria przekonań.
0 x


======================================================
Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko rzeczy, których na razie nie potrafimy zrobić

Awatar użytkownika
janusz
Posty: 19105
Rejestracja: środa 14 lis 2012, 22:25
x 28
x 901
Podziękował: 33080 razy
Otrzymał podziękowanie: 24134 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: janusz » sobota 30 lis 2013, 00:24

...Jesteśmy znowu w drodze. Sceny przed nami zmieniają się, otwierają. Zmieniła się jakość światła, a powietrze jest bardziej przejrzyste, co dało mi możliwość zobaczenia tego, co już oczywiste oczywiste przez cały czas.
Znowu Jezus ukazał mi tyle, ile byłem w stanie pojąć. Najpierw pokazał mi królestwo piekła wypełnione istotami, które znalazły się jakby w pułapce uwagi skierowanej na siebie. Teraz, po oderwaniu się od niego, zacząłem spostrzegać całkiem inne Królestwo! Ogromne budynki stojące w cudownym słonecznym parku, właściwie dobrane konstrukcje budowli były przykładem doskonałego planowania przestrzennego. To co widziałem niemożliwe jest do porównania z czymkolwiek na Ziemi, wszystkie szkoły i uniwersytety Ziemi mogłyby być tylko częścią tego kompleksu.
Weszliśmy do innego wymiaru, jakby do innego rozdziału istnienia. Po hałasie miast wprzęgniętych w wojnę, wrzasku w piekle, tutaj panował spokój. Weszliśmy do jednego z budynków. Wysoki korytarz był przedłużeniem wysokiego wejścia. Powietrze było tak spokojne, że obawiałem się poruszyć ludzi znajdujących się w przejściu.
Nie umiem powiedzieć, czy to byli mężczyźni, czy kobiety, młodsi czy starsi. Od stóp do głów okryci byli habitami, co sprawiało wrażenie jakby byli mnichami, ale atmosfera tego miejsca w niczym nie przypominała klasztoru. Najprawdopodobniej było to ogromne centrum naukowe, w którym wyczuwało się podniecenie wielkich odkryć. Każdy, kogo mijaliśmy w szerokim hallu czy na korytarzu, wydawał się być pochłonięty jakąś sprawą: nie rozmawiali zbyt wiele. Nie wskazywało to na brak przyjaźni, raczej na odseparowanie spowodowane całkowitą koncentracją.
Gdziekolwiek można było dostrzec ludzi, widziało się w nich jakieś głębokie skupienie uwagi na niezwykle ważnym zadaniu, które wymaga rozwiązania. Przez otwarte drzwi rzuciłem wzrokiem na salę ogromną, lecz pustą. W kilku pokojach zakapturzone postacie pochylone były nad wykresami i diagramami lub też siedziały nad dokumentacją przy ekranie z migającymi światełkami.
Mogłem się szczycić rozpoczęciem studiów chemii, biologii, fizyki i matematyki. Lecz te prace naukowe były czymś poza moją wyobraźnią, nie mogłem nawet odgadnąć, czego one dotyczą. Czułem, że są to eksperymenty o ogromnym znaczeniu, może nawet dziesiątki czy setki tych eksperymentów.
- Jezu co oni robią? - pytałem. Lecz chociaż wiedza płynęła od Niego jak rzeka, zdołałem tylko tyle odczuć, że źródłem działalności tej placówki naukowej jest Bóg. Żadne inne wyjaśnienie nie rozjaśniło moich myśli. Jednakże odczułem tę miłość, która zawierała współczucie i wyrozumiałość dla mojej ignorancji braku zrozumienia.
Ponadto... mimo, że był On bardzo zadowolony z tego, co wokół nas się działo, czułem, że zobaczę jeszcze coś więcej.
Szedłem za nim do następnych budynków zamieszkanych przez myśl. Weszliśmy do studia muzycznego, gdzie trudno mi się było z początku zorientować, ponieważ muzyka była jednocześnie komponowana i przedstawiana. Skomplikowane rytmy, tony w skali o której nie miałem pojęcia. Dlaczego tak?, pomyślałem, czyżby Bach był tylko początkiem? Następnie przeszliśmy przez bibliotekę o wymiarach całego uniwersytetu w Richmond. Widziałem pokoje wypełnione od podłogi do sufitu dokumentami spisanymi na pergaminie, glinie, skórze, metalu, papirusie.
Tutaj, przyszło mi na myśl, są ogromnie ważne Księgi Świata. Natychmiast mnie to jednak obruszyło. Jakże to, czy książki mogły być pisane jeszcze gdzieś poza Ziemią? Ale takie przekonanie we mnie pozostało, chociaż rozsądek go odrzucał.
„Myśl porusza Świat" - powracała mi do głowy sentencja, kiedy tak przechodziliśmy przez sale wypełnione studiującymi w skupieniu uczniami. W pewnym momencie weszliśmy do jednej z najmniejszych sal. „Tutaj znajduje się centrum myśli tej Ziemi".
Po chwili wyszliśmy na zewnątrz do cichego parku. Następnie do budynku wyposażonego w urządzenia techniczne. W dziwnej przestrzennej konstrukcji, gdzie dotarliśmy wąskim chodnikiem, znajdowała się zwyczajna woda. Zbiornik znajdował się w czymś w rodzaju laboratorium, ale równie dobrze ze względu na swą wielkość mogło to być obserwatorium kosmiczne. Z każdą chwilą pogłębiała się tajemniczość tego miejsca.
- Czy to jest niebo, Panie Jezu? - zagadnąłem.

Przytulny spokój i jasność. Oni z pewnością są w niebie. Dlatego może są też pozbawieni siebie, tego wrzaskliwego ego.
Czy kiedy byli na Ziemi, to dorastali bez samolubnych celów?
- Tak się rozwijali i tak nadal się rozwijają - odpowiedź nadleciała jak promień słońca.
Jeżeli tutaj ciągle się rozwijają, to znaczy, że na Ziemi całkowicie się nie rozwinęli. Więc... pewno jest tu coś takiego, czego tym geniuszom brakowało. A jeżeli tego samego brakowało tym z „niższego królestwa?" Wynika z tego, że ci pozbawieni egoizmu naukowcy również w jakimś stopniu byli winni, że nie mogli zobaczyć Jezusa.
A może to On sprawił, że nie mogli go zobaczyć?
Z pewnością coś niecoś o Nim wiedzieli. Faktem jest jednak, że byli ogromnie pochłonięci jedną sprawą. Pożądanie prawdy tak dalece ich zaabsorbowało, że oddzielili się od istoty prawdy stojącej pośrodku, a poszukiwanej przez nich w książkach i badaniach?
Nie wiem. Jego cicha miłość, moje olśnienie, wszystko, o co chciałem zapytać doprowadziło mnie do wniosku, że nie może mi więcej powiedzieć, niż ja sam mogę zobaczyć. Być może nie mam jeszcze takiej świadomości, żebym mógł zrozumieć wyjaśnienia. Najważniejsze, że ciągle stoi obok mnie. Cokolwiek nowego oglądamy - i tak On pozostaje w centrum mojej uwagi.
Może to było też powodem, że nie pamiętam, w którym momencie opuściliśmy powierzchnię Ziemi. Do tej chwili miałem wrażenie, że podróżujemy na powierzchni Ziemi, chociaż nie miałem pojęcia w jaki sposób.
Teraz znajdowaliśmy się gdześ ponad Ziemią, nie mogłem nagle jej już dostrzec. Natomiast wokoło była ogromna pustka, nie czułem jednak z tego powodu strachu, coś zaczęło w tej pustce wibrować.
Wkrótce zobaczyłem niezwykle rozległe, ogromne, bez krańców miasto, żarzące się blaskiem na ogromną odległość. Ten blask bił ze wszystkiego, ze ścian domów, z ulic, nawet z postaci, które teraz dostrzegłem. Podobnie jak blask postaci, która mnie prowadziła.
W tym czasie nie znałem jeszcze książki o objawieniu. Mogłem tylko ze zdumieniem patrzeć na ten świetlisty spektakl, podziwiając cudowne światło każdego budynku. Każdy z mieszkańców tego miasta musi być widziany na odległość wielu lat świetlnych. Ciekawiło mnie, czy te promieniste istoty w swoim życiu kierują uwagę w stronę Jezusa.
Czy ja chociaż raz w swoim życiu szukałem Go tak szczerze, żeby Go polubić, pokochać?...
Kiedy zadawałem sobie te pytania, dwie ze świetlistych istot oderwały się od miasta przenosząc się w naszym kierunku przez niezmierną przestrzeń z prędkością światła. Lecz kiedy one kierowały się do nas, my oddalaliśmy się jeszcze szybciej. Odległość wzrastała i utraciłem widoczność.
Nawet jeśli bolałem z powodu tej straty, to przecież widziałem, że nie zasłużyłem na więcej jak tylko przelotne spojrzenie na to bezgraniczne niebo. Pokazał mi tyle, na ile to było możliwe, teraz pędziliśmy z powrotem.
Ściany zamknęły się znowu wokół nas, ciasno jak w pudle. Tak niedawno temu tu byłem, a miałem wrażenie, że było to w poprzednim moim życiu.
Jezus ciągle jeszcze był przy mnie. Inaczej moja świadomość nie byłaby w stanie znieść nagłej zmiany położenia, z nieskończonego kosmosu do małej ciasnej komórki zwanej szpitalną salą. Wspaniałe miasto ciągle iskrzyło się w moich myślach, rodząc tęsknotę do powrotu.
Z całkowitą obojętnością zauważyłem, że jakaś postać leżała pod prześcieradłem na łóżku, które wypełniało niemal cały pokój.
Jezus powiedział mi, że ja należę jednak do tej postaci pod prześcieradłem, że zadanie wyznaczone dla mnie odnosi się do mnie jako całości, która obejmuje też to, co leży w łóżku. Podszedłem do tego bliżej i poczułem, że moje widzenie się kończy. Jasność znikła.
Rozpaczliwie krzyczałem: „Nie zostawiaj mnie, przygotuj mnie do zamieszkania w świetlistym mieście, nie porzucaj mnie w tym ciemnym i ciasnym miejscu!"
Przypomniałem sobie tę niedawną, lecz trochę zapomnianą już historię, jak desperacko przebiegałem oddziały i sale tego szpitala w poszukiwaniu „siebie".
Od momentu odczucia wielkiego osamotnienia przeskoczyłem do wspaniałego uzależnienia, jakie nie było mi znane. Światło Jezusa wkroczyło w moje życie i wypełniło mnie kompletnie, a to, żeby istnieć bez niego, stało się dla mnie nie do pomyślenia. Moje szczere błaganie nie zmieniło sytuacji, czułem, jak umyka ze mnie świadomość. Mój umysł zaczął się zamazywać. Po chwili nie wiedziałem już, o co chciałem walczyć. Poczułem, jak płonie moje gardło i przygniata mnie okropny ciężar w klatce piersiowej.
Otworzyłem oczy, ale coś leżało na mojej twarzy i przesłaniało mi widok. Chciałem to ściągnąć, ale poruszenie ramion stało się podobne do wysiłku dźwigania sztaby ołowianej.
W końcu zdołałem złożyć razem ręce. Na palcu lewej dłoni wyczułem pierścień z owalnym kamieniem. Powoli przekręciłem go wokół palca i ciemność pokryła moje oczy.

Opowiedzałem tę moją historię Fredowi Owenowi w czasie czterech kolejnych spotkań. W międzyczasie zadawał mi pytania lub też prosił o wyjaśnienie - dawał mi do zrozumienia, że raczej o szczegóły nie dba.
Kiedy czas naszej sesji dobiegł końca, siedział nadal zasmucony. Spojrzałem na zegarek, przedłużyliśmy seans o dziesięć minut.
- Czy wróciłeś do swego ciała? - zapytał w końcu.
- Tak to teraz rozumiem - powiedziałem.
- W tym czasie niewiele pojmowałem. Przez następne dwa, trzy dni miałem niewielką świadomość pobytu na Ziemi. No wiesz, miałem takie wizje czy sny, które się miewa przy bardzo dużej gorączce...
Powiedziałem mu, że kiedy znowu odzyskałem świadomość, to przede wszystkim zdawałem sobie sprawę, że jestem chory. Problemy mojego ciała przesłaniały mi całą resztę.
Kiedy jednak byłem poza ciałem - trudno to wyjaśnić, ale nie czułem ani bólu, ani fizycznych dolegliwości.
Następną rzeczą, którą pamiętam, to przede wszystkim czułem ogromny ból głowy, a przed sobą zobaczyłem uśmiechniętą buzię pielęgniarki.
- Miło powitać cię z powrotem między nami - rzekła. Przez jakiś czas nie byłyśmy pewni, czy zechcesz to zrobić.
Wycedziłem przez zbolałe wargi:
• Którego dziś mamy?
• Jest Wigilia Bożego Narodzenia, panie Ritchie.
Próbowałem wymyślić jakieś inne pytania. Chciałem także nawiązać do tego, co się ze mną wydarzyło.
Dowiedziałem się też, że nazywała się Irvine i że była porucznikiem.
- Wydarzyło się ze mną coś najbardziej zdumiewającego - zacząłem wreszcie - coś takiego, o czym każdy na świecie powinien wiedzieć.
Przerwał mi atak kaszlu, porucznik Irvine podłożyła mi rękę pod plecy i uniosła mnie nieco, żebym mógł napić się wody.
- Nie mów więcej - powiedziała - wpadnę do ciebie później.
Zacząłem się zastanawiać, co mógłbym jej powiedzieć? Czy to, że widziałem Boga! Czy to, że byłem w piekle! Czy to, że dane mi było spojrzeć chwilę na niebo!
Mogłaby pomyśleć, że straciłem rozum.
Cały tydzień, cały ten tydzień, gdy ktokolwiek zjawił się w pokoju próbowałem mu opisać światło, które wypełniało to pomieszczenie i pytania, które były mi zadawane. Nie udało mi się powiedzieć więcej
jak kilka pierwszych słów.
- Odpocznij nieco, nie mów tak wiele - powstrzymywał mnie doktor albo pielęgniarka, gdy zamiast mojego głosu słychać było żałosne łapanie powietrza. Troskliwy zespół o wiele bardziej zainteresowany był stanem mojego zdrowia, temperaturą, czy jakością kroplówki, niż tym, co chciałem powiedzieć.
Zauważyłem, że moją chorobę traktowano z większą uwagą niż powszechne przypadki.
Stopniowo dni przemijały, udało mi się powiązać wydarzenia, które przeżyłem w czasie spotkania z Jezusem.
- Tyle na dzisiaj, Fred. Ale jutro mogę ci powiedzieć, czego dowiedziałem się od lekarzy.
Fred przychodził teraz codziennie, chociaż nawet krótki spacer z parkingu do gabinetu lekarskiego pozbawiał go tchu. Zdecydowałem się następnego dnia podsumować całą tę historię...
0 x



Awatar użytkownika
janusz
Posty: 19105
Rejestracja: środa 14 lis 2012, 22:25
x 28
x 901
Podziękował: 33080 razy
Otrzymał podziękowanie: 24134 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: janusz » czwartek 12 gru 2013, 23:38

Już na początku mojej kariery zawodowej odkryłem to, o czym wiedzą zresztą wszyscy lekarze, że medycyna nie daje odpowiedzi na wszystko. Kiedy utknąłem, co często się zdarzało, modliłem się o zdrowie pacjenta - cicho wewnątrz siebie - prosząc Jezusa o pomoc w postawieniu właściwej diagnozy, przepisaniu właściwego leczenia. Ponadto wypracowaliśmy zwyczaj modlenia się za pacjentów codziennie wieczorem.
Czytałem też systematycznie Biblię. Trochę to zabawne, że w czasie niedzielnych nauk Biblia wydawała mi się nudna i trudna. Natomiast od pamiętnych wydarzeń w Teksasie stała się po prostu opisem faktów z życia. Kiedy Jezus powiedział do rybaków: „Chodźcie ze mną" - oczywiście rzucili wszystko i poszli za Nim - kto mógłby się oprzeć?
Kiedy powiedział: „Jestem światłem tego świata" - dało się to po prostu zauważyć.
Dostrzegłem pewną zależność. Moje doświadczenia w Teksasie ułatwiły mi zrozumienie Biblii, ale też i czytanie Biblii pomogło mi zrozumieć to, co się wydarzyło.
Czytając wciąż od nowa relację z Ukrzyżowania, zrozumiałem w końcu, w czym jest nasze zapewnienie zmartwychwstania - w Jego obecności! Zrozumiałem to pomimo okropności, jakich doświadczyłem. To nie było potępienie mnie.
Miałem się przekonać, stojąc w świetle Jego zmartwychwstania, że wszystko jest już spłacone, że jesteśmy odkupieni.
Dlaczego to ja byłem wciągnięty w tę kosmiczną akcję? Czy to może dzięki służbie kościelnej, kiedy miałem jedenaście lat? Ale czytając Biblię, zaczynałem rozumieć, jak w jego planie ważne jest wszystko to, co nas dotyczy na tej Ziemi.
Jak straszliwie się myliłem, prosząc o zabranie mnie z tej Ziemi, nim jego praca nade mną została zakończona!
Myślałem o nędznym życiu dusz, które widziałem w przyziemnym królestwie, spętanych przez nienawiść i zmysłowe żądze, ukierunkowane na rzeczy materialne, jakich nigdy nie będą w stanie osiągnąć. Każda z nich w jakimś sensie nie dokończyła rozwijania się na Ziemi, niezależnie od tego, czy żyła krótko, czy długo.
Nie miałem wątpliwości, że wielu młodych ludzi, którzy nieszczęśliwie polegli w Europie, osiągnęli swój cel, jaki im Bóg wyznaczył na Ziemi, przez co mogli zbliżyć się do niego. Ale oczywiście nie ja. Z tym ześrodkowaniem na mojej osobie, z moim uprzedzeniem i poczuciem krzywdy, jak śmiałem prosić o śmierć? A ta równina zatłoczona najbardziej nieszczęśliwymi istotami, jakie kiedykolwiek widziałem; każda domagająca się swego wywyższenia ponad innych, gardząca wszystkimi, pragnąca zniweczenia... czy ja faktycznie takiego życia pragnąłem w przyszłym świecie?
Czy kiedykolwiek dotąd osiągnąłem na mej drodze punkt, w którym mógłbym powiedzieć: zrobiłem wszystko, czego mogłem dokonać na tej Ziemi?

Pewnego wieczoru - było to gdzieś w środku grudnia 1952 roku - usiadłem w dużym pokoju i przeglądałem ostatni „Life". Wydanie pełne było reklam, szynki i pieczonego indyka z rozweselonym Świętym Mikołajem na każdej stronie.
Przerzucałem strony bez większego zainteresowania, kiedy nagle palce moje zatrzymały się. Na stronie był rysunek ogromnej przestrzennej konstrukcji z przekrojami uwidaczniającymi ludzi i maszyny wewnątrz. W jej wnętrzu były między innymi suwnica okalająca zbiorniki i liczne schody.
W dolnym rogu była niewielka sterownia. Poczułem ucisk w gardle, ale nie z powodu tej wizji przyszłości, lecz pewności że już to gdzieś widziałem, nie ostatnio, tylko dawno temu. Zacząłem więc wgłębiać się w detale rysunku.
Widziałem już te schody, wynurzające się z ogromnego zbiornika wody.
Ale... czy to możliwe?
Przeglądając tekst pomyślałem, że to prawie niemożliwe.
W ubiegłym tygodniu Biuro Energii Atomowej uchyliło nieco rąbka tajemnicy i zezwoliło artyście gazety „Life" na zrobienie pewnych rysunków detali prototypu drugiego silnika amerykańskiej atomowej lodzi podwodnej i tego zadziwiającego pomieszczenia, w którym się znajduje. Budowa jego przebiega w pobliżu Schenectady N Y. Będzie to największa konstrukcja zbudowana przez człowieka, o kubaturze dwa miliony dwieście tysięcy dwadzieścia pięć stóp.
Dalej artykuł mówił, że dla uniknięcia ewentualnego zagrożenia radioaktywnością naukowcy zdecydowali się zbudować silnik wewnątrz tej konstrukcji, a następnie dla przeprowadzenia testu zatopić w ogromnym zbiorniku.
„Zabezpieczone" - opuściłem gazetę na kolana. Byłem pewny, że już widziałem tę całą operację, a na dodatek nigdy nie byłem w Schenectady. Kiedyś to widziałem, a teraz jest to w budowie.
To, co już widziałem, było wykończone i już działało, toteż nie było innego wyjaśnienia jak... Tak, już pamiętam. Byłem wtenczas w tej przeogromnej uczelni, gdzie istoty były okryte habitami. Było to w roku 1943 czasu ziemskiego. Chodziłem po tym ogromnym budynku z dziwnymi, niezrozumiałymi dla mnie urządzeniami. Co to było za królestwo? W jak dziwny i tajemniczy sposób powiązane z życiem na tej Ziemi, gdzie teraz, w 1952 roku, wygodnie sobie siedzę.
Pomyślałem o tym zdumiewającym stwierdzeniu filozofów, że pewne pomysły wydają się spadać nam z Nieba.
Zacząłem się martwić o swoje życie doczesne. Jak długo Jezus jest moim przewodnikiem, nie muszę się wprawdzie martwić, ale od czasu mojego wyjścia z ciała, dziesięć lat temu - spotkałem wielu tak zafascynowanych światowymi sprawami i „duchem" świata, że utracili oni wgląd w swojego ducha.
Tego wieczoru nabrałem pewności, że nadszedł czas, żeby zacząć publicznie mówić o tym, co przeżyłem z Chrystusem. Jeżeli faktycznie wstępujemy w wiek atomowy bez znajomości siły, która go wytworzyła, to bliską sprawą może być zniszczenie życia na Ziemi.
Nie jest też sprawą samego duchowieństwa głoszenie prawdy. Każdy, kto tylko zetknął się z Bogiem, moim zdaniem, ma obowiązek i odpowiedzialność mówić o tym.
I znowu wypełniłem Jego czas. Ja, któremu trudno było wypowiedzieć publicznie dwa słowa, zacząłem mówić do grup młodzieży w klubach, w kościołach, do każdego, kto był gotowy słuchać, że Bóg jest miłością, a wszystko poza nim jest piekłem.
Jeżeli chodzi o moją karierę zawodową, byłem pewny, że to będzie dla mnie ruina: bez wątpienia traciłem pewnych pacjentów, którzy nie byli chętni powierzyć siebie „religijnemu fanatykowi".
Lecz, co dziwne, ci, o których najbardziej się obawiałem, często byli bardziej niż inni przekonani do moich wypowiedzi.

Bóg jest zajęty budowaniem takiego człowieka, który by wiedział, co to jest miłość. Wierzę, że los naszej Ziemi zależy od postępu, jaki zdołamy osiągnąć na tej drodze, i że ten czas jest teraz bardzo krótki.
Wierzę również, że to, co spotykamy w przyszłym świecie i to, co zdołamy odkryć na ziemi, zależy od tego, jakie znaczenie ma dla nas miłość i jaką rolę spełnia ona w każdym momencie naszego życia.
George G. Ritchie.
0 x



Awatar użytkownika
janusz
Posty: 19105
Rejestracja: środa 14 lis 2012, 22:25
x 28
x 901
Podziękował: 33080 razy
Otrzymał podziękowanie: 24134 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: janusz » poniedziałek 16 gru 2013, 21:55

Dusza w ciągłym cyklu życia i śmierci

Nasz wszechświat tworzy połączenie z siedmioma formami materii, które różnią się między sobą swoją określoną przyczyną, stopniami i właściwościami. Nie przypadkowo białe załamania światła rozdzielają się na siedem kolorów, oktawa zawiera siedem nut w rodzinie. Ciemną materię naszego wszechświata, tworzy siedem różnych pod względem swoich cech i właściwości pierwotnych materii, które po połączeniu się ze sobą tworzą dobrze wszystkim znaną i odczuwalną fizycznie gęstą substancję. Właśnie z niej składa się duch, tzn. dusza samego człowieka i istota wszystkiego co żywe.

0 x



Awatar użytkownika
chanell
Administrator
Posty: 7782
Rejestracja: niedziela 18 lis 2012, 10:02
Lokalizacja: Kraków
x 1425
x 407
Podziękował: 14244 razy
Otrzymał podziękowanie: 13844 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: chanell » piątek 24 sty 2014, 22:01

Śmierć nie jest końcem !


Cztery etapy powrotu do domu

Na podstawie rozmów z pacjentami, Elisabeth Köbler-Ross podzieliła proces umierania na kilka faz:
Faza pierwsza:
Ludzie wydostają się z ciał niczym motyle z kokonów. Unoszą się nad swoimi “powłokami” i są świadomi tego, co się wokół dzieje. Opisują zdarzenia, które nastąpiły po wypadku, albo co działo się na sali operacyjnej, cytują rozmowy lekarzy. W tej fazie doświadczają pełni, np. jeśli ktoś był sparaliżowany, teraz może się swobodnie poruszać. Jeśli ktoś był niewidomy, odzyskiwał zdolność widzenia.
Faza druga:
Ludzie pozostawiają za sobą swoje ciała fizyczne i znajdują się w stanie życia po śmierci. Mogą poruszać się w dowolnym kierunku z prędkością myśli. W jednej chwili, jeśli tylko zechcą, mogą znaleźć się ze swoją rodziną, która przebywa np. na drugiej półkuli. W tej fazie spotykają swoich aniołów stróżów, przewodników czy też – jak opowiadają dzieci – kolegów, a także zmarłych członków rodziny i przyjaciół.
Faza trzecia:
Ludzie przechodzą przez tunel, przełęcz w górach albo strumień i na końcu dostrzegają oślepiająco jasne światło. Emanuje ono ciepłem, energią duchową i przede wszystkim niewyobrażalnie wielką bezwarunkową miłością. Jest pierwotnym źródłem energii wszechświata. Niektórzy nazywają je Bogiem, inni Chrystusem lub Buddą, ale wszyscy są zgodni, że jest to miłość najczystsza z możliwych – tak piękne uczucie, że nie ma się ochoty wracać do fizycznego ciała. Ci, którzy tego doświadczyli, zgodnie twierdzą, że jedynym uzasadnieniem sensu życia jest właśnie miłość.
Faza czwarta:
Ludzie mówią, że wtedy znajdują się w obecności Najwyższego Źródła. Mają dostęp do wszelkiej wiedzy na temat teraźniejszości, przeszłości i przyszłości. W tym stanie dokonują przeglądu całego swego życia, oceniają je i analizują. Uświadamiają sobie powody każdej decyzji i jej konsekwencje. Widzą także, jakie mogłoby być ich życie, jaki mieli w sobie potencjał. Często także słyszą pytanie: “Co zrobiłeś dla dobra innych?”. To najtrudniejsze z pytań, wymaga bowiem zastanowienia się nad tym, czy w życiu dokonywało się najlepszych wyborów. Człowiek orientuje się, czy skorzystał z lekcji, jakie zostały mu udzielone przez życie i czy nauczył się bezwarunkowej miłośc


Elisabeth Köbler-Ross przyszła na świat w Szwajcarii w 1926 roku jako pierwsza z trojaczków. Poród odbierała lekarka, która uważała się za jasnowidzącą. Powiedziała, że Eva, która urodziła się ostatnia, zawsze będzie najbliższa sercu matki. Erika, druga w kolejności, wybierać będzie w życiu drogę środka. O Elisabeth zaś, która pokazała drogę swoim siostrom, rodzice nigdy nie będą musieli się martwić. W tym ostatnim przypadku jednak się pomyliła.

“Moi rodzice chcieli, żebym była miłą, chodzącą do kościoła gospodynią domową. Zamiast tego zostałam kontrowersyjnym psychiatrą, wykładowcą na uczelniach Stanów Zjednoczonych, osobą kontaktującą się z duchami – wysłannikami świata, który, jak wierzę, jest o wiele bardziej przepełniony miłością i wspanialszy niż nasz własny.”
Elisabeth od dzieciństwa marzyła o zawodzie lekarza. Lekceważąc życzenie ojca, aby była sekretarką w jego firmie, już jako nastolatka podjęła pracę laborantki w szpitalu. Mając 20 lat, wstąpiła do Międzynarodowej Ochotniczej Służby Pokoju, z którą jako wolontariuszka podróżowała po zniszczonej wojną Europie Wschodniej (w tym po Polsce). Została sanitariuszką i pomagała w tworzeniu polowych szpitali. Wstrząsającym przeżyciem było dla niej zwiedzanie Majdanka. Na ścianach baraków, w których Żydzi czekali na śmierć w komorach gazowych, zauważyła na różne sposoby wyryte, wyrzeźbione, wyrysowane motyle. Dlaczego MOTYLE? – zastanawiała się wtedy i przez najbliższe 20 lat.
Pobyt w Majdanku miał wpływ na jej późniejsze losy. Postanowiła całe swoje życie poświęcić dla dobra innych, służąc ludziom, dając miłość i współczucie: “Celem mego życia będzie staranie o to, by przyszłe pokolenia nie wydały z siebie kolejnego Hitlera”.

Policzek dla medycyny !


Studiowała w Akademii Medycznej w Zurychu, marząc o tym, że zostanie wiejską lekarką. Stało się jednak inaczej. Na studiach poznała Amerykanina Emanuela Rossa, którego poślubiła i z którym po uzyskaniu dyplomu wyjechała na stałe do Stanów Zjednoczonych. Miała wówczas 32 lata.
Od początku praktyki lekarskiej największą uwagę Elisabeth zwracali pacjenci, którym medycyna nie mogła już pomóc – nieuleczalnie chorzy oraz umierający. Umierający pacjent był (i nadal jest) dla lekarza niczym policzek. Jego stan oznacza, że oto lekarz poniósł porażkę, a medycyna jest nauką niedoskonałą. Tacy pacjenci leżeli zawsze najdalej od pokoju pielęgniarek, lekarze często omijali ich podczas obchodu, a na dodatek, wizyty rodziny były ściśle reglamentowane – do kilku minut dziennie. Nikt z nimi nie rozmawiał, nie mówił im prawdy. Kiedy chory na raka pytał, czy umiera, w odpowiedzi przeważnie słyszał: “Ach, niechże się pan nie wygłupia!” Nie mieli szansy pożegnać się, dokończyć swoich spraw; jeszcze żyli, ale dla otoczenia byli już umarli, gdyż zarówno rodzina, jak i lekarze bali się stanąć twarzą w twarz z kimś, czyje dni są policzone. W tych ostatnich, ważnych chwilach swego życia chorzy pozostawali skazani na samotność.
Po zrobieniu specjalizacji w dziedzinie psychiatrii doktor Ross zaczęła pracować jako konsultant w szpitalu w Montefiore. Najdłużej zatrzymywała się właśnie przy łóżkach tych, którzy nie mieli już wiele czasu. Brała ich za rękę, słuchała, towarzyszyła im w rozpaczy, ale czasem bywała świadkiem ich pogodzenia ze śmiercią, zgody na los.

Opowiedz, jak umierasz !

Przełomowy moment w pracy Elisabeth nadszedł wtedy, kiedy musiała zastąpić swojego profesora na zajęciach ze studentami. Profesor polecił jej poprowadzenie seminarium, dając wolną rękę. Elisabeth zrobiła coś, co było absolutnie szokującym i rewolucyjnym posunięciem. Zaprosiła na zajęcia umierającą na białaczkę szesnastoletnią dziewczynkę, żeby opowiedziała o tym, jak to jest mieć szesnaście lat i nie móc marzyć o zdaniu matury albo pójściu na randkę

Seminarium wywołało niesamowicie żywą reakcję. Niektórzy studenci i lekarze płakali. Po raz pierwszy zetknęli się z emocjami towarzyszącymi śmierci, czego do tej pory za wszelką cenę unikali. “Może teraz nie tylko będziecie wiedzieć, jak czują się umierający pacjenci, ale także potraficie leczyć ich ze współczuciem” – wyraziła nadzieję pani doktor.
Od tej pory podobne seminaria Elisabeth prowadziła regularnie. Zapraszała na nie osoby w stanach terminalnych, które chętnie mówiły o swoich przeżyciach, doświadczając radości z bycia wysłuchanym. Chociaż byli umierający, czuli, że ich życie wciąż może jeszcze mieć jakiś cel, że mają powód, by żyć do ostatniego tchnienia. Że są komuś potrzebni, że dzięki nim inni mogą się jeszcze czegoś nauczyć, coś zrozumieć.
“Wszystko, co chce wiedzieć o mnie mój lekarz, to wielkość mojej wątroby. Cóż mnie to obchodzi w tym stanie? W domu mam pięcioro dzieci, które potrzebują opieki. To mnie zabija. A nikt nie chciał ze mną o tym rozmawiać!” – skarżyła się jedna z pacjentek.

Przemienieni w motyle !


Obserwując umierających pacjentów, Elisabeth zauważyła, że nawet ci najbardziej zagniewani i zdenerwowani rozluźniali się tuż przed śmiercią. Niektórzy nawiązywali kontakt ze swoimi bliskimi lub innymi istotami, których ona nie widziała. Zadawała sobie pytanie, co dzieje się potem. W jakiej formie życie opuszcza ciało i dokąd, jeśli w ogóle, odchodzi?
W pewnym momencie, w nagłym przebłysku, pojęła, dlaczego umierający w Majdanku rysowali właśnie motyle. Więźniowie wiedzieli, co się wydarzy. Że wkrótce opuszczą swoje ciała tak, jak motyl opuszcza swój kokon. I że te rysunki były jakby przesłaniem pozostawionym od nich przyszłym pokoleniom.

Na tamtym świecie jest lepiej !

Jedną z pacjentek doktor Ross była pani Schwarz, kobieta w średnim wieku, która aż 10 razy była reanimowana. Na seminarium opowiedziała o tym, co zapamiętała z momentów, kiedy lekarze walczyli o jej życie oraz kiedy uznali ją za zmarłą: jak opuściła ciało, zawisła pod sufitem, skąd przyglądała się ich wysiłkom. Cytowała słowa lekarzy, dokładnie mówiła o tym, co robili.
Swoje przeżycia opowiedziała studentom na seminarium, gdyż bała się, że ma zaburzenia psychiczne. Ale doktor uwierzyła jej i przekonywała studentów, mówiąc: “To, że nie znamy bądź nie rozumiemy pewnych zjawisk, nie oznacza, że one nie istnieją. Gdybym zagwizdała gwizdkiem dla psów, nikt z was by tego nie usłyszał, a pies – owszem. Czy oznacza to, że ten dźwięk nie istnieje?”.
Na seminarium pojawiła się także dziewczynka, która przeżyła śmierć kliniczną. W świecie, w którym się znalazła, było tak cudownie, że nie chciała wracać. “Nie mówiłam o tym swojej matce, gdyż musiałabym jej powiedzieć też, że istnieje dom, w którym panuje milsza atmosfera, niż w naszym domu rodzinnym”. W końcu zwierzyła się ojcu, w tym także z tego, że jej brat z czułością się do niej przytulał. Wiadomość ta zaszokowała ojca, nigdy bowiem nie mówił córce o tym, że miała brata, który umarł kilka miesięcy przed jej narodzinami.

Wybrana przez duchy !

Z panią Schwarz doktor Ross spotkała się raz jeszcze. Badania nad przeżyciami osób, które opuściły ciało, były nie do przyjęcia dla większości jej kolegów. Atmosfera w szpitalu wokół niej zrobiła się tak nieprzyjemna, że postanowiła tych badań zaniechać. Kiedy chciała oznajmić to swoim współpracownikom, zobaczyła przezroczystą postać unoszącą się w powietrzu. Rozpoznała w niej zmarłą 10 miesięcy wcześniej panią Schwarz. Zjawa poprosiła ją, by nie rezygnowała z badań nad śmiercią i umieraniem. Mówiła, że lekarka otrzyma pomoc z Tamtego Świata. Na prośbę pani doktor napisała na kartce krótkie podziękowania dla jej najbliższego współpracownika, po czym zniknęła.
“Jeśli ktoś nie jest gotowy na mistyczne przeżycia, nigdy w nie nie uwierzy. Kiedy jednak jest otwarty, wówczas nie tylko będzie je miał, ale także będzie przekonany o ich absolutnej realności, nawet wtedy, gdyby przypiekano mu pięty” – tak pani doktor skomentowała to wydarzenie w swoim pamiętniku.
Na początku lat siedemdziesiątych doktor Ross i jej współpracownicy przeprowadzili około 20 tysięcy rozmów z osobami, które “przeżyły” własną śmierć. Wśród nich byli Eskimosi, Indianie, protestanci i muzułmanie. We wszystkich przypadkach przeżycia były podobne i przekonały doktor, że nie chodzi tu o zbieg okoliczności czy też rodzaj halucynacji.
Jak bowiem wytłumaczyć historię pewnej kobiety, którą uznano za zmarłą w wypadku samochodowym, a która po odzyskaniu przytomności powiedziała, że wróciła po spotkaniu z mężem? Później lekarze powiadomili ją, że jej mąż zginął w innym wypadku po drugiej stronie miasta

Te i podobne doświadczenia doprowadziły Elisabeth do wniosku, że życie nie kończy się w momencie, w którym ustają funkcje fizyczne ciała. Człowiek posiada duszę, która po śmierci ciała fizycznego zaczyna żyć swoim własnym życiem.

Życie trwa wiecznie !

Doktor Köbler-Ross wielokrotnie kontaktowała się ze swoimi przewodnikami duchowymi za pomocą zaprzyjaźnionych osób o zdolnościach mediumicznych. Pewnego razu duch opiekuńczy powiedział, że jej badania nad śmiercią i umieraniem dobiegły końca. Czas, by powiedziała światu, że śmierć nie istnieje. “Dlaczego właśnie ja? – spytała. – Dlaczego nie wybierzecie duchownego lub kogoś w tym rodzaju?”. W odpowiedzi usłyszała między innymi: “Ma to być osoba ze świata medycyny i nauki, a nie religii i teologii, ponieważ przedstawiciele tych dwu dziedzin nie spełnili pokładanych w nich nadziei”.
Elisabeth wygłosiła więc wykład “Śmierć i życie po śmierci”. Spotkał się on z bardzo ciepłą reakcją. Zabrało po nim głos wiele osób, które same doświadczyły życia w formie duchowej lub słyszały o tym od swoich najbliższych albo przeżyły spotkania z istotami duchowymi, a do tej pory bały się lub wstydziły o tym z kimkolwiek rozmawiać. Do końca swego życia doktor Ross jeździła po całej Ameryce z wykładami, na których głosiła, że śmierć oznacza jedynie przejście do innej formy bytowania.
“Może przyszłe pokolenia będą świętować, gdy ktoś ukończy naukę w szkole zwanej życiem i nie będą robić tak absurdalnej tragedii z umierania. Jeśli już, to ludzie powinni boleć nad tym, kiedy ktoś rodzi się i musi rozpocząć całe to nonsensowne życie jeszcze raz.”Elżbieta Bazgier


źródło : “Gwiazdy Mówią”
0 x


Lubię śpiewać, lubię tańczyć,lubię zapach pomarańczy...........

Awatar użytkownika
chanell
Administrator
Posty: 7782
Rejestracja: niedziela 18 lis 2012, 10:02
Lokalizacja: Kraków
x 1425
x 407
Podziękował: 14244 razy
Otrzymał podziękowanie: 13844 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: chanell » niedziela 02 lut 2014, 21:39

Niebo istnieje - chłopiec, który był w niebie




Byłem twoim ojcem, jestem twoim dzieckiem

Czy to możliwe, by bliska nam osoba po swojej śmierci weszła w ciało naszego nowo narodzonego dziecka?

Historia, którą chcemy tutaj przedstawić dotyczy osoby, którą znamy. Jest to ważne, gdyż w oczywisty sposób poprzeczka "wiarygodności" jest tutaj ustawiona bardzo wysoko. (...) Oto fragment relacji, która została spisana w Bazie FN w 2002 roku:


"Mam obecnie 33 lata i jestem matką dwójki wspaniałych chłopców. Nigdy jakoś szczególnie nie interesowałam się sprawami religii, choć jak wszyscy chodziłam do kościoła. Czy byłam wierząca? Prawdę mówiąc nie wiem, ale chyba nie. A już na pewno nie wierzyłam w reinkarnację.

Przed urodzeniem mojego pierwszego syna doszło w moim życiu do smutnego wydarzenia. Po długiej i ciężkiej chorobie zmarł mój ojciec, z którym byłam bardzo silnie związana emocjonalnie.

Po części dlatego, że ojciec wychowywał mnie i mojego brata samotnie. Był dla mnie wszystkim i nawet po wyjściu za mąż był częścią mojego świata. Po jego śmierci w moim życiu pojawiła się pustka nie do wypełnienia i wydawało mi się, że już zawsze będę przeżywała jego śmierć. Zaszłam w ciążę. Kiedy byłam w czwartym miesiącu, przyśnił mi się mój ojciec i powiedział, że wkrótce znowu się spotkamy i że mam przestać płakać. We śnie zapytałam go, czy w takim razie ja także umrę i do niego dołączę, on jednak kiwał głową, że nie i się uśmiechał. Kiedy chciałam zadać kolejne pytanie - obudziłam się.

Kilka miesięcy potem urodził się Szymon. Tuż po urodzeniu zrobiło mi się słabo, kiedy zobaczyłam jego prawą rękę. Miał delikatne znamię dokładnie w tym samym miejscu, co mój ojciec!

Oczywiście przyjęłam, że to geny, DNA i tego typu rzeczy. Ale wraz z upływem czasu zaczęłam dostrzegać w moim dziecku mojego zmarłego ojca. I nie w przenośni, ale dosłownie. Kiedyś, kiedy miał dwa i pół roczku nagle powiedział, że przyszedł do mnie tak, jak obiecywał, abym już więcej nie musiała płakać. Powiedział to tak naturalnie, że po prostu poczułam, jakbym nagle znalazła się w jakimś odcinku Archiwum X!

Mogłabym opowiadać wiele godzin o przeróżnych przypadkach potwierdzających to, że w moje dziecko w jakiś kosmiczny sposób wcielił się duch mojego kochanego ojca. Opowiem tylko o jednej sytuacji. Ojciec miał zwyczaj w bardzo szczególny sposób siadać w kuchni na parapecie, po czym opierać się o ścianę plecami. Mógł wtedy obserwować to, co dzieje się na podwórku, a jednocześnie palić papierosa. Kiedy Szymon miał cztery lata nagle sam z siebie wdrapał się na ten parapet i usiadł dokładnie tak, jak zawsze siadał mój ojciec, z tym samym bardzo charakterystycznym ułożeniem nóg!

Pamiętam, że jak do mnie wtedy pomachał, to ja poryczałam się zupełnie, bo wiedziałam, że to jest dla mnie jakiś znak. Możecie mi mówić co chcecie, ja wiem, że jest to duch mojego ojca. Od tej pory interesuję się reinkarnacją, choć może nie mam na studiowanie tego tyle czasu, ile bym chciała. Myślę jednak, że wiele osób powinno uważnie spojrzeć na swoje dzieci, bo czasami można dostrzec w nich kogoś, kogo wcześniej tak bardzo kochaliśmy i kto do nas wrócił".

Historia jakich wiele, ale właśnie kilka dni temu na pokład Nautilusa trafił kolejny e-mail, który wydaje się być z "tej samej półki". Oto jego treść:

"(...) Mieszkam w okolicach Michałowa, małego miasteczka na Podlasiu. Teraz mam już 18 lat. Mój dziadek (tato mojej mamy) zmarł 2 lata przed moim urodzeniem. Kiedy moja mama była w ciąży, nie można było ustalić mojej płci na usg, bo, jak to powiedział lekarz "wstydzi się i zasłania się rączkami". Kilka dni przed moim urodzeniem moja mama miała sen: śniło jej się jakieś miejsce, gdzie nie było widać żadnych drzew, roślin, ani nic, co możnaby rozpoznać. Wszędzie było biało. Zobaczyła długą kolejkę ludzi, która prowadziła (jak mama twierdzi) do św. Piotra. Ludzie przechodzili, kolejka przewijała się, aż moja mama rozpoznała jednego mężczyznę. Był nim mój dziadek. Gdy doszedł na początek kolejki pomocnik św. Piotra dał mu jakąś pieczątkę i wtedy św. Piotr powiedział do niego "a Ty, pójdziesz za córkę do twojej córki".

I faktycznie po chyba 2 dniach urodziłam się ja, byłam wcześniakiem. Mama mówiła, że jak się urodziłam, miałam już ciemne kręcone włosy, tak jak dziadek. Z biegiem lat wychodziły inne rzeczy, takie jak np. miłość do koni, mimo, że nie miałam z nimi większej styczności.

Pojechałam raz z tatą do sąsiada i zobaczyłam u niego śliczną klaczkę, jednak sąsiad powiedział "nie podchodź, ona nienawidzi dzieci, a obcych gryzie". Ja jednak do niej podeszłam, pogłaskałam ją po pysku, ona tylko lekko zarżała i podeszła bliżej, żeby ją pogłaskać lub podrapać. Sąsiad powiedział, że nic takiego przedtem się nie zdarzyło, że każdego, kto do niej podchodził gryzła lub kopała. Okazało się także, że tak jak dziadek lubię łowić ryby, rysować i mam bardzo podobny charakter... Czy to możliwe, że dusza dziadka przy narodzinach weszła w moje ciało?".

Wszyscy na pokładzie Nautilusa kochamy dzieci. Są naszą radością, nadzieją, dają nam uśmiech i bardzo często nadają sens życiu. Narodziny dziecka oznaczają wielką zmianę w życiu. Nie tylko chodzi o kłopoty, nieprzespane noce czy zwiększone wydatki, ale także jest w tym jakieś misterium, tajemnica, której ludzki umysł nie ogarnie.

Jednym z pytań, które bardzo często stawiali sobie filozofowie było: skąd dzieci do nas przybywają? Jeśli bowiem założyć, że ludzie mają dusze, to natychmiast pojawia się pytanie: skoro tak, to kiedy dusza wchodzi w ciało?

Czy dzieje się tak w momencie poczęcia? W kilka tygodni po tym? A może w czasie pierwszego oddechu dziecka? Ale takie rozważania są tylko początkiem kłopotów. O wiele gorzej zaczyna być wtedy, kiedy pojawia się pytanie: skąd się wzięła dusza dziecka? (...) Kiedy to się stało? W którym momencie procesu powstawania małej ludzkiej istoty? A może dusza dziecka istniała już wcześniej, przed poczęciem, przed poznaniem się rodziców dziecka? Zgoda, można i tak przyjąć, ale wtedy natychmiast musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: gdzie w takim razie była? Czy miała świadomość? Czy znała swoich przyszłych rodziców? Pokazujemy wam tylko mały "przedsionek" gigantycznego wieżowca o tysiącu pięter, który jest tak naprawdę rozważaniem na temat ludzkiej duszy.

(...) W tej sprawie nie jesteśmy obiektywni. W oparciu o własne doświadczenia, zebrany materiał, osobiście zbadane przypadki z terenu Polski i nie tylko mówimy jasno i wyraźnie: jest reinkarnacja, jest wędrówka dusz. Ludzie, których spotykamy na naszej drodze życia bardzo często są ludźmi, którzy już raz się na naszej drodze pojawili.

Źródło: Fundacja Nautilus

http://strefatajemnic.onet.pl/ezoteryka ... 18#fp=styl
0 x


Lubię śpiewać, lubię tańczyć,lubię zapach pomarańczy...........

Awatar użytkownika
songo70
Administrator
Posty: 16986
Rejestracja: czwartek 15 lis 2012, 11:11
Lokalizacja: Carlton
x 1088
x 545
Podziękował: 17188 razy
Otrzymał podziękowanie: 24273 razy

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: songo70 » czwartek 03 kwie 2014, 07:01

PIERWSZE POWROTY NA ZIEMIĘ OFIAR Z WTC

Autor: FN Źródło: FN Dodany: Monday, 31 March 2014 09:53Obrazek
11 września 2001 roku zmieniła się historia świata. Dwa porwane samoloty pasażerskie Boeing 767 ze zbiornikami pełnymi paliwa uderzyły w wieże WTC o godzinie 8:46 i 9:03 czasu lokalnego. O 9:59 i 10:28 nastąpiło ich zawalenie się. W zamachu zginęły 2 973 osoby (w tym 6 Polaków), z czego 1636 ciał zostało zidentyfikowanych.

W 2003 roku w dwa lata po tym tragicznym wydarzeniu powstał bardzo ciekawy pomysł, aby zebrać wszystkie relacje z całego świata dotyczące tzw. wątków pozazmysłowych związanych ze słynnym „dniem Apokalipsy”.

Na wszystkich kontynentach świata trwały poszukiwania najlepszych jasnowidzów, najlepszych mediów, ludzi obdarzonych darem widzenia pozazmysłowego, dla których nie ma żadnych tajemnic, nie ma żadnych „murów ani sejfów”, gdyż oni potrafią odczytać informację w sposób absolutny. Kiedy tylko powstał ten projekt, natychmiast zgłosiliśmy gotowość włączenia się w tę akcję. Od wielu lat mamy w Polsce listę kilku osób, które naszym zdaniem posiadają dar widzenia pozazmysłowego. Niektórzy z nich nigdy nie zgodzą się ujawnić się publicznie, gdyż ich talent nie jest dla nich źródłem zdobywania środków na życie i nie zabiegają w żaden sposób o obecność w mediach. Warunek, aby wziąć udział w projekcie „911” był jeden: taka osoba musiała udowodnić, że wcześniej prawidłowo przewidziała wydarzenia, które miały miejsce 11 września. W Polsce były tylko dwie takie osoby.

Do projektu szybko zaczęły napływać informacje z całego świata. Okazało się, że są fantastyczni jasnowidze w Australii, Kolumbii, Argentynie, Kenii, Peru, Rosji czy nawet Wietnamie, którzy w swoich widzach „widzieli” atak na WTC i mówili o tym publicznie na wiele tygodni czy miesięcy przed „dniem zero”.

Nasi znajomi z Wielkiej Brytanii zebrali ten materiał i zostanie on opublikowany w książce, która będzie wydana przez naszą Fundację także w Polsce. Co jest najbardziej zdumiewające?Obrazek Niesłychana wręcz zbieżność tych wizji. Okazuje się, że niezależnie od tego, czy o przebiegu i autorach zamachów z 11 września mówi peruwiański szaman, rosyjska jasnowidząca czy japońskie medium kontaktujące się z duchami zmarłych – wszystko oni jota w jotę podają te same szczegóły wydarzeń z 11 września, te same motywacje, wskazują te same osoby i okoliczności. O przypadku czy pomyłce nie może być mowy, gdyż jest to projekt całkowicie niezależny i tak międzynarodowy, jak tylko może być dzisiaj w dobie internetu oplatającego całą kulę ziemską. Wzięło w nim udział ponad 300 osób z 85 krajów. Publikacja tej książki będzie ogromnym wydarzeniem i na pewno także wielkim hitem wydawniczym. Znamy już jej fragmenty, więc możemy zapewnić jedno – robi wstrząsające wrażenie!

Przy okazji zbierania materiałów do książki o pozazmysłowych wizjach na temat 11 września wyniknęła fascynująca sprawa „powrotów ofiar” w nowych wcieleniach na ziemię. W Stanach Zjednoczonych udało się ustalić ok. 10-cioro dzieci, które pamiętają swoje wcześniejsze życie, które zakończyło się w tak dramatycznych okolicznościach 11 września 2001 roku. O sprawie informowali nas autorzy projektu „911”, ale nie znaliśmy ani nazwisk tych dzieci, ani żadnych innych okoliczności. Od lat wiemy znakomicie, że reinkarnacja nie tylko jest oczywistym faktem (od dawna już traktujemy ją jako absolutny aksjomat, rzecz poza dyskusją), ale także w momentach nagłej śmierci w następnym wcieleniu dzieci potrafią pamiętać swoje wcześniejsze życie. Dlaczego tak się dzieje? Trudno jednoznacznie ocenić, ale jest to zjawisko, które swoją siłą wręcz pozbawia tchu
Uczestniczą w tym zdumieni rodzice, którzy posiadają bardzo często poglądy związane z religią chrześcijańską, która w czambuł potępia jakieś tam „banialuki sekt wschodu”.

Tymczasem przypadek ich własnego dziecka każe im boleśnie zweryfikować swoje wcześniejsze poglądy. Bardzo często płacą za to ogromną cenę związaną z bardzo nieprzychylną reakcją znajomych, dalszej rodziny itp. A jednak decydują się mówić o tym w imię prawdy o naszym świecie, regułach gry dotyczących wiedzy o ludzkiej duszy, o Bogu, o prawdziwym sensie życia. To naprawdę wielkie historie, które pozwalają odkryć nam karty księgi o tajemnicy tego, kim jesteśmy, dlaczego żyjemy i umieramy, jaki jest sens cierpienia, skąd tyle niesprawiedliwości wokół, dlaczego jedni rodzą się zdrowi i piękni, dlaczego inni chorzy i brzydcy itp. Naszym zdaniem te historie to „top of the top” wszystkich zjawisk niewyjaśnionych, ale
powróćmy do sprawy dzieci pamiętających swoje wcześniejsze wcielenie, które zginęły w zamachach 11 września 2001 roku.

W najnowszej serii dokumentalnej „The Ghost Inside My Child” (w Polsce emitowanej w kanale tematycznym pod tragicznym i zupełnie błędnym tytułem „Moje opętane dziecko”) ukazała się pierwsza relacja z tego cyklu. Okazało się, że rodzice jednego z takich chłopców zdecydowali się opowiedzieć o tym przed kamerą.

W Tampie (miasto w hrabstwie Hillsborough na zachodnim wybrzeżu Florydy, USA) na przedmieściach w zwykłej rodzinie Molly i Ricka - przedsiębiorcy budowlanego - urodził się chłopiec, któremu rodzice nadali imię Cade. Przyszedł na świat 28 grudnia 2004 roku. Jak zapewnia jego babcia – od samego początku był wyjątkowym dzieckiem, gdyż sprawiał wrażenie, że jest „dorosłym człowiekiem”. W wieku trzech lat zaczął mówić o tym, że „pamięta swoją śmierć”.Obrazek







Dziecko podawało bardzo wiele szczegółów. Mówił, że pracował kiedyś w wysokim budynku, z którego widać było Statuę Wolności. Bardzo często miał przerażające sny, po których budził się przerażony. Śniło mu się, że upadał razem z budynkiem i tak zginął. Rodzice zaczęli błyskawicznie podejrzewać, że w ciele ich syna jest dusza kogoś, kto zginął w WTC. Cade rysował bowiem dwa wysokie budynki, w kierunku których leciał samolot.

Obrazek







Chłopczyk bał się samolotów, lecz nie bał się tego, że lecą, ale „dokąd lecą”, co stanowi istotną różnicę. Cade nie chce się nawet zbliżać do wysokich budynków, reaguje prawie histerycznie, kiedy ma podejść do wieżowca.

Oto fragment poruszającej relacji tego chłopca:

„Samolot wbił się w budynek. Kiedy spadałem, jeszcze żyłem. Potem coś mnie przywaliło, ale nie czułem, bo już umarłem”.

Specjalnie dla czytelników serwisu FN umieściliśmy ten odcinek serii „The Ghost Inside My Child” na naszym kanale w serwisie vimeo.

https://vimeo.com/90466255

WTC from FundacjaNautilus on Vimeo.

http://www.nautilus.org.pl/?p=artykul&id=2778
0 x


"„Wolność to prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć”. George Orwell. "
Prawdy nie da się wykasować

baba
x 129

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: baba » czwartek 03 kwie 2014, 07:34

Moim zdaniem wszyscy zaczynamy już odczuwać skutki transformacji. Czyli otwieramy się na pamięć wielu wcieleń.
Zazwyczaj pierwsze "odzywają" się zapomniane wspomnienia bolesne, tak po prostu działa pamięć. Ludzka i duszy tak samo. Ale to dobry objaw bo wracając pamięcią w końcu dotrzemy do tego kim naprawdę jesteśmy. I do odczuwania czystej miłości. 8-)
0 x



Awatar użytkownika
songo70
Administrator
Posty: 16986
Rejestracja: czwartek 15 lis 2012, 11:11
Lokalizacja: Carlton
x 1088
x 545
Podziękował: 17188 razy
Otrzymał podziękowanie: 24273 razy

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: songo70 » sobota 12 kwie 2014, 07:52

WIZYTA NA WAWELU I REFLEKSJE O WĘDRÓWCE DUSZ - 13 marca 2014
2014-03-13
Byliśmy w Krakowie i Nowej Hucie, gdzie miałem wykład o... mniejsza z tym. Przy okazji odwiedziliśmy Wawel i oczywiście tzw. Groby Królewskie. Jedna rzecz zwróciła moją uwagę, która oczywiście byłaby wyśmiana przez 99 procent ludzi odwiedzających to miejsce. Dlaczego wyśmiana?! Już wyjaśniam.
Zawsze powtarzam na każdym kroku, że ze wszystkich rzeczy związanych ze zjawiskami niewyjaśnionymi najważniejsza jest wiedza dotycząca ludzkiej duszy. Bez tego nie zrobimy jako ludzkość kroku do przodu, nie pokonamy także tej przeklętej choroby nacjonalizmu, która leży u podstaw obecnego konfliktu Rosji z Ukrainą.
Istnieje bowiem reinkarnacja. Nie ma żadnej „wiary w reinkarnację”, nie ma żadnej „kolejnej teorii, która jest jedynie jedną z wielu”, ale jest po prostu wiedza. Reinkarnacja istnieje na takiej samej zasadzie, jak prawo ciążenia. Nie ma sensu mówić o tym, że się w nie „nie wierzy”, bo upuszczenie kilkukilogramowego imadła na stopę takiego „niewierzącego” szybko go wyleczy z jego sceptycyzmu. Reinkarnacja jest, po prostu jest. Miałem okazję przekonać się o tym tyle razy, tyle razy mogłem wręcz dotknąć tej wielkiej tajemnicy ludzkiego życia i śmierci, że traktuję ją jako oczywistość. Gdyby ludzie rzucający butelkami z benzyną w stronę milicji z Berkutu wiedzieli o tym, że w szeregach stojących tam ludzi jest być może ich nieżyjący dziadek, to
ręka by im zadrżała. Oczywiście dotyczy to także drugiej strony.
Świat postrzegany jest przez ludzi niczym poszatkowane na narodowe zagony pole. Tu „jest Francja”, tu „jest Rosja”. Ta ma jakieś „interesy”, tamta ma inne. Jakaś gra, walka o teren i konieczne odgradzanie zaporami i granicami naszego zagonu od innych. Tymczasem dla duszy nie istnieją żadne podziały, żadne granice. Przez całe swoje życie zajmowałeś się prześladowaniem jakiejś grupy ludzi, na przykład Żydów czy Cyganów? Masz bardzo duże szanse, że wielki „zegarmistrz światła” w kolejnej Twojej przygodzie na Ziemi da Ci poznać smak tego, co to znaczy urodzić się właśnie w tej grupie. Sam doświadczysz tego, co to znaczy być „po drugiej stronie barykady”. Oczywiście nie możesz mieć nawet cienia wiedzy o tym, że kiedyś byłeś prześladującym tych, do których dzisiaj należysz i za których jesteś gotowy poświęcić obecne życie.
Tego typu mechanizm rodzi jednak konsekwencje, gdyż każda wielka wojna, rewolucja czy fala gigantycznego cierpienia przelewająca się przez naszą planetę musi wywołać falę inkarnacji, w których ludzie uczestniczący w zbrodniach muszą ową złą karmę wypalić, muszą zrozumieć, co to znaczy cierpienie, ból, łzy itp. To po tysiąckroć gorsze niż kara więzienia, gdyż i ból większy, a także lekcja bardziej przejmująca. Cały czas twierdzę, że ludzkość nie upora się z ową prawdziwą plagą nowotworów (zwłaszcza w Polsce), dopóki nie uwolni się z tej pułapki, w jaką wpędziła się propagując albo idiotyczny ateizm, albo równie wariacki pogląd „jedno życie – jedna szansa”. Zwłaszcza patrząc na małe dzieci umierające na raka propagowanie tej wersji „życia po śmierci” przejmuje taką grozą, że w zasadzie słów brakuje, aby ją opisać.
Nie lubię cmentarzy. Jeśli tylko mogę, to ich unikam. Zawsze wprawia mnie w osłupienie zdanie, które słyszę od ludzi, którzy idą „odwiedzić dziadka lub ciocię”. W niektórych częściach świata to wariactwo wynikające z braku wiedzy duchowej doprowadziło do tego, że na groby przynosi się jedzenie i wódkę, aby zmarli „sobie trochę podjedli”, a w ekstremalnych wypadkach (niektóre części Filipin) wręcz w rok po pogrzebie wykopuje się rozpadające ludzkie truchła, ubiera w zwykłe stroje i świętuje się „ich powrót”. Potem z braku lepszego pomysłu zakopuje się ich z powrotem do grobów. Całe to szaleństwo wynika z uwielbienia materii, owej wielkiej oszustki, którą ludzie wschodu słusznie nazywają „Mają”, czyli mistrzynią ułudy. Skoro wierzymy tylko w to, co możemy „dotknąć i zobaczyć”, więc zmarła babcia jest tam, gdzie można ją właśnie odczuć fizycznie dotykając kamień nagrobny w cmentarnej alejce. Cmentarze jedynie pogłębiają ludzką niewiedzę o ludzkiej duszy stanowiącej podstawę naszego świata – jestem o tym przekonany.
Ale powiem nawet coś więcej. Nie mam wątpliwości, że wiele osób pochylając się nad grobem zmarłej wiele lat temu cioci lub pradziadka nie ma świadomości, że pochyla się
nad własnym grobem! Tak, to nie jest żaden żart. Zajmując się na poważnie tematem reinkarnacji od ponad dwudziestu lat zacząłem dostrzegać pewne prawidłowości związane z tym, jak potem inkarnuje się ludzka dusza. Bardzo często powroty zdarzają się w tej samej rodzinie albo w grupie ludzi, którzy uczestniczyli wspólnie w przeżywaniu jakiejś historii. A więc w dwa lata po śmierci dziadka rodzi się jego wnuczek, który nagle mówi w wieku dwóch lat zdumionym i trochę przerażonym rodzicom, że on mieszkał „tam, w tym domku” i miał na imię tak i tak. Miałem okazję badać taką właśnie historię, kiedy syn moich znajomych miał nawet takie samo dziwaczne znamię, jak jego dawno zmarły dziadek. Co więcej, powiedział, że „zginął w lesie od niedobrej świnki”. I wtedy pod jego rodzicami ugięły się nogi, gdyż dziadek został w lesie śmiertelnie zaatakowany przez wściekłego dzika
To prawdziwa historia.
Na samym początku tego wpisu w dzienniku wspomniałem o wizycie na Wawelu. Leży tam wielu mniej lub bardziej wybitnych Polaków, ale w przynajmniej jednym przypadku ten sam człowiek został pochowany podwójnie. W odległości około 40 metrów od siebie znajduje się krypta, w której został pochowany generał Władysław Sikorski (ur. 20 maja 1881 w Tuszowie Narodowym, zm. 4 lipca 1943 na Gibraltarze), a kilka pomieszczeń dalej jest sarkofag z byłym prezydentem Lechem Kaczyńskim (ur. 18 czerwca 1949 w Warszawie, zm. 10 kwietnia 2010 w Smoleńsku). To, że ten ostatni trafił na Wawel (mimo rozpętania przez ten fakt największego sporu w historii Polski) nie było w najmniejszym stopniu przypadkiem.
Absolutnie jestem pewien, że to jest „ten sam człowiek”, którego dusza inkarnowała się ponownie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo losy obu tych postaci są do siebie podobne. Proszę mi wierzyć – prawie identyczna śmierć w katastrofie lotniczej jest tylko wierzchołkiem góry lodowej

Podobnie mogę założyć się o każde pieniądze, że inny wybitny polski polityk i wielki antagonista Lecha Kaczyńskiego czyli Lech Wałęsa to nikt inny, jak Józef Piłsudski.
Kiedy dowiedziałem się, że Marszałek przez obóz narodowy przez całe życie był oskarżany o to, że był w młodości „agentem niemieckim lub japońskim” nawet przez chwilę mnie nie zdziwiło. Z moich badań nad reinkarnacją wynika bowiem, że ludzkie dusze inkarnując się ponownie w jakimś wielkim celu (odzyskanie niepodległości, dokończenie zaczętego dzieła) przechodzą bardzo podobne koleje losu. Ba, są nawet do siebie bardzo podobni, mają podobne upodobania, a nawet ubierają się także podobnie. Kiedyś może uda mi się napisać o tej sprawie dłuższy tekst i wtedy zobaczycie, jak bardzo jest to fascynujący temat, gdyż pozwala naprawdę wiele rzeczy zrozumieć i wyzbyć się negatywnych emocji. Dotyczy to nie tylko historii ludzkości, ale także powszedniego życia.


http://www.nautilus.org.pl/?p=dziennik&id=115
0 x


"„Wolność to prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć”. George Orwell. "
Prawdy nie da się wykasować

Awatar użytkownika
barneyos
Administrator
Posty: 1455
Rejestracja: piątek 04 sty 2013, 08:49
x 24
x 73
Podziękował: 155 razy
Otrzymał podziękowanie: 1894 razy

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: barneyos » sobota 12 kwie 2014, 09:33

W trakcie czytania tekstu przypomniała mi się pewna sytuacja.

Kiedyś latem odwiedzili nas znajomi, małżeństwo, młodzi ludzie. Mąż choruje na nerki, często jest dializowany, czeka na przeszczep.
Człowiek ten to raczej typ fajtera (z ang.walczak, waleczny), co miało potwierdzić się za chwilę, lubi szybką jazdę samochodem oraz ścigaczem.

W pewnym momencie w czasie rozmowy otrzymuję "błysk/obraz": on choruje na nerki ponieważ kiedyś bardzo dawno temu, będąc wojownikiem gdzieś w Azji (czasy szogunów), zranił szablą inną osobę, dźgając ją w nerki, przez co osoba ta bardzo mocno cierpiała przed śmiercią.


Ot, taka ciekawostka.
0 x


======================================================
Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko rzeczy, których na razie nie potrafimy zrobić

baba
x 129

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: baba » sobota 12 kwie 2014, 10:07

A ja mam masę wątpliwości co do reinkarnacji a raczej sposobu jej pojmowania, który znowu nas dzieli na "stare", "młode" czy inne dusze.. :roll:
Według mnie jest w tym sposobie spostrzegania taki haczyk "przywiązania" się do konkretnej wizji siebie. Co niestety jest ograniczaniem siebie i swoich możliwości. Tworzy niepotrzebne przywiązanie i szkodliwe podziały/oddzielenie od całości.

Dużo bardziej podoba mi się opcja, że tak naprawdę nic nas nie ogranicza. Żadna karma, żadne przerabianie czegoś tam co kiedyś tam w innych inkarnacjach itd. Moim zdaniem wszystko zależy od "tu i teraz". Jestem czystą wcieloną energią i mam wszystko do wyboru. Od mojej świadomości/decyzji/wibracji o tym co chcę teraz poznać/przerobić, którą wysyłam zaproszenie i przyciągam to co mi pomoże. W zależności od tego przyciągamy z obszaru wspólnej świadomości, z tego "oceanu" potrzebne nam wspomnienia/myśli/uczucia/wiedzę i odczuwamy je jako własne. :)

Dlatego sądzę że naprawdę można w ten sposób poznać wszystko co się chce jeśli nie będziemy siebie ograniczać żadnym przywiązaniem do tej czy innej "wersji" siebie i swojego przeznaczenia. Działamy moim zdaniem trochę podobnie jak magnesy, wystarczy wyrazić czystą intencję żeby "otrzymać" wiedzę potrzebną do jej realizacji. Wszystko jest możliwe i dozwolone choć nie wszystko w taki sposób jak tego "chcemy" tu potrzebna jest otwartość i zgoda na to żeby się stało. Nie bez powodu te "genialne" rozwiązania często pojawiają się w czasie snu, kiedy o nich nie myślimy i nie pragniemy rozwiązać, nie naciskamy. Wielu genialnych odkrywców nowych idei czy nauki z Einstainem włącznie to mówiło. :P
0 x



Awatar użytkownika
Przebiśnieg
Posty: 1191
Rejestracja: wtorek 01 sty 2013, 16:41
x 2
x 24
Podziękował: 786 razy
Otrzymał podziękowanie: 1314 razy

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: Przebiśnieg » niedziela 13 kwie 2014, 08:35

Rafaela pisze:Najnowsze naukowe dowody na istnienie życia po śmierci - Elaine Vieira i Mado Martínez


Taak jak by ktoś z tych co wiedzą oczekiwał takiego potwierdzenia :D
Pozwoliłbym sobie nawet zacytować H.Sienkiewicza :,,Ruszyło martwe ciele ogonem dziw nad dziwy.."
Trzeba powiedzieć jasno, że nauka tak jak kościół jest opóźniona i dla jednych i dla drugich najlepiej by było by Ziemia była ,,płaska" więc proszę niech jedni i drudzy darują sobie ,,odkrycia" tego co ludzie dawno już wiedzą znaczy tego co ludzie wiedzieli od początku. 8-)
Bo nie bójmy się powiedzieć iż nasze formy wiele z tej wiedzy zwyczajnie przypominają sobie a nie się tego uczą :D
baba pisze:A ja mam masę wątpliwości co do reinkarnacji a raczej sposobu jej pojmowania, który znowu nas dzieli na "stare", "młode" czy inne dusze.. :roll:
Według mnie jest w tym sposobie spostrzegania taki haczyk "przywiązania" się do konkretnej wizji siebie. Co niestety jest ograniczaniem siebie i swoich możliwości. Tworzy niepotrzebne przywiązanie i szkodliwe podziały/oddzielenie od całości.


Zgadzam się takie przywiązanie skutkuje odgrzebywaniem zapisu lepszy - gorszy :D
Dusza to religijna nazwa programu zainstalowanego w danej formie.
Więc raczej nie chodzi jaki mamy zainstalowany program tylko jaka jest jakość jego realizacji i jakie ten program zawiera zapisy bo jest to skutek naszej pracy w czasie naszej wędrówki po planie fizycznym też :D
Oczywiście dla każdego co innego :D
to może pozdrawiam :D
0 x



Awatar użytkownika
janusz
Posty: 19105
Rejestracja: środa 14 lis 2012, 22:25
x 28
x 901
Podziękował: 33080 razy
Otrzymał podziękowanie: 24134 razy

Re: Życie przed i po życiu?

Nieprzeczytany post autor: janusz » poniedziałek 26 maja 2014, 23:24

Piekło?
Historia „uporządkowanych” zaświatów, a więc takich, o których człowiek wytworzył pewne spójne i rozbudowane wierzenia, zaczyna się w III tysiącleciu p.n.e. w Sumerze. Sumerowie są najstarszą znaną nam cywilizacją, która pozostawiła po sobie zapiski i pewne ślady dotyczące ich wyobrażeń na temat śmierci i tego, co miałoby człowieka czekać po niej.
Zaświaty sumeryjskie cechowało to, że nie miały one na celu nagradzanie lub karanie człowieka (a konkretnie jego duszy) za jego uczynki za życia. Sumerowie w ogóle nie wpadli na taką koncepcję – po śmierci człowiek żył po prostu dalej jako duch, lecz nie spotykał go żaden sąd ani żadna kara czy też nagroda – jedyne co stawało się jego przeznaczeniem to zwykła wędrówka do krainy zmarłych. Tam trafiali wszyscy bez względu na pozycję lub postępowanie. Wyjaśnienie braku rozróżnienia jest proste – nieważne było to, aby kogoś po śmierci nagrodzić lub ukarać – najważniejsze dla Sumerów było zaś to, aby zwyczajnie oddzielić zmarłych od żywych. Dlatego też kraina umarłych znajdowała się daleko od sumeryjskich osiedli, droga do niej wiodła przez niebezpieczne tereny, a ona sama otoczona była siedmioma murami z siedmioma bramami, z których każda była strzeżona przez straszliwych strażników.
Zmarli musieli odejść na zawsze – opuścić bliskich i przenieść się w miejsce z którego już nigdy nie powrócą – taki był porządek świata którego nie wolno było zakłócić. Dlatego gdy bogini Inanna (Isztar) zeszła do podziemi i została uwięziona przez Ereszkigal, została wypuszczona natychmiast po tym, jak zagroziła, że „uwolni wszystkich zmarłych”. To była groźba, jakiej obawiali się nawet bogowie.

Gdybyśmy zatem spytali mieszkańca Sumeru o to, czy nie boi się grzeszyć z powodu kary, jaka spotka go za to w piekle, to z pewnością wprawilibyśmy go w zakłopotanie, bo nie miałby on w ogóle pojęcia o czym mówimy. Dla niego bowiem po śmierci czekało życie w krainie będącej jako tako odzwierciedleniem życia na ziemi, bez rozróżniania i jakiejkolwiek segregacji ze względu na czyny popełniane za życia.
Pewną segregację losów ludzi po śmierci spotykamy w starożytnym Egipcie. Mitologia egipska bowiem opisuje nam krainę zmarłych podzieloną na różne części zamieszkiwane przez duchy osób oddających cześć konkretnym bogom. Tak więc czciciele Ozyrysa (a mówiąc konkretniej ci, którzy jemu poświęcali największą uwagę za życia) zamieszkają wspólnie inne miejsce od tych, którzy za życia czcili na przykład Seta.

Co noc bóg słońca Re przepływał przez tę krainę na swojej barce. Aby się tam dostać, zwykłe dusze również musiały przebyć długą drogę przez wiele bram – w tym przypadku dwanaście lub więcej (w zależności od źródła). Był to pierwotny podział, który wprowadził także kary za złe uczynki, przed którymi jednak obroną były specjalne zaklęcia – w miejscu tym żyły węże, które buchały ogniem w twarz oraz doły wypełnione ogniem, w których katusze przeżywali ci, którym było to pisane. Później jednak pojawiła się idea sądu – zmarłe dusze musiały stawić się przez Anubisem i Thotem, którzy używając magicznej wagi ważyli jego serce – gdy było one cięższe z powodu grzechów od pióra znajdującego się na drugiej szali, wtedy duszę pożerał potwór Ammit.

Co innego prezentowali znowu Grecy – dla nich zaświaty początkowo były, podobnie jak u Sumerów, miejscem przede wszystkim odosobnienia. Były tak samo równe dla wszystkich i bez jakiegokolwiek podziału – miejscem gdzie cienie ludzi dobrych i złych mieszkały obok siebie. Hades, wciąż odgradzający się od świata żywych skomplikowanymi przeszkodami na jakie musieli natrafiać potencjalni nieproszeni i żywi goście, nie był jednak całkowicie niedostępny. Herkules i Odyseusz to jedni z wielu takich gości, którzy wciąż żywi weszli do tego niedostępnego jeszcze dla Sumerów świata.

Dopiero Platon w swoich dziełach filozoficznych zmienia stanowczo wizerunek zaświatów. Promuje tezę, że dusze przybywające do zaświatów są osądzane i w zależności od swych czynów za życia albo wędrują do miejsca cierpienia i zapomnienia, albo po odbyciu tysięcy lat oczekiwania mają szanse na ponowne życie na ziemi – warto na razie zapamiętać jedynie, że ważną rolę u Greków spełniało tutaj Jezioro Acheruzyjskie, którego wody miały oczyszczającą moc. Filozofia ta zatem mówi nam, że za to, jak żyjemy, zostaniemy bądź nagrodzeni, bądź ukarani. „Demokratyczny” Hades, który karał jedynie wyjątki (jak np Syzyfa) a zwykłych ludzi traktował jednakowo, stał się nagle bliższy naszym wyobrażeniom o piekle.
0 x



Awatar użytkownika
songo70
Administrator
Posty: 16986
Rejestracja: czwartek 15 lis 2012, 11:11
Lokalizacja: Carlton
x 1088
x 545
Podziękował: 17188 razy
Otrzymał podziękowanie: 24273 razy

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: songo70 » środa 02 lip 2014, 08:39

Przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego wcielam się na tym zadupiu? - Gregg Prescott
Przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego wcielam się na tym zadupiu? (w oryginale: Shithole)

Ostatnia aktualizacja: styczeń 30, 2010 w 9:00 EDT przez in5d alternatywne wiadomości

Obrazek



Przez: Gregg Prescott, M.S.www.in5d.com
http://www.BodyMindSoulSpirit.com
http://www.HolisticCancerResearch.com

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego zdecydowałeś się wcielać do tych niższych wibracji trzeciej gęstości?


Obrazek



Gdy byłeś po drugiej stronie, ze Źródłem, życie wydawało się takie łatwe. Miałeś odpowiedzi na wszystkie uniwersalne pytania i mieszkałeś w wibracjach pełnej miłości. Nie było niezgody, nienawiści, ego czy problemów finansowych, sama miłość.

Po wielu latach przebywania w tej wibracji, zapomniałeś, jak wygląda życie w gęstości wibracji 3. wymiaru, a może nawet miałeś to szczęście, że przebywając tu w co najmniej jednej z poprzednich inkarnacji, zapamiętałeś, jak Twój postęp wzrósł raptownie poprzez fakt przebywania w świecie pełnym dualności.
Obrazek


Poprzysiągłeś sobie, że tym razem nie pozwolisz na to, aby niższe wibracje 3, wymiaru ściągnęły Cię w dół. Zaplanowałeś, że sprowadzisz z sobą na tę planetę wibrację miłości, ale Twoje wspomnienia z pobytu u Źródła po raz kolejny, natychmiast starły się ze wspomnieniami, jak to rozpoczęło się jeszcze raz trzecio-wymiarowe pranie mózgu.

Od urodzenia byłeś poddany indoktrynacji w systemie, który promuje służalczość, kontrolę i konformizm. Zawsze odczuwałeś z tego powodu dysonans poznawczy, lecz nie byłeś pewny, dlaczego. Wydawało się, że wszyscy zgadzają się na ten system i że ma on taki być, bo tak przewidziano.

Uczęszczałeś do szkoły i czasami łapałeś sam siebie, jak marzysz na jawie, że Twoje wyższe ja mówi do ciebie: „Formalne wykształcenie nie jest tym, co liczy się w życiu”.

Jako dziecko uczony byłeś uprawiania sportów i nauczyłeś się agresywności, egoistycznych zachowań, które tylko wzmocniły podziały i pokonały mentalność, narzucając nam tę, którą dyktują oczekiwania naszego społeczeństwa.

Uspokajano Cię trywialnymi programami telewizyjnych, które nie tylko trzymały Cię z dala od tego, kim naprawdę jesteś, lecz wywierały wpływ na to, co myślisz, w co się ubierasz, co jesz, co pijesz itd
.

W miarę jak dorastałeś, zaczynałeś odkrywać, jak bardzo ułomny stał się ten system panujący na Ziemi, nie tylko w twoim kraju, lecz i na całej naszej planecie. Możesz zacząć poszukiwanie odpowiedzi na pytania, na które nie odpowie Ci szkoła, takie jak: „Skąd pochodzi egzystencja człowieka?” i „Dlaczego jest tak wiele przeciwstawnych sobie religii, skoro istnieje tylko jedno Źródło?”

Obrazek


Jesteś schwytany w pułapkę systemu, który opiera się na sukcesie finansowym jako warunku przetrwania, co czyni Cię niewolnikiem ekonomicznym garstki nielicznych, którzy kontrolują wielu. Nieświadomie możesz stać się częścią tego systemu.

A więc, czemu decyduję się wcielać na tym zadupiu?

Każda z tych sytuacji dała Ci szansę, abyś uczył się i wzrastał duchowo. Na razie, na krótko zapomniałeś, jak bardzo korzystne byłyby dla Ciebie te wyzwania. Wiedziałeś, że w pewnym momencie podczas tego wcielenia obudzisz się, aby znaleźć swoje prawdziwe ja, jak również swój cel, dla którego przebyłeś tutaj.

A wydawało się to takie proste, kiedy byłeś po drugiej stronie ze Źródłem. Chciałeś zawrzeć milionykontraktów duszy , ponieważ wszystko wyglądało na takie łatwe do osiągnięcia, dopóki byłeś w obecności Źródła, zamiast posłuchać Źródła i zakończyć zawieranie tysięcy umów dusz, z których wszystkie wydawały się możliwe do osiągnięcia.
Obrazek


Niektóre z tych umów duszy zaangażowały ludzi, których miałeś spotkać tylko na krótko, lecz w pewien sposób zmienili oni twoje życie lub ty zmieniłeś ich życie. Sprowadzili Cię oni ponownie na Twoją ścieżkę oświecenia, lub zrobili coś przeciwnego.

Chociaż osobiście nie znałeś tych ludzi, byli oni z Tobą, jako Twoi najbliżsi przyjaciele, gdy ponownie wróciliście, aby być ze Źródłem.

Czy bywało tak, że zobaczyłeś kogoś po raz pierwszy i po prostu wiedziałeś, że ta osoba jest Ci już skądś znana? Są na to szanse, że znałeś te osobę, kiedy byłeś kolejny raz ze Źródłem.

Chciałeś tu wrócić także po to, aby uczestniczyć w Wielkim Przebudzeniu. Jesteśmy w pewnym punkcie czasowym, kiedy nasza planeta kończy 26 000 tysięcy lat trwający cykl zwany precesją równonocy. Jesteśmy również na końcu większego cyklu, w którym nasz układ słoneczny kończy swój obrót wokół swojego słońca na Syriuszu. Mówisz do siebie: „Nie mam zamiaru tego przegapić!” Poza tym zapomniałeś, jak to jest, kiedy się doświadcza dualizmu i polaryzacji.

W końcu to zadupie jest pełne niesamowitych doświadczeń, dostarczających całej obfitości okoliczności sprzyjających rozwojowi duchowemu. Jeśli zdecydujesz się tu wrócić w innym wcieleniu, wyszukaj sobie ten artykuł!
Obrazek

Zapamiętaj: TY jesteś tym światłem na końcu tunelu!





Informacja o prawach autorskich: Prawa autorskie są w posiadaniu i Gregga Prescotta, M.S.. Treści temogą być powielane w całości lub w części w formie cyfrowej.

http://kochanezdrowie.blogspot.com/2014 ... czego.html
0 x


"„Wolność to prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć”. George Orwell. "
Prawdy nie da się wykasować

Awatar użytkownika
chanell
Administrator
Posty: 7782
Rejestracja: niedziela 18 lis 2012, 10:02
Lokalizacja: Kraków
x 1425
x 407
Podziękował: 14244 razy
Otrzymał podziękowanie: 13844 razy

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: chanell » poniedziałek 21 lip 2014, 19:33

Jak usuwano reinkarnację z Kościoła

Reinkarnacja w dzisiejszych czasach wydaje nam się czymś wybitnie egzotycznym, kojarzy się od razu z hinduizmem, wężami, kolorowymi sari itd. Absolutnie jak najdalej od Europy i Chrześcijaństwa. Tymczasem w erze przedchrześcijańskiej filozofowie europejscy z których wyrasta nasza kultura (Platon, Pitagoras) głosili nauki o preegzystencji dusz.

Również w kanonie nauk Chrześcijańskich znajdowała się nauka o reinkarnacji i karmie. Orygenes (II/IIIw.), jeden z ojców kościoła na miarę św. Tomasza z Akwinu nauczał szeroko o reinkarnacji i można się spodziewać, że opierał się na Biblii, inaczej zostałby od razu potępiony i uznany za heretyka. Zamiast tego został wyniesiony do rangi Ojca Kościoła.

Potępiony został rzeczywiście, ale dopiero na soborze w 553r. zwołanym bez zgody papieża, gorąco mu się sprzeciwiającemu. Sobór zwołał ówczesny cesarz Bizancjum Justynianin (w dużej mierze pod wpływami jego żony Teodory, wyznania monofizyckiego) by pójść na ugodę z buntującymi się monofizytami, oraz by zaprowadzić jednorodną religię w całym cesarstwie. Podkreślam, że papież był przeciwny postanowieniom soboru, oraz wywołały one fale oburzenia wśród duchownych. Był to sobór polityczny, a nie duchowy. Mimo tego używa się argumentu potępienia reinkarnacji na tym soborze za tym, że reinkarnacja jest dla Chrześcijanina herezją.

Mimo tego, że nie lubię czepiać się słówek w Bibli ze względu na bezmiar przeinaczeń, który powstał przez setki lat przepisywania ręcznego, bez spacji (taka była wtedy moda), przez wymęczonych skrybów zacytuję kilka fragmentów w których jest sugerowana reinkarnacja.

(Ew. Jana 3:3-14, Biblia Tysiąclecia)
(3) W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwo Bożego.
(4) Nikodem powiedział do Niego: Jakżeż może się człowiek narodzić będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?
(5) Jezus odpowiedział: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego.
(6) To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem.
(7) Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić.
(8) Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha.


Ostatni, ósmy werset zawiera informację o tym, że człowiek nie pamięta ani swoich poprzednich wcieleń, ani skąd tak naprawdę pochodzi. Musi to odkryć sam na drodze rozwoju.

Księga Hioba 1:20-21, Biblia Tysiąclecia
(20) Hiob wstał, rozdarł swe szaty, ogolił głowę, upadł na ziemię, oddał pokłon
(21) i rzekł: Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę.


Hiob raczej nie miał na myśli łona tej samej matki, która go urodziła w tym życiu, prawda?

Księga Psalmów, Psalm 90, Biblia Tysiąclecia
(2) Zanim góry narodziły się w bólach, nim ziemia i świat powstały, od wieku po wiek Ty jesteś Bogiem.
(3) W proch każesz powracać śmiertelnym, i mówisz: Synowie ludzcy, wracajcie!
(4) Bo tysiąc lat w Twoich oczach jest jak wczorajszy dzień, który minął, niby straż nocna.
(5) Porywasz ich: stają się jak sen poranny, jak trawa, co rośnie:
(6) rankiem kwitnie i jest zielona, wieczorem więdnie i usycha.


Życie trawy jest cykliczne – na wiosnę zakwita, jesienią usycha, jednak trwa nieprzerwanie i odradz się. Psalm porównuje żywot człowieka do żywotu odradzającej się trawy.

Ewangelia św. Jana 8:33-35, Biblia Tysiąclecia
(33) Odpowiedzieli Mu: Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakżeż Ty możesz mówić: Wolni będziecie?
(34) Odpowiedział im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu.
(35) A niewolnik nie przebywa w domu na zawsze


http://rakpap.wordpress.com/2010/06/23/ ... -kosciola/
0 x


Lubię śpiewać, lubię tańczyć,lubię zapach pomarańczy...........

Awatar użytkownika
goratha
Posty: 1097
Rejestracja: środa 16 sty 2013, 20:03
x 21
Podziękował: 1117 razy
Otrzymał podziękowanie: 2667 razy

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: goratha » poniedziałek 11 sie 2014, 10:33

reinkarnacja w praktyce ;)

Obrazek
0 x


nie bierz zycia zbyt powaznie. I tak nie wyjdziesz z niego z zyciem:-))

Awatar użytkownika
Dariusz
Administrator
Posty: 2723
Rejestracja: środa 14 lis 2012, 22:32
x 27
Podziękował: 4983 razy
Otrzymał podziękowanie: 1646 razy

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: Dariusz » poniedziałek 11 sie 2014, 13:40

Na poprzednim forum >> pisaliśmy o tym.
0 x


Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.

Awatar użytkownika
songo70
Administrator
Posty: 16986
Rejestracja: czwartek 15 lis 2012, 11:11
Lokalizacja: Carlton
x 1088
x 545
Podziękował: 17188 razy
Otrzymał podziękowanie: 24273 razy

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: songo70 » poniedziałek 25 sie 2014, 14:53

25 SIE 2014
Jak opuścić system reinkarnacji
by krystal28 in Inne kategorie
Obrazek

.
Artykuł ten uważam za jeden z moich najważniejszych tłumaczeń. Kobra powiedział w jednym ze swoich wywiadów, że siatka eteryczna archontów jest usuwana. Jednak na wszelki wypadek, jeśli ktoś odejdzie przed zakończeniem tego procesu, warto przyswoić sobie te informacje. Warto też podzielić się nimi ze swoimi bliskimi. Od jakiegoś czasu myślałam o tym jak przedstawić ten koncept i na szczęście znalazłam ten artykuł. Inne wiarygodne źródła mówiące o tym samym to:
1. Kobra w swoich wywiadach
2. Hathorowie przez Toma Kenyona. Jeśli ktoś z Was wie, gdzie można znaleźć ten urywek (po angielsku?) w przekazie, mówiący, aby po śmierci nie spieszyć się do światła, tylko cierpliwie czekać w ciemności, byłabym wdzięczna.
3. Niezwykle ciekawa książka -wywiad z kosmitką, Airl, w bazie wojska amerykańskiego, której statek spadł na ziemię uderzony piorunem w 1947. Książka została opublikowana dopiero po śmierci autorki, Matyldy O‚Donnell MacElroy, ze względu na jej bezpieczeństwo. Przeprowadziła ten wywiad telepatycznie. Tu wideo w kilku częściach.
4. Wywiad Kerry Kassidy z byłym członkiem illuminati wysokiego szczebla.(Projekt Kamelot)
kr




.

Gregg Prescott
Redaktor strony In5D.com

8 sierpnia 2014

Wszyscy słyszeliśmy o tunelu światła, do którego nasza dusza podąża po opuszczeniu ciała fizycznego, ale jakie jest prawdziwe jego znaczenie? Dlaczego przegląd życia prawie zawsze zniewala nas z powrotem do ciągłej pętli tej 3W rzeczywistości i co możemy zrobić, aby powstrzymać te cykle reinkarnacji?

Podobieństwa w doświadczeniach śmierci klinicznej

Prawie każda osoba, która przeszła śmierć kliniczną powie, że nie chciała wracać na Ziemię ,że po drugiej stronie zasłony czuła się jak „w domu”. Więc, jeśli ktoś czuje się tak bardzo zadowolony po drugiej stronie zasłony, to dlaczego ciągle wracamy do tej piekielnej dziury?

Jak wynika z tysięcy doświadczeń śmierci klinicznej, istnieje wspólny wątek, jaki ludzie przechodzą po opuszczeniu ciała fizycznego:

Początkowa „śmierć„
Tunel i białe światło
Druga strona tunelu
Spotkanie „istot„, w tym aniołów, przewodników, przyjaciół i rodziny
Twój przegląd życia
Wysłanie z powrotem na Ziemię
Lekcje z drugiej strony

Tunel światła jest tak bardzo atrakcyjny, ponieważ daje nam możliwość spotkania się z bliskimi, którzy umarli wcześniej. Uczucie miłości jest opisane jako o wiele bardziej powiększone, jakiego nie możemy po ludzku doświadczyć w tym 3W. W rzeczywistości ten tunel światła jest zbieraczem dusz, który wciąż powoduje recykling twojej duszy wraz z energią twojego ciała fizycznego w momencie reinkarnacji.

Przegląd życia

Częścią tego procesu jest przegląd życia, gdzie możesz zobaczyć swoje życie w panoramicznym widoku tego wszystkiego, co robiłeś w ostatnim wcieleniu. Następnie widzisz swoje życie z perspektywy wszystkich osób, które spotkałeś. Możesz zobaczyć, jak zraniłeś czyjeś uczucia, widząc swoje życie z ich perspektywy i możesz zobaczyć, jak wiele szczęścia przyniosłeś komuś innemu dobrym uczynkiem, nie oczekując niczego w zamian.
Wielokrotnie, będziesz z istotą przypominającą Źródło, która wydaje się być wszechkochająca i będzie się z tobą śmiać podczas przeglądu życia, ale ta sama istota po przeglądzie wyśle ​​cię z powrotem do rzeczywistości 3W, bez względu na to jak bardzo czujesz się szczęśliwy po drugiej stronie zasłony.

Duchowi przewodnicy

Mamy wszyscy przypisanych przewodników duchowych, ale kim oni są, i ostatecznie, co jest ich głównym zadaniem? Czy to możliwe, że są oni jedynie reprezentantami tych, którzy utrzymują nas uwięzionych w tych wiecznych cyklach wcieleń?

Według artykułów Wes Penre’a:

„Niezbyt jestem przychylny „duchowym przewodnikom„, którzy przychodzą i zabierają cię po opuszczeniu ciała w chwili śmierci; większość z nich to syriańscy pomocnicy, tacy jak nie-fizyczni Weganie i Szarzy. Miej się szczególnie na baczności, jeśli mówią ci, abyś poszedł z nimi „do światła” lub „do tunelu„, czy poszedł zobaczyć swoich krewnych. Jeśli zdecydujesz się iść z nimi, skończysz w syrianskim systemie inkarnacyjnego recyklingu, ponownie z pełną amnezją, spuszczony w dół do nowego ciała na Ziemi.”


Miałem kiedyś sen, w którym miałem wcielić się do 3. wymiarowej rzeczywistości. Umieszczono mnie w pokoju podobnego do windy, który reprezentował proces zejścia na Ziemię. Pamiętam, że bylem w tym miejscu wiele razy wcześniej, ale nie mogłem sobie przypomnieć co mam dalej robić. Byłem na ostatnim piętrze (14-tym piętrze, co oznaczało 14-ty wymiar?). Moja pamięć była tak bardzo wymazana, że nie mogłem sobie przypomnieć, jak zejść na Ziemię. To jest test, jaki otrzymujemy po drugiej stronie, aby zobaczyć, czy jeszcze pamiętamy jakieś wspomnienia. A jeśli tak, to musimy wrócić i je znowu wymazać. Były też inne testy, aby sprawdzić co jeszcze pamiętałem, ale nie mogę sobie przypomnieć co to było.

Były to ostatnie fragmentaryczne wspomnienia z drugiej strony, zanim się urodziłem.

Jest możliwe, że jest takie miejsce, podobne do windy przeznaczone do usunięcia całej twojej pamięci z poprzednich wcieleń i z drugiej strony zasłony.

Przyznaję, ze są pewni przewodnicy, którzy zgłosili się na ochotnika, aby tu być, i naprawdę cię z tego cyklu reinkarnacji wyprowadzić i prawdopodobnie, jeśli to czytasz, to twój duchowy przewodnik jest jednym z nich.

Rezonans Schumanna

Możesz pomyśleć: „Jak to możliwe, aby Szary okazywał miłość będąc duchowym przewodnikiem?„ Proszę pamiętaj, że oni używają technologii poza naszym zrozumieniem, aby wymazać pamięć z naszego poprzedniego życia. Rezonans Schumanna na Ziemi był 7.83hz, jak wiele osób uważa, przez tysiące lat. Ostatnio rezonans stale wzrasta nawet aż do 8,15 cykli na sekundę.

Można znaleźć tu codzienny Rezonans Schumanna. To jest na rosyjskiej stronie internetowej i jest przetłumaczony na język angielski. Wystarczy kliknąć na odnośnik „Frequency” po lewej stronie.

Może tunel światła jest w stanie stworzyć rezonans 1.000, 10.000 lub nawet milion cykli na sekundę? Może Szarzy są odporni na Rezonans Schumanna, albo zostali zaprogramowani tak, aby pojawiać się jako duchowi przewodnicy w momencie śmierci ciała fizycznego i przekonywać nas do wejścia do tunelu światła. W tym momencie poczułbyś ogromną miłość i naturalnie byś im zaufał na podstawie zaprojektowanego sztucznego programu, aby uwięzić nas w systemie recyklingu reinkarnacji. Ostatecznie, to nie jest miłość, jaką się odczuwa, to tylko kolejny sztuczny system kontroli, aby utrzymać nas zamkniętych w obecnym systemie tej negatywnej energii.

Regresja przeszłych żyć i grupy dusz

Poprzez regresję poprzednich żyć, wiemy, że wszystkie nasze poprzednie wcielenia albo są przechowywane w naszym komórkowym DNA i/lub w naszej duszy, a pomimo tego nie jesteśmy w stanie natychmiast odzyskać tę pamięć. Podczas hipnozy możesz pamiętać najdrobniejsze szczegóły z poprzedniego życia, ale gdy wyjdziesz z hipnozy, jest ci trudno przypomnieć sobie, co wczoraj jadłeś na obiad i kto do ciebie ostatnio zadzwonił. Czy ktoś jeszcze oprócz mnie uważa to za szczególnie dziwne? Jak to jest możliwe, aby pamiętać szczegółowo podczas hipnozy nasze przeszłe życie i dlaczego wciąż inkarnujemy z tą samą obsadą postaci?

Jak Wyjść z systemu reinkarnacji

Tylko poprzez posiadanie tej wiedzy przed śmiercią możesz zrezygnować z procesu reinkarnacji bez bycia namówionym do powrotu, aby spłacać negatywne karmiczne długi. Wielu z tych, którzy umarli przed nami dało się namówić do tego systemu, ale jeśli jeszcze się ponownie nie wcielili, albo zgodzili na kontrakt duszy, to mogą oni być również oszczędzeni z konieczności ponownego reinkarnowania. To naprawdę genialna strategia archontów używania energii miłości przeciwko nam, aby utrzymać nas w kieracie niewolników ekonomicznych w systemie, który karmi się naszymi energiami.

Pamiętaj, „Jak na górze, tak na dole”. Prawie wszystko to, czego nas nauczono jest kłamstwem, włącznie z tym dlaczego musimy nieustannie wcielać się do systemu służalczości ekonomicznej.

Po śmierci, bierzemy ze sobą to, czego się nauczyliśmy, w tym naszą osobowość. Również wibrujemy na pewnym poziomie, więc jak zwiększysz swoją wibrację teraz, zabierzesz ze sobą całą swoją ciężką pracę. Pamiętaj, aby połączyć się ze swoją nadduszą przed wejściem do tunelu światła lub poproś swojego przewodnika o pomoc w połączeniu się ze swoją nadduszą. Jeśli chcesz, możesz powiedzieć innym ludziom o tunelu światła, zanim w nim się znajdą.

Jeśli wejdziesz do tunelu światła, nie pozwól żadnym doradcom przekonać cię, że musisz spłacić karmiczny dług. Wszelkie postrzegane długi karmiczne były częścią tego, co postanowiłeś doświadczyć. To nie znaczy, że nie powinieneś brać odpowiedzialności za celowe krzywdy wyrządzone drugiemu człowiekowi, gdyż ostatecznie powinniśmy kochać wszystkich i szanować wszystko.

Jeśli zdecydujesz się, aby wrócić i pomóc tej planecie, nie zgódź się, aby wrócić do tej 3W rzeczywistości kontrolowanej przez „kontrakty duszy„. Wróć na własnych warunkach, które obejmują pamiętanie wszystkich poprzednich żyć i wszystkiego, czego nauczyłeś się w ciągu swoich inkarnacji, jak również po drugiej stronie zasłony.

Mógłbyś wrócić na 5W wersję Ziemi, ale tylko zdecyduj się na to, jeśli jesteś pewien, że jest to wersja, która nie jest pod kontrolą systemu archontów. Możesz również zdecydować, aby wrócić jako nie-fizyczny przewodnik do starego 3W systemu, aby pomóc innym, tak jak nasi przewodnicy to zrobili.

Ostatecznie, odnajdziesz swój prawdziwy pokój, gdy zdasz sobie sprawę że jesteś ŹRÓDŁEM/TWÓRCĄ i masz zdolność tworzenia światów i galaktyk, które są harmonijnie wypełnione miłością poza tym systemem kontroli.

Uzupełnienie:

Natknąłem się dziś na to wideo, które pokazuje jak prawda czasami jest ukryta w widocznym miejscu na Star Trek Voyager, epizod Coda. Proszę znajdź czas, aby go obejrzeć.

https://www.youtube.com/watch?v=ghSq2qlwrs0

Oto fragment opisu tego wideo:

Duch „ojca„ Janeway pojawia się, próbując przekonać ją, że to już koniec, że już nic tam dla niej nie pozostaje. Ale Janeway nie jest gotowa do zaakceptowania tego. Jej „ojciec„ próbuje przekonać ją, że wszystkie jej próby negowania rzeczywistości jej sytuacji jedynie spowodują jej większy ból, gdyż z czasem zda sobie sprawę, jak silna i destrukcyjna jest samotność. Widząc jak ludzie, których kocha zajmują się swoim życiem bez niej, będąc wiecznie odcięta od ich istnienia. Ale Janeway nie jest jeszcze przekonana, podkreślając, że jest ona po prostu jeszcze niegotowa, że raczej woli być tam duchem, niż w ogóle, gdyż „kapitan nie opuszcza statku.„

Podczas, gdy duch jej „ojca” ciągle naciska ją do podjęcia decyzji, by w końcu opuściła ten świat, nagle dostrzega ona wizję Chakotay i Doktora na powierzchni planety, którzy wydaje się, że chcą ją przywrócić do życia. Druga i trzecia wizja sprawia, że ​​jest oczywistym, że jej doświadczenia w „zaświatach„ nie są rzeczywistością. Zdaje sobie sprawę, że osoba leżąca na ziemi na owej planecie to prawdziwa Janeway, i że wszystko czego doświadcza od momentu jej rzekomej śmierci jest halucynacją.

Obca istota wreszcie odkrywa swoją prawdziwą tożsamość. Twierdzi, że jego gatunek w chwili śmierci przychodzi z pomocą umierającym, aby zrozumieli to co się dzieje, i w celu aby przejście na drugą stronę było okazją do radości. Twierdzi, że on był szczery, gdy mówił, że to miejsce jest cudowne, gdyż może być wszystkim tym czym tylko zechce być. Maskując się jako jej ojciec, czy jako ktoś z jej bliskich, sprawia, że przekraczanie jest znacznie mniej strachliwe.

Janeway ma wątpliwości, że prawdziwe powody obcego mają coś wspólnego z wieczną radością i żąda, aby powiedział jej, co tak naprawdę od niej chce.

Obcy chwyta ją, mówiąc jej, że musi z nim iść, ale Janeway zdaje sobie sprawę, że jeśli mógłby ją zmusić to zrobiłby to już wcześniej. W końcu ona rozumie, że musi się dobrowolnie zgodzić, aby z nim pójść, coś, czego nie chce zrobić. Obcy staje się wyraźnie zdenerwowany, wracając do swojej sfery, ale daje ostatnie ostrzeżenie, że ponownie pojawi się, i że będzie na nią czekał, gdyż ostatecznie ona wejdzie do jego matrycy i będzie go karmić swoją energią przez długi, długi czas. Na co Janeway odpowiada, ‚idź precz’.


link

Przetlumaczyla Krystal

http://krystal28.wordpress.com/2014/08/ ... nkarnacji/
0 x


"„Wolność to prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć”. George Orwell. "
Prawdy nie da się wykasować

Awatar użytkownika
Dariusz
Administrator
Posty: 2723
Rejestracja: środa 14 lis 2012, 22:32
x 27
Podziękował: 4983 razy
Otrzymał podziękowanie: 1646 razy

Re: REINKARNACJA i ZYCIE PO SMIERCI

Nieprzeczytany post autor: Dariusz » poniedziałek 25 sie 2014, 15:21

Nie czytałem takich materiałów, jak powyższy ale skądś o tym wiem i po śmierci moje żony wciąż jej powtarzałem by nie szła do światła.
Może to głupie ale do dziś tak robię, bo może jeszcze się waha i tam nie weszła. :D
0 x


Pozwól sobie być sobą, a innym być innymi.

ODPOWIEDZ