Alicja Rapsiewicz 15 września 2015
TAKIE RZECZY DZIEJĄ SIĘ W BORACH TUCHOLSKICH
Piła, taka miejscowość niedaleko Gostycyna. Słyszeliście o niej? Mała wieś zaszyta pod wysokimi sosnami Borów Tucholskich. Nieopodal rzeka Brda nie może się zdecydować, w którą stronę płynąć: w prawo, czy w lewo, więc wije się jak długa, niebieska wstążka. W upalne dni można zamoczyć nogi w pobliskim Jeziorze Szpitalnym i pozgadywać skąd się wzięła dość dziwna i tak niemiło kojarząca się nazwa… To dopiero początek tajemniczych historii tego miejsca.
Trafiłam tu niespodziewanie, a niespodzianka tym większa, że dokładnie w tym miejscu byłam już daaaawno, oj dawno temu, w roku… hmmm, no w ubiegłym stuleciu. Były to cielęce czasy beztroski i ogarniania sieczki jaką miałam w głowie. Przyjechałam w te okolice na obóz harcerski. Taki obóz, którego się nie zapomina do końca życia. Ale ja nie o swoich „Cudownych latach” chciałam pisać, tylko o przedziwnych historiach, które się wiążą z tym na pozór mało ciekawym miejscem. Właściwie wcale nie miałabym powodu, żeby tu przyjeżdżać jeszcze raz, ale okazało się, że w Pile zdarzył się pewien cud. I to niejeden.
Pachnący sosnami bór, bliskość jezior i krętej Brdy, czyste powietrze, to wszystko tworzy świetne warunki, żeby się osiedlić. Okolica spokojna, cóż złego mogłoby się tu wydarzyć? Nic dziwnego, że oferta wykupienia od gminy Gostycyn działek w Pile cieszyła się sporym zainteresowaniem jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Powstawały kolejne domy i zrobiło się małe osiedle o przyjemnej nazwie „Leśne”. Mieszkańcy cieszyli się urokliwą okolicą, miłymi sąsiadami i żyli sobie spokojnie. Nie wiedzieli, że wkrótce otworzą się przed nimi prawdziwe czeluście.
Działki sprzedane przez gminę najczęściej były zagospodarowywane, ale niektóre, mimo, że miały nowego właściciela nadal stały puste. Kilka lat temu na jednej z takich działek zaczęły dziać się rzeczy dziwne. Ziemia się nagle zapadła… Nie było żadnego wybuchu, nie było trzęsienia ziemi, nic z tych rzeczy. Na pustej działce powstała wielka dziura o głębokości trzech metrów. Nikt nie wiedział o co chodzi. Mieszkańcy zaniepokojeni patrzyli na wyrwę w ziemi nie rozumiejąc, co tu się tak naprawdę dzieje. Dopiero wtedy starsi mieszkańcy zaczęli coś przebąkiwać, że to nie jest dobre miejsce na stawianie domu. Wcześniej nawet pół słowa na ten temat nikt nie powiedział. W dodatku poszła plotka, że domy osiedla Leśnego też stoją w miejscu, gdzie stać nie powinny. I się zaczęło… Kopanie w przeszłości, w archiwach polskich i niemieckich, w mapach, w planach i w pamięci tych, którzy coś na ten temat jeszcze wiedzieli.
Dotarcie do prawdy nie zajęło dużo czasu. Historia tego miejsca okazała się intrygująca. Jak to się stało, że nikt wcześniej o tym nie mówił? No bo dlaczego ukrywać fakt, że na tych terenach na przełomie XIX i XX wieku całkiem nieźle działały kopalnie węgla brunatnego? Ciekawostka tym większa, że węgiel brunatny tradycyjnie wydobywa się odkrywkowo, a w Pile 80 metrów pod sosnowym borem do dziś wiją się tunele, w których dawniej pracowali górnicy.
Na mieszkańców osiedla Leśnego padł blady strach, bo okazało się, że ich domy stoją na… właśnie na czym? Trzeba było sprawę wyjaśnić, wykonać ekspertyzy i dowiedzieć się, co naprawdę się tu kiedyś działo. Gmina nie była skora do szybkiego zajęcia się sprawą. Co mieli zrobić mieszkańcy, którzy zastanawiali się czy pod ich domami jutro, za miesiąc, w przyszłym roku, czy za kilka lat nie obsunie się ziemia?
Mogliby pisać tysiące pism, wywołać skandal, pokazywać się w tv, pisać do gazet, wyrażać swoje oburzenie, zniesmaczenie, żądać odszkodowań, wymagać i krzyczeć nie osiągając większego efektu, poza chwilowym rozgłosem. A co zrobili? Sami wzięli się do pracy. Skrzyknęli się, dogadali i wspólnymi siłami stworzyli Stowarzyszenie Mieszkańców i Miłośników Piły nad Brdą BUKO. To cud. Ci ludzie zrozumieli, że mają skarb tuż pod stopami. Razem poruszyli nie tylko niebo i ziemię, ale też serce pewnego niemieckiego archiwisty, który ucieszył się, że ktoś wreszcie upomniał się o stare, skazane na zapomnienie dokumenty z czasów zaborów.
Fot. Piotr Horzela
Kopalniana machina ruszyła z kopyta. Oprócz znalezienia archiwalnych dokumentów, wykonania profesjonalnych ekspertyz, udało się zebrać kilka historii, starych fotografii i opowieści o tym jak to się żyło gdy w Borach Tucholskich wydobywany był węgiel brunatny. W całym tym kopalnianym temacie są i wątki romantyczne. Nieznających górniczego fachu borowiaków odwiedzali przecież górnicy ze Śląska, a że borowianki przypadały im do gustu… Jedno wesele górnika z borowianką odbyło się na pewno. Jak możecie się domyślić dochodziło czasem do śmiesznych nieporozumień, bo obyczaje i śląska gwara w Borach Tucholskich nie były dobrze znane. Krąży legenda, jak to matka panny młodej nie godziła się, żeby pan młody do kościoła w „czapce z kurą” na głowie szedł.
I tak właśnie dokonał się ten cud. Mieszkańcy osiedla Leśnego, które stoi na, jak to się fachowo określa „pustkach genezy górniczej oraz rozluźnieniach struktury warstw geologicznych”, postanowili swoje przykre początkowo znalezisko zamienić w sukces. Kilka lat po słynnym i tajemniczym powstaniu trzymetrowej dziury, w środku sosnowego boru wyrosła Wioska Górnicza, która jest oczywiście atrakcją turystyczną, ale i czymś więcej…
Wioski tematyczne pojawiają się w Polsce jak grzyby po deszczu, ale niektóre z nich to kiczowate ściemy i pułapki turystyczne. Wioska Górnicza w Pile jest misternie budowana z miłości do regionu, jego historii i żywych jeszcze tradycji, dlatego jest miejscem magnetyzującym. Ludzie, którzy je tworzą są tak pełni energii, pomysłów i pasji, że ich kopalnianych opowieści można słuchać godzinami. Oczywiście o suchym pysku się nie siedzi, a i z pustym brzuchem się stąd nie wyjdzie, bo Panie z miejscowego Koła Gospodyń Wiejskich przygotowują takie smakołyki, że wszyscy mlaszczą i ciamkają z uznaniem. Można też spróbować trochę zapomnianych już przysmaków jak kiełbasa ze słoika… mmniammm!
Zwiedzając teren starej kopalni przenosimy się na chwilę w czasie. Zobaczymy zrekonstruowane wejścia do szybów, a wokół nich dzieciaki bawiące się w zabawy z dawnej epoki. Oczywiście można samemu spróbować sił w toczeniu rowerowej obręczy…
Wieczorne zwiedzanie kopalni na pewno nadaje jeszcze bardziej tajemniczego klimatu, ale za to fotki słabiej wychodzą. Przy wejściu do szybu przywita nas stary Skarbnik, który opowiada o historii tego miejsca. Niezłą ma pamięć jak na tak sędziwy wiek…
Nie chcę za dużo opowiedzieć, żeby nie zepsuć Wam niespodzianki, gdy tam pojedziecie, ale Wioska Górnicza jest zorganizowana z pomysłem i gustem, inspirowana dobrymi wzorcami z Wielkiej Brytanii. Oczywiście to dopiero początek tej przygody i wiele pomysłów czeka dopiero na realizację, ale przecież na wszystko przyjdzie czas…
Choć w Pile byłam krótko, to lubię to miejsce i lubię tych ludzi, bo zamiast załamywania rąk, jojczenia i narzekania na sytuację w jakiej się znaleźli, podeszli do problemu kreatywnie i stworzyli naprawdę miłe i ciekawe miejsce. Żywy przykład na to, że grupa ludzi, którzy potrafią działać razem, jest w stanie, w tym przypadku dosłownie wyjść z dołka i zrobić coś pożytecznego, bo Stowarzyszenie BUKO nie tylko zajmuje się Wioską Górniczą. Organizują warsztaty i aktywizują lokalną społeczność. Gęba mi się cieszy jak w tym właśnie momencie to piszę i myślę o tych ludziach.
To jeszcze nie koniec tajemnic Piły. Jest jedna mrożąca, ocierająca się o horror historia, pewnego młyna, dziewczyny, dziecka, ducha i kapliczki… ale nie chcę palić tematu. Pojedźcie tam sami, to historię na pewno usłyszycie!