Ci zwariowani mnisi i ich latające maszyny. Franz Ignatz Jäschke, "latający mnich" z Czerwonego Klasztoru.
Niedaleko wyniosłych Trzech Koron, nad zimnym Dunajcem leży Červený Kláštor. W tej niedużej mieścinie słowackiej między Pieninami i Magurą Spiską rolę głównej atrakcji turystycznej odgrywa dawny klasztor kartuzów i kamedułów. Już samemu jego powstaniu towarzyszy opowieść o śmierci i pokucie, o której za chwilę Wam opowiem, ale największa z okolicznych legend związana jest z pewnym człowiekiem, który przybył tu około 1756 roku, przybrawszy imię zakonne Cyprian.
kadr z filmu Legenda o Lietajúcom Cypriánovi w reżyserii Mariany Čengel-Solčanskiej (Magic Seven Slovakia)
Według jednej z krążących po Pieninach historii brat Cyprian skonstruował mechanizm do latania, dzięki któremu sfrunął z wierzchołka Trzech Koron na dziedziniec klasztoru. Miał za to zostać srogo ukarany, a jego wynalazek publicznie spalony. Dziś postaramy się przyjrzeć legendzie i zbadać ją tak, jak utalentowany mnich badał okoliczną przyrodę. Po części systematycznie i poważnie, po części poetycko i raczej mniej poważnie.
Trzy Korony widoczne od strony Czerwonego Klasztoru
Niektóre z wersji legendy o latającym mnichu mówią o locie aż nad Morskie Oko (stąd tatrzański Mnich, brat Cyprian miał być zamieniony w kamień za sprzeciwianie się woli boskiej, bo ludzie z natury nie latają). Jak było, czy też raczej jak nie było, nie dowiemy się na pewno nigdy. Sprawę zaistnienia takich wydarzeń, jak niesamowity lot ze szczytów gór, rozstrzygają braki w historycznych źródłach, ale już z tym, że ktoś mógł, konstruując swoje wynalazki, wyprzedzać swoją epokę, można sobie podyskutować bez konkretnych danych. Opowieść, oczywiście, trafiła również do literatury i kina. Z rzeczy świeżych: w 2008 roku nakręcono film oparty na legendzie o bracie Cyprianie (Legenda o Lietajúcom Cypriánovi w reżyserii Mariany Čengel-Solčanskiej), w którym silnie obecny jest wątek winy, kary i odkupienia. O ile sam film nie jest szczególnie udany (polecam jednak, bo jest po prostu ładny), o tyle to moralizujące podłoże opowieści jest bardzo ciekawe, bo musicie wiedzieć, że samo istnienie klasztor zawdzięcza właśnie zbrodni i karze.
W odosobnieniu, czyli historia na marginesie
Węgierski magnat, Kokosz Berzewicz/Brezowicz, syn Rikolfa, ufundował klasztor w 1319 roku. Istnieją dokumenty sądowe z Lewoczy potwierdzające, że zrobił to w ramach pokuty. Razem ze swoimi towarzyszami dopuścił się zabójstwa innego możnego, Chyderyka Fridricha z Gyorgów. W ramach kary Kokosz miał założyć 6 klasztorów i zamówić w nich 4000 mszy za duszę zamordowanego. Na klasztor przeznaczono popłuże ze wsi Lechnica, stąd przez długi czas klasztor nazywany był Klasztorem Lechnickim. Wspierali go władcy polscy i krakowscy mieszczanie. Na samym początku mieszkali w nim kartuzi. Z czasem przyjęła się nazwa Czerwony Klasztor ze względu na ceglane ościeżnice i żebrowania sklepień w tym kolorze.
Tryb życia zakonników, o którym możemy się dowiedzieć, zwiedzając klasztor, był bardzo ascetyczny. Izolowali się od świata zewnętrznego, aby skupić na przeżyciu kontemplacyjnym, pościli (trzy razy w tygodniu o chlebie i wodzie) i milczeli (nazywano ich nawet niemymi mnichami). Zakonnicy ponadto przestrzegali w większości wegetariańskiej diety (ryby z Dunajca, na połów których otrzymali specjalne pozwolenie, podawano jedynie najciężej fizycznie pracującym oraz chorym). Nawet jajka i ser traktowane były jako szczególny posiłek, podawany przy takich okazjach jak wybór przeora. Ze wspólnej jadalni korzystano jedynie w niedzielę i święta, a zazwyczaj posiłki przygotowywano samodzielnie w celach. Co ciekawe, jedyną osobą, która była zwolniona z reguły milczenia był właśnie kucharz, który również pilnował klasztoru i pełnił funkcję łącznika ze światem zewnętrznym. Zgiełk świata nie docierał do Czerwonego Klasztoru, ulokowanego w malowniczym zakątku gór, w miejscu cichym i spokojnym. W uporządkowanym, małym świecie klasztoru każdy miał swoje miejsce. Bracia (fratres), mnisi bez święceń, zajmowali się dbaniem o sprawy gospodarcze zgromadzenia i przeznaczono dla nich część zabudowań, gdzie mogli żyć bardziej gromadnie. Ojcowie (patres), którzy mieli święcenia kapłańskie, zamieszkiwali wydzieloną część klasztoru, gdzie mieli osobne cele sprzyjające pustelniczemu stylowi życia. Dzień miał ściśle wyregulowane pory przeznaczone na modlitwę, kontemplację, odpoczynek i pracę intelektualną. Ta ostatnia miała bardzo duże znaczenie dla mnichów ze święceniami. Ojcowie nie mogli pracować jako kaznodzieje, więc Słowo Boże musieli głosić w inny sposób. Ich praca skupiła się więc na księgach, które przepisywali. "Pokarmem duszy" dla zakonników były jednak nie tylko pisma "nabożne". Pamiętajmy, że w średniowieczu oraz w czasach już nowożytnych to właśnie klasztory były często ośrodkami kulturalnymi, gdzie przechowywano i pielęgnowano ówczesną wiedzę. I tu przechodzimy do sedna, bo poza fascynującą dziedziną alchemii i astrologii, którymi zajmowali się zakonnicy (tak, wiem, że wiele osób dziwi fakt, że w Kościele zajmowano się takimi, dziś uchodzącymi za zagrożenia duchowe dla katolicyzmu, rzeczami), czasami mieli oni do czynienia z tym, co dziś nazywamy nauką. To właśnie na tej podstawie wysnuto podejrzenia, że legenda o latającym bracie Cyprianie może mieć w sobie ziarenko prawdy i wykorzystano to chociażby we wspomnianym przeze mnie filmie.
Film ukazuje również kontrast, jaki rysował się pomiędzy ukrytą w górach, zakonną sielanką, a światem zewnętrznym. Gdy rzeczywistość poza klasztorem wkraczała na jego dziedziniec, robiła to z wielkim hukiem. Realia historyczne nieraz dały boleśnie o sobie znać temu zaciszu. Już pod koniec średniowiecza, w latach 30. XVI wieku klasztor został spustoszony podczas wojen husyckich. Dopiero po trzydziestu latach chaosu, podczas których niedaleko klasztoru miał warownię jeden z husyckich przywódców, odbudowano klasztor. Ponowny upadek miał miejsce, gdy pojawiły się w Europie wpływy reformacji, a w Królestwie Węgier wewnętrzne niepokoje. Klasztor musiał wyprzedać niedawno zdobyte zaplecze gospodarcze. W 1545 roku padł ofiarą napaści załogi z zamku w Niedzicy. Mnisi zaczęli opuszczać klasztor, a około dwadzieścia lat później rozwiązano zakon kartuzów na tym terenie. Już w 1569 roku klasztor przeszedł w świeckie ręce. W roku 1625 właścicielem stał się Paweł Rakoczy, następnie klasztor sprzedano arcybiskupowi Nitry, Matiaszowskiemu (Ladislav Mattyasovszki z Merkušovĕc) i tak odzyskał go Kościół. Planowano ponowne osadzenie tu kartuzów, ale ostatecznie klasztor oddano do użytku zakonowi kamedułów. Kongregacja kamedulska Monte Corona, dzięki której klasztor znów w posiadanie wzięła społeczność kierująca się surowymi, pustelniczymi regułami życia, zadbała o przebudowę zabudowań w stylu barokowym, które możemy podziwiać do dziś. Odnowiono wejście do klasztoru i kościół, do którego dobudowano wieżę, stworzono zewnętrzny dziedziniec gospodarczy, gdzie znajdowała się gospoda dla pątników, stajnie, studnia, wozownia, słodownia, a dziś można posiedzieć sobie z niezłym słowackim piwem. Mnisi zajmowali się nie tylko księgami, ale również rolnictwem i zielarstwem (leczeniem chorych, uprawą ziół i sporządzaniem leków). W wyniku historycznych przetasowań już w 1860 roku klasztor był zupełnie zrujnowany, ale dorobek kulturalny mieszkających tu kamedułów się zachował. W latach 1745- 1772 działało tu Professorium, teologiczna uczelnia dla kamedułów. Prowadził tu swoje badania Romuald Hadbavny, który był archiwistą i bibliotekarzem. Zajmował się on religioznawstwem i językoznawstwem , a współcześnie uważany jest za autora pierwszego przekładu Pisma Świętego na język słowacki. Oczywiście, najsławniejszym uczonym mnichem jest brat Cyprian, który rzekomo stworzył latającą maszynę.
Ze Śląska w Pieniny, czyli szalony mnich
Co o nim wiemy? Frater Cyprianus urodził się 28 lipca 1724 roku w Polkowicach na Śląsku (jest to data zapisana przy chrzcie). Zmarł najprawdopodobniej w Czerwonym Klasztorze w 1775 roku. Według metryki chrztu jego świeckie nazwisko brzmi Jäschke, chociaż do niedawna używano przekręconego Jaisge/Jajge. Dopiero w latach 80. XX wieku doktor botaniki Zofia Radwańska-Paryska odnalazła w Archiwum Archidiecezjalnym Wrocławia dokumenty świadczące o tym, że brat Cyprian był synem mieszczanina, mistrza krawieckiego Josefa Jäschkego. Zanim przybył do klasztoru odbył już studia medyczne i trafił do klasztoru właśnie jako medyk. Zakonnikiem został w 1753 roku, składając śluby w kamedulskim klasztorze Zaborie při Nitře. Już wtedy uważany był za osobę wybitnie wykształconą i utalentowaną - uczył się we Wrocławiu, Brnie, Częstochowie i we Włoszech. Znał języki polski, słowacki, niemiecki i łacinę. Trzy lata po ślubach zakonnych przeniesiono go do Czerwonego Klasztoru. Jako mnich spełniał różne posługi dla klasztoru, był pielęgniarzem, kucharzem, cyrulikiem. Malował i wyrabiał zwierciadła. Leczył współbraci oraz okolicznych mieszkańców. Przede wszystkim jednak był aptekarzem i botanikiem i tej ostatniej dziedzinie zawdzięcza sławę, która nie ma nic wspólnego z legendami. Na lata jego przebywania w klasztorze datuje się istnienie apteki, która zyskała rozgłos na całych Węgrzech. Była to jedna z najstarszych aptek w Europie Środkowej. Brat Cyprian zajmował się prawdopodobnie alchemią, jak pamiętamy w Czerwonym Klasztorze istniała taka tradycja. Najwybitniejszym jego, potwierdzonym źródłami, dziełem jest zielnik z 1766 roku (obecnie do obejrzenia w Muzeum Nauk Przyrodniczych Słowackiego Muzeum Narodowego w Bratysławie). Skatalogował w nim 283 rośliny z Pienin i Tatr oraz te sprowadzone z innych obszarów. Praca botaniczna wiązała się z licznymi wędrówkami po górach. Brat Cyprian poznał wschodnie Tatry Wysokie, Tatry Bielańskie oraz Pieniny i okolice.
O tym jakie poglądy miał Cyprian, a nawet jaki był, możemy się dowiedzieć właśnie z jego zielnika. Na samym początku pisze on o swoim podejściu do medycyny i przyznaje, że nie jest fanem współczesnej mu nauki lekarskiej, wykładanej zgodnie z obowiązującymi w Kościele przekonaniami. Na kartach zielnika znajdziemy ślady zainteresowań alchemicznych Cypriana (w XVIII wieku nadal interesowano się alchemią, jako poprzedniczką chemii, ale przypisywano jej też znaczenie głębszej wiedzy o wszechrzeczy, co przejęły teorie związane z alchemią już w późniejszych okresach). Do właściwego zielnika dołączył Cyprian uwagi medyczne związane z lekarską i apteczną praktyką. W ramach ciekawostki warto wspomnieć, że przedstawił też ironicznie życie klasztoru, na przykład, pisał o jedzeniu nieświeżych ryb, malowaniu nóżek gęsiom i kaczkom, żeby mogły posłużyć za dziczyznę w piątek, bo dziczyzna była uznawana za postny posiłek. Nie wstydził się również przyznać do typowych dla epoki przesądów: wiary w to, że wodę do lekarstw należy pobierać pod prąd rzeki, a określone zioła mają wyjątkową moc. Zwłaszcza przy zapiskach dotyczących roślin widać, jak łączono wtedy wiedzę zielarską z praktykami magicznymi. Musimy pamiętać o tym, że w czasach nowożytnych nawet próby racjonalnej/przednaukowej systematyzacji roślin leczniczych były oparte na tym, co dziś antropologowie nazywają myśleniem magicznym. Popularna teoria sygnatur Paracelsusa mówi o leczeniu w oparciu o tajemnicze powinowactwo między roślinami i organami/schorzeniami (rośliny czerwone związane z krwią itd.).
A jak to było z tym lataniem? Sprawa nie jest prosta, bo braki w dokumentach związanych z tą historią nie ułatwiają wyobrażenia sobie, co właściwie miało stać za legendą, jaki rodzaj wiedzy, wynalazek. Według opowieści, w której to ludzie, a nie Bóg, karzą mnicha za niecne latanie, jego wyczyn został uznany za diabelską sztuczkę. Skonstruowany przez niego aparat został publicznie spalony, a sam mnich zabrany siłą z górskiego rejonu na niziny. To miałoby tłumaczyć dlaczego nie zachowały się wzmianki o locie w zapiskach Cypriana i klasztoru. Problem w tym, że ta akurat część legendy brzmi bardzo mało wiarygodnie. Znając zamiłowanie mnichów do nauki, raczej nie weźmiemy poważnie takiego zabobonnego strachu przez konstruowaniem wehikułu latającego. W historii kultury europejskiej nie istnieje również tradycja szczególnego lęku przed takimi machinami w porównaniu z innymi nie do końca zrozumiałymi praktykami. Jeśli lotnicy kończyli źle, to zazwyczaj powodem był wypadek. Za diabelskie, kończące się nawet i stosem, działania uchodziły raczej zainteresowania z obszaru wiedzy medycznej. Nawet za niewinne ziołolecznictwo można było zostać uznanym za przyjaciela diabła. Cyprian zajmował się tymi rzeczami i za nie nikt go o powiązania z diabłem nie posądzał. Ponadto jesteśmy już w XVIII wieku, a głowy Kościoła zazwyczaj są wykształcone, światowe i nawet chętnie łożą na różne pomysłowe wynalazki. Najbardziej fascynująca jest nie tyle sama legenda, bo przecież o takie cudowne opowieści nietrudno, co to, że brzmi ona jednak na tyle prawdopodobnie, żeby prowokować współcześnie do zastanowienia nad możliwością zbudowania machiny przez Cypriana. Fragmentu o mnichu zamienionym w skałę możemy wysłuchać z przyjemnością przy grzańcu i ognisku, będzie to bajanie. Ta część jednak, w której mowa o konstrukcji wehikułu do latania wygląda, jakby wymyślił ją Dan Brown. Współcześnie jesteśmy skłonni do tego, żeby przypisywać różnym postaciom historycznym wiedzę wyprzedzającą swoją epokę. Sądzi się, że nie znamy do końca losów różnych wynalazków czy idei, które krążyły po Europie. Trudno sobie wyobrazić, żeby niewykształcona ludność, przed upowszechnieniem się awiacji, miała sama wpaść na pomysł z latającą machiną i snuć sobie na ten temat opowieści. Skąd u zwykłego ludu, często nawet niepiśmiennego, pomysł, że mnich miałby wymyślić latający wehikuł? Jest prawdopodobne, że od samego mnicha.
kadr z filmu Legenda o Lietajúcom Cypriánovi w reżyserii Mariany Čengel-Solčanskiej (Magic Seven Slovakia)
Po pierwsze i najważniejsze, trzeba założyć, że podstawą dla legendy mogła być charyzmatyczna osobowość Cypriana, jego "renesansowy" umysł, bez względu na to czy latał czy nie. Nazywano go według tradycji Tausendkünstlerem, znawcą tysiąca sztuk. Wiemy już, że zajmował się z powodzeniem licznymi dziedzinami. Według legendy w ramach swoich studiów przyrodoznawczych, mając szczególnie na uwadze wiedzę medyczną, Cyprian troszczył się o ranne ptaki. Mając okazję do obserwacji, zajmował się budową ptasich skrzydeł. W wypadku umysłu skłonnego do skupienia i naukowej wytrwałości, a sukces apteki Cypriana i jego zielnik świadczą o zdolnościach w tym kierunku, nie trzeba czekać długo na wybuch fascynacji w tak dogodnych warunkach. Jak wiemy, możliwość lotu interesowała ludzi od bardzo dawna. O ile w skonstruowanie machiny, która rzeczywiście poleciała, można wątpić, to realne zainteresowanie tematem jest jak najbardziej możliwe. Jego badania mogły się wydawać tajemnicze i nieprzeciętne nawet dla współbraci, co dopiero dla niewykształconych ludzi, a jednocześnie jakieś podstawy tych badań, zainteresowanie możliwością budowy machiny mogły wypłynąć poza mury klasztoru. W ten sposób można wyjaśnić jak okoliczna ludność utkała legendę o latającym mnichu. Może nawet robił on jakieś nieudane próby i może jego przełożeni wyrazili swoją niechęć, może przerażał swoim entuzjazmem okolicznych mieszkańców? Tyle w zupełności wystarczy do powołania cudownej opowieści do życia
Sen o lataniu, czyli samoloty staropolskie
W filmie z 2008 roku pewne znaczenie (znacznie mniejsze niż sugeruje to polski tytuł: Latający mnich i tajemnica da Vinci) przypisano manuskryptom Leonarda. Jak wiemy, słynny renesansowy artysta był też inżynierem i wynalazcą (smutna dla historyka sztuki prawda jest taka, że Leonardo stworzył więcej projektów technicznych niż prac ściśle artystycznych). Na punkcie latania miał przez jakiś czas prawdziwego fioła. Stworzył działający spadochron i niedziałający helikopter oraz szkice przedstawiające lotnie i skrzydła machiny wzorowane na budowie skrzydeł nietoperza. Swoje pomysły czerpał z obserwacji przyrody, podobnie jak Cyprian, musiał obserwować ptaki czy owady i analizować ich zdolność lotu. Doszedł do wniosku, że stworzenia latające latają dzięki prawom matematycznym, a więc nie istnieje naturalna przeszkoda dla ludzi, wystarczy wykonać odpowiednie obliczenia. Pragnął skonstruować wehikuł z mechanicznymi skrzydłami. Szczególnie fascynowała go budowa skrzydeł nie ptaka, ale nietoperza, a konkretnie funkcja błony. Wykonywał modele z papieru i z wosku, a w końcu postanowił zrobić test swojej maszyny latającej. Wypadł on prawdopodobnie niepomyślnie. Historia jest o tyle ciekawa, że mowa w niej o uczniu Leonarda, o którym się nie pamięta i z chęcią przyłożę się do przywrócenia tej pamięci, bo przepłacił on tę próbę śmiercią. Testy Leonarda poprzedzał inny wypadek z lataniem, który zakończył się "jedynie" połamaniem nóg. W tych czasach żył Giarolamo Cardano, dzięki dziełu którego, De suptilitate, wiemy, że wtedy to dokonano jedynie dwóch prób lotu człowieka (zastosowania w praktyce znanej ówcześnie teorii). Obu nieudanych. W roku 1503 krążyły po Peruggi opowieści o eksperymencie Giovanniego Battisty Dantiego, który miał uświetnić ślub Bartolomea da Alviano. Uczony próbował wykonać lot ze szczytu wieży katedralnej Santa Maria della Virgine za pomocą wielkich skrzydeł. Cała przygoda zakończyła się upadkiem na nawę boczną, co uratowało mu życie. Da Vinci wyciągnął z tej cudzej próby wnioski teoretyczne i zabrał się za budowę maszyny. Wybrał też miejsce eksperymentu, stoki Monte Cecerre w pobliżu Fiesole. Dziś nie wiemy, czy ten test odbył się rzeczywiście, ale istnieje opowieść o tym, że na podobną próbę odważył się uczeń Leonarda, Tomasso Massini de Peretola. Włoski historyk Nardini twierdzi, że po skoku konstruktor-pilot przez chwilę faktycznie leciał, potem jednak się rozbił. Wydaje się nieco wątpliwe, żeby mnich Cyprian był lepszym wynalazcą niż Leonardo, ale spokojnie można dać mu szansę jako poszukiwaczowi, skoro wiele osób próbowało tego przed nim i po nim.
Wynalazek, który przypisuje się bratowi Cyprianowi, mógłby bardziej przypominać lotnię niż maszynę z mechanicznymi skrzydłami. Jak już napisałam, Leonardo zaprojektował udany spadochron, którego skuteczność przetestował skoczek Adrian Nicholas w 2000 roku. Równie pomyślną próbę przeprowadzono z użyciem projektu lotni z lat 1478-80 (próba lotu wykonana przez Judy Leden).
projekty mechanicznych skrzydeł Leonarda
Projekt Leonarda zakładał, że skrzydła będą rozpięte na siatkowym szkielecie, a ogon będzie rozpościerał się wachlarzowato jak u ptaków. Lotnia miała również mechanizm sterowniczy. Leonardo, tworząc swoje projekty techniczne często, jak inni wynalazcy epoki (Leonardo wcale nie był znów takim wyjątkiem, o czym powszechnie raczej się nie mówi), sięgał często po opisy machin wykonywanych w starożytności. Sprawa lotu człowieka była na przestrzeni wieków poruszana wielokrotnie. W czasach bliższych Leonardowi, w XIII wieku Bacon donosił o wynalazkach służących do latania. Zagadnieniem zajmowali się XV i XVI-wieczni inżynierowie włoscy. Sam Leonardo, pomimo niepowodzeń w budowie machiny, nigdy nie zrezygnował ze studiów na ten temat. Badał lot ptaków, zastanawiały go takie kwestie, jak równowaga w locie, własności powietrza, opór. Praca nad stworzeniem aparatu do latania trwała w następnych stuleciach i chociaż dziś mówi się przede wszystkim o pierwszym locie balonem, trzeba pamiętać, że zdarzały się już mniej i bardziej udane pomysły.
W siedemnastowiecznej Polsce pojawił się pewien Italczyk. Italczyk wykształcony w Padwie i Wenecji, zajmujący się matematyką, fizyką, architekturą i mapami. Tytus Liwiusz Boratyni (Burattini) podróżując po Europie trafił do Krakowa, gdzie bawił się optyką. Ze sprzętu, który powstawał pod okiem uczonego korzystał Jan Heweliusz, a nazwisko Italczyka znano też na dworze. Wkrótce Boratyni został nadwornym architektem Władysława IV, zajmował się badaniem plam na Wenus i budową pomp wykorzystujących energię wiatru. To jednak zainteresowanie awiacją dziś nas najbardziej fascynuje w tej nietuzinkowej biografii. Boratyni był raczej człowiekiem czynu niż szkiców, czemu dał wyraz również w tym zagadnieniu. Pierwsze próby z aparatami do latania (zbudowanie skrzydła dla człowieka) zakończyły się dla Buratyniego klęską, ale postanowił zbudować maszynę napędzaną siłą mięśni. Już Leonardo próbował stworzyć maszynę, która będzie naśladowała lot ptaków dzięki ruchomym, mechanicznym skrzydłom. Ornitopter Leonarda pozostał jednak z sferze marzeń. Boratyni zaprojektował podobne urządzenie, co pozwoliło mu na sformułowanie wniosków w dziele II volare non e imposible come fin hora universalmente e stato creduto (Latanie nie jest niemożliwe, tak jak to dotychczas powszechnie sądzono). Uznał w nim, między innymi, że możliwe jest latanie za pomocą gazu lżejszego od powietrza. Zdecydował jednak, że to konstrukcja skrzydłowca będzie najbardziej praktyczna, więc w traktacie znalazła się również koncepcja ornitoptera dla dwóch osób, który miał wygląd smoka. Maszynę zaprojektowano tak, aby nie tylko latała, ale również lądowała zarówno na lądzie, jak i wodzie. Miała cztery skrzydła nośne i dwa zapewniające napęd, połączone synchronizującym mechanizmem. Energię potrzebną do lotu miała wytworzyć siła ludzkich mięśni (stąd dwóch pasażerów, którzy mieli pracować na zmianę). Przewidziano wykonanie kadłuba z drewna, fiszbin i płótna oraz wyrzutnię spadochronu. Oczywiście, na stworzenie maszyny potrzebne były fundusze. Wynalazca wykonał więc funkcjonalny model o długości 1,5 metra. W 1648 roku, wedle relacji, dokonano na warszawskich błoniach prezentacji przed królem. W roli pilota, a w zasadzie raczej pasażera wystąpił, zapewne przerażony, kot. Druga prezentacja zakończyła się porażką, bo zawiódł oparty na sprężynach mechanizm napędowy (sprężyny połączone ze skrzydłami za pomocą systemu kół i dźwigni). O losie kota nic mi nie wiadomo. Już wcześniej podobną maszynę zaprezentowali Francuzi (d'Esson z Reims) i nawet pojawiły się wątpliwości dotyczące oryginalności pomysłu Boratyniego (po przesłaniu części kolejnego, rozkładalnego modelu do Francji, wątpliwości rozstrzygnięto na korzyść Boratyniego). Oczywiście, wkrótce w Polsce pojawiły się inne problemy niż latające maszyny i ekscentryczny pomysł Boratyniego nie zdobył fundatora, a on sam nawet zaangażował się finansowo w prowadzone działania wojenne. Maszyna latająca Boratyniego wspominana jest przez Christiaana Huygensa, Marina Mersenne'a, Gillesa Robervala, Theodore'a Haaka, Johanna Joachima Bechera (najwięcej wzmianek o maszynie Boratyniego znajduje się właśnie w pracy Bechera z 1682 roku.), więc była znana w świecie nauki. Wzbudziła w Europie duże zainteresowanie i zainspirowała nawet Cyrana de Bergeraca (żyjącego naprawdę poetę, a nie postać z komedii Rostanda). Maszyna Boratyniego nie sprawdziłaby się w rzeczywistym locie z człowiekiem na pokładzie z powodu przeszkód technicznych i aerodynamicznych, chociaż relacje Bergeraca i Bechera mówią co innego. Możliwa była jednak budowa latającego modelu i same badania nad lotem. Patrząc na to szerokie tło, nie wydaje się wcale niczym nieprawdopodobnym możliwość badania też przez mnicha z Czerwonego Klasztoru w XVIII wieku zagadnienia latających aparatów i mechanicznych skrzydeł. Nie mamy pojęcia jakie właściwie były okoliczności jego śmierci, chociaż zazwyczaj podaje się jako miejsce Czerwony Klasztor (co jest niezgodne z tezą o wygnaniu mnicha, w której jest mowa nawet o lochu na Węgrzech). Obok legendy o tym, że zginął z rąk Świętej Inkwizycji, hipoteza, że miał miejsce jakiś lotniczy wypadek z jego udziałem wcale nie brzmi mniej prawdopodobnie.
U źródeł fantazji, czyli nawet nie potrzebujemy skrzydeł
Wiemy już, że brat Cyprian mógł pracować nad zagadnieniem maszyny latającej, ba, jest prawdopodobne, że robił w tym zakresie jakieś eksperymenty. Powstaje jednak pytanie czy legenda powstała w czasach, gdy faktycznie wiedza o maszynach latających musiała być wśród ludu zapośredniczona jakoś przez badania mnicha czy legenda jest tylko produktem turystycznym. Sprawa doskonale znana antropologom. W XIX/XX wieku lud wiejski, podobnie jak tzw. (wtedy) ludy prymitywne, czasami nabierał zbieraczy folkloru. Powiedzmy sobie szczerze, nie jest łatwo skłonić człowieka do tego, żeby zdradził swoje prawdziwe wierzenia, zwłaszcza, jeśli pyta je o nie obcy i jeśli tego obcego uważa on za uprzywilejowanego, wobec którego czuje się gorszy. Społeczności badane przez antropologów, odwiedzane przez turystów często też tworzą zestaw zachowań, elementów wyglądu, prezentowanych opowieści, które "sprzedaje się" badaczom i gościom z zewnątrz. W wypadku mnicha Cypriana mamy jednak do czynienia z realną legendą, która powstała w krótkim czasie po jego śmierci, a nie jedynie dobrze sprzedającą się, awanturniczą opowiastką.
Po pierwsze, sam motyw latania w cudownych opowieściach jest na tym terenie dobrze zakorzeniony. Mieszkańcy Spisza znają opowieści o Gasparku, handlarzu win z Lubowli, który latał na swoim siwku. Po drugie, znamy konkretne daty i nazwiska osób odpowiedzialnych za życie tej legendy. W tekście pochodzącym z 1760 roku mowa jest o tym, że uczony ze słowackiej Řimávskej Soboty znajdował się na rynku w Spiškej Bĕlej, gdzie arcybiskup Nitry, Ladislav Mattyasovszki z Merkušovĕc kazał spalić "diabelski wóz". W tym fragmencie tekstu wspomina się też o autorze aparatu do latania, bracie Cyprianie z Lechnickiego Klasztoru, o tym, że wcześniej nazywano go Vogelbergiem i wywieziono go w miejsce, gdzie nie będzie widział gór, które go sprowokowały do takich pomysłów. Zapiski mówią więc o ukaraniu mnicha i pokazowym spaleniu wehikułu. Problem w tym, że nie mają one potwierdzenia w żadnych innych dokumentach i jak pisałam, całe wydarzenie nie wydaje się bardzo prawdopodobne. Tekst ten może jednak świadczyć o tym, że już wtedy narodziła się legenda mnicha i być może faktycznie coś przeskrobał. Na pewno istniała już, gdy zapisywał ją w 1807 roku przeor z Kieżmarku, Krystian Genesisch - przekazał wiadomość o locie z klasztoru na Trzy Korony, nie podając przy tym żadnych wątpliwości co do autentyczności przekazu. Znana dziś wersja legendy z fantastycznymi wątkami aniołów, diabelskich sztuczek, motywem zwierciadła z odbiciem kobiety nie jest ludową fantazją, ale tworem spiskiego poety, który pisał opowiadanie i balladę pod wpływem niemieckich romantyków. Pod koniec XIX wieku legenda stała się szczególnie żywa i w jednej z gazet zamieszczono artykuł zawierający nawet rysunek techniczny rzekomego wynalazku. Pamiętajmy jednak, że podobne legendy o latającym wehikule pojawiają się, dzięki różnym źródłom, na przestrzeni wieków i w całej Europie. Zazwyczaj związane są one z zapiskami ludzi uczonych, ale czasami stają się legendą regionalną. W Szwabii również znany jest latający mnich, Kasper Mohr z klasztoru premonstrantów w Schufenried. Jego wynalazek, skrzydła, przechowywano w klasztornej bibliotece, istniało też malowidło ścienne przedstawiające latającego mnicha. Józef II w latach 1786-88 skierował do Lechnicy osadników niemieckich i możliwe, że jakieś elementy legend szwabskich wymieszały się z tutejszymi przekazami. Najciekawsze jest jednak powinowactwo tragicznych losów dziewiętnastowiecznego ludowego rzeźbiarza Jana Wnęka, który również próbował latać w czasie, gdy legenda o mnichu Cyprianie zaczynała nabierać więcej życia. Myślę, że "chłopskiemu Ikarowi" poświęcę więcej uwagi w innym wpisie, bo postać jest niezwykle interesująca i nie ma sensu pisać o nim tylko, nomen omen, przelotnie.
źródła:
Urszula Janicka-Krzywda, Legendy Pienin, Kraków 1996
Nicholl Ch., Leonardo da Vinci, Lot wyobraźni, Warszawa 2006, Wyd. W.A.B
http://www.wilanow-palac.pl/
http://kpbc.ukw.edu.pl/dlibra/plain-content?id=86026
http://www.muzeum.sk/default.php?obj=muzeum&ix=gmm
http://www.muzeumcervenyklastor.sk/
https://www.bl.uk/collection-items/leon ... i-notebook
Zdjęcia regionu i Czerwonego Klasztoru pochodzą z mojego prywatnego albumu.