Historia uwodzeniaCiekawym podręcznikiem uwodzenia jest najpiękniejszy starożytny tekst o miłości, „Uczta” Platona. Sokrates dowodzi tutaj, iż najlepszym sposobem osiągnięcia celu jest przekonywanie, że się obiektu naszych zabiegów
wcale nie pragnie. Technika ta świadczy zresztą o stałości naszych praktyk. Powraca ona choćby u wspomnianego już Stendhala w „Czerwonym i czarnym”. Julian Sorel zdobywa panią de Renal, by udowodnić sobie, że może tego dokonać, ale już Matyldę de la Mole, na której mu zależy daleko bardziej, podbija właśnie tak, jak proponował to Sokrates. Marten Eskil Winge – Kraka 1862 Nationalmuseum Stocholm.
Kraka była córka Sigurda Fafnesbane (staronord. Sigurðr, niem. Siegfried, szw. Sigurd) który był legendarnym herosem w mitologii nordyckiej, a także głównym bohaterem Sagi rodu Wölsungów, Pieśni o Nibelungach oraz opery Richarda Wagnera p.t. Siegfried. Część jego historii została także wyryta na kamieniu z Ramsund. Kolejnym źródłem wiedzy o losach tego bohatera są dwie części Eddy poetyckiej: Sigurðarkviða Fáfnisbana I oraz Sigurðarkviða Fáfnisbana II.
Piękna Kraka, wg legendy (mitologia nordycka) oczekuje na przyszłego męża, syna króla szwedzkiego. Wg wcześniejszej umowy z nim, miała na to spotkanie (randkę) przyjść "sama i nie sama" - stąd towarzyszący jej pies, miała być "ubrana i nie ubrana" - stąd sieć rybacka, miała pokazać, ze nie jest żarłokiem (dba o linię wg dzisiejszych norm) - stąd lekko nadgryziona główka cebuli, leżąca u jej stóp.
Tycjan - Porwanie Europy
W mitologii zaloty wiążą się niemal zawsze z przemocą. Trudno je zresztą – według dzisiejszych standardów – nazwać zalotami: to gwałt lub porwanie. Sam bóg miłości, Eros, uprowadza Psyche, Zeus zaś pod postacią byka dobiera się do Europy.
W średniowieczu nawet takie formy zalotów, jak te opisane przez Owidiusza czy Platona, stały się zbędne. Dziewczyna nie miała prawa głosu, gdy decydowano o jej małżeństwie, a młodzieniec zaprotestować mógł tylko czasem. Uwodzenie nie było potrzebne, gdyż małżeństwo stało się przede wszystkim czysto handlową transakcją, której celem było powiększenie majątku bądź polityczny sojusz. Pożądanie, któremu zresztą władcy folgowali nader chętnie, postrzegano jako ciemną stronę miłości. Ta prawdziwa, opisana przez Augustyna jako caritas, powinna być wieczna i trwała. Umizgi i kokieteria nie miały tu wstępu. Kiedy małżeństwo uznano za sakrament, prawdziwa miłość (nie ta pożądliwa, z natury gorsza), miała stać się tego sakramentu rezultatem. Dopuszczalne były najwyżej zaloty do przyszłej małżonki. Powszechną metodą podrywu stała się więc – niejako siłą rzeczy – obietnica małżeństwa. Uwodziciel, który nie dotrzymuje słowa, był równie popularny.
Starzec Zosima, żyjący na pustyni , zobaczył pewnego razu w czasie wędrówki nagą postać. Człowiek ten zaczął krzyczeć, że jest kobietą. Widok nagiej kobiety dla mnicha niezbyt jest pożądany. Zosima dał swój płaszcz owej kobiecie i wysłuchał historii jej życia.
Była przez siedemnaście lat znaną ladacznicą w Aleksandrii. Co ciekawe, nie dla zysku, ale z żądzy uwodzenia i władzy nad usidlonymi mężczyznami. Posunęła się do tego, że dołączyła do pielgrzymów zmierzających do Ziemi Świętej i odniosła swoistego rodzaju sukces, przespawszy się z każdym facetem z grupy. Po dotarciu do celu bawiła się nadal, poszukując ofiar wśród mężczyzn. Ze zwykłej ciekawości podążyła za grupą wchodzącą do Bazyliki Grobu Świętego. Ale widać Pan Bóg już miał trochę dość jej głupoty, bo niewidzialna siła odciągała ją od wejścia, za każdym razem, kiedy usiłowała przekroczyć próg kościoła. I w końcu babka załapała. Z głośnym płaczem i zawodzeniem ślubowała porzucić grzeszne życie, błagając Matkę Bożą o pomoc.Mogła już wejść do wnętrza. Przy wyjściu usłyszała tajemniczy głos : „Jeśli przejdziesz przez Jordan, znajdziesz odpoczynek”. I spędziła na pustyni czterdzieści siedem lat, nie widząc nikogo do dnia spotkania z Zosimem. Ponoć najtrudniejsze było pierwsze siedemnaście: pokusy, tęsknota za wystawnym, lekkim życiem, samotność.Potem już z górki.Pokój serca wystarczył za wszystko.Pomoc znajdowała w modlitwie.
W XII wieku narodziła się miłość dworna. Zaloty można by więc uznać w zachodniej kulturze, która w znacznej mierze wyrzekła się osiągnięć starożytności, za wynalazek późnego średniowiecza. Rycerz musiał udowodnić swej damie serca, że na nią zasługuje. Przechodził przez kolejne próby, dowodził swej waleczności, a nawet – jak Ulryk z Liechtensteinu – posyłał ukochanej palec, który stracił w pojedynku stoczonym ku jej chwale. Milczenie ceniono wówczas wyżej niż chwaloną jeszcze przez Owidiusza sztukę wymowy, pojawił się także nowy gest, który na stałe wszedł do arsenału uwodzicielskich zachowań: uklęknięcie przed ukochaną.
Miłość dworna dotyczyła jednak tylko wyższych sfer, do których należały damy serca, najczęściej lepiej urodzone niż ich adoratorzy. Z chłopką tak wyrafinowane zabiegi nie były potrzebne – wystarczały tu wzorce mitologiczne. Znaczące spojrzenia i dyskretne ukłony rezerwowano dla szlachcianek. Niewiele się zresztą zmienia aż do oświecenia. Konwenanse zabraniają w XVIII wieku co prawda najlżejszego nawet dotyku, jeśli tylko może on być zauważony, ale ze służącą czy praczką można ograniczyć się do prostego zdania w rodzaju: „Masz tu trzy liwry, chcę się tobą nacieszyć”.
Sala balowa i miłosna korespondencja Sala balowa była wynalazkiem wieku XVIII. Bal stał się wkrótce godowym tańcem. Było to jedno z niewielu miejsc, w których można odetchnąć nieco od uciążliwych konwenansów. Małżeństwa z miłości niby się zdarzały, ale najczęściej wszystko było nadzorowane przez rodziców, nawet jeśli w poradnikach w rodzaju „Ogrodu miłości” (schyłek XVIII wieku) można było natknąć się na opinię, iż „małżeństwa zawierane z własnej woli, bezinteresownie, są o wiele milsze Bogu aniżeli pozostałe”. Do dobrych domów wstęp uzyskiwało się po dłuższych staraniach.
Casanowa
W oświeceniu uwodzenie miało wiele wspólnego z teatrem, choć w zupełnie inny sposób niż ten, o którym pisał Owidiusz. O wszystkim decydowały konwenanse. Zaręczyny i pierwsze spotkanie miały wówczas nader oficjalny charakter – były publicznie odgrywanym salonowym spektaklem, w którym niewiele pozostawało miejsca na spontaniczność. Także słynni oświeceniowi podrywacze to przede wszystkim znakomici aktorzy, uważający siebie za wielkich znawców kobiecej duszy. Dotyczy to zarówno postaci fikcyjnych, jak wielokrotnie opiewany Don Juan, Lovelace z powieści Samuela Richardsona czy Valmont z „Niebezpiecznych związków” Laclosa, a także tych prawdziwych, jak choćby najbardziej znany z nich Casanova.
Jednak to sala balowa i związany z nią taniec otwierają nowy rozdział w historii uwodzenia. Walc upajał, świadczy o tym choćby „Pani Bovary”. Emma właśnie w tańcu, w objęciach wicehrabiego, traci głowę po raz pierwszy. Niezwykle zmysłowe tango wyparło walca w dwudziestoleciu międzywojennym. W tańcu André Malraux zdobył serce swej przyszłej żony, Clary Goldschmidt, która w pamiętnikach pisała, iż poczuła się w tangu obca samej sobie. Nie było to doświadczenie wyjątkowe, uczucie oddzielenia ciała od duszy często towarzyszyło tancerzom. Kres tańcowi w parach położyła realna emancypacja.
Kultura dworska (Louis Rolland Trinquesse
Wcześniej, w oświeceniu, triumfy święcił menuet, zaś w renesansie powodzeniem cieszyła się volta. O popularności tego ostatniego tańca wiele mówi fakt, iż szybko zakazał go Kościół. Nie można było zakazać za to bardzo popularnych w XVI wieku serenad i – przede wszystkim – korespondencji. Początkowo często odbywała się ona przez pośredników (np. należało pisać do matki ukochanej), ale szybko zyskała niezwykłą wprost popularność. Wystarczy powiedzieć, że pierwszy francuski zbiór poświęcony wyłącznie listom miłosnym autorstwa Estienne’a du Troncheta z roku 1569 doczekał się trzydziestu wydań w ciągu niecałych pięćdziesięciu lat. Niebawem korespondencją zaczęli zajmować się zawodowcy, a list miłosny nabrał wręcz profesjonalnego charakteru. Dangeau pisał na przykład wszystkie epistoły króla Ludwika XIV do panny de La Vallière. Ludwikowi kompromitacja nie groziła, ponieważ ten sam Dangeu był zatrudniony
przez pannę de La Vallière do pisania odpowiedzi. Zamiast ferworu miłosnego widzimy więc salonowe gierki.
Patriarchat umiera powoli Karenina
Jeszcze u schyłku XIX wieku malarka i autorka wspaniałych dzienników Maria Baszkircewa wyrzucała sobie, że „upadła tak nisko, by niepokoić mężczyzn”. Pierwszy krok był wtedy domeną mężczyzn, ale poradniki coraz częściej doradzały, w jaki sposób uwieść, by się przespać, a nie by się ożenić. Rewolucja przemysłowa wprowadziła środki komunikacji masowej (Anna Karenina właśnie w pociągu poznaje Wrońskiego), na mapie uwodzenia pojawiły się zaś nowe miejsca: bary, dancingi i kina. Te drugie dostarczyły też wzorców zachowań i urody. Jednak prawdziwej rewolucji obyczajowej dokonała I wojna światowa. Dziewczęta, które do tej pory wychodziły z domów wyłącznie w towarzystwie przyzwoitek, zdobyły wolność, gdy ich mężowie, bracia i narzeczeni przebywali na froncie. Zaczęły pracować w fabrykach lub w armii jako pielęgniarki. Wyrzuciły gorsety, włożyły spodnie i krótkie spódnice. Wcześniej poradniki ostrzegały przed mężczyznami, którzy chcą je posiąść, po wojnie otwarcie zalecały, by oddawać się kochankom natychmiast.
Dawne wartości podważała też nowa sztuka, szczególnie dadaizm i surrealizm. Dopiero w latach dwudziestych pojawił się też zwyczaj, bez którego trudno nam dziś sobie uwodzenie wyobrazić – randka. Elementem tej nowej postaci flirtu szybko stały się samochody, pozwalające na odosobnienie (już w latach trzydziestych niektóre uczelnie w USA zabroniły swoim studentom posiadania własnych pojazdów, gdyż ich tylne siedzenia kojarzyły się jednoznacznie). Ekspansji kultury masowej, środków komunikacji, kawiarni i kin, nowej sztuki, a także odzieży typu uniseks towarzyszył zanik ojcowskiej władzy. Patriarchat umierał powoli. Pigułka antykoncepcyjna i koedukacyjne szkoły miały dopełnić dzieła jego upadku. Zdaniem francuskiego historyka Jeana Claude’a Bologne’a – po fali emancypacji i feminizmu – to wciąż mężczyzna podrywa. Z jego badań wynika, że ogromna większość poradników dla kobiet proponuje im bierne metody uwodzenia, których celem jest nie pierwszy krok, a jedynie zwrócenie na siebie uwagi.
Żyjemy w czasach, w których – jak zauważył filozof Jean Baudrillard – uwodzenie jest konieczne. Przygodne relacje nie skazują dziś kobiety na infamię jak jeszcze 200 lat temu, gdy ciąża (problem zlikwidowany przez pigułkę) lub choćby podejrzenie „niewłaściwych” relacji mogły na zawsze wykluczyć damę z towarzystwa i skazać ją np. na życie w klasztorze, a w najlepszym razie wyrzucały ją wraz z ukochanym na margines społeczeństwa jak Annę Kareninę. Dziś częściej seks poprzedza miłość niż odwrotnie, a małżeństwa z przymusu na dobre odeszły już do lamusa.
Trafnie spostrzegła Judy Kuriansky w „Complete Idiot’s Guide to Dating”, że w dziedzinie uwodzenia „nie ma uniwersalnych trików”. Mężczyźni zawsze uważają, że to oni zdobywają, kobiety zaś sądzą, że to one uwodzą. A samo uwodzenie? Reguły marketingowe, teorie komunikacji, porady quasi-naukowe – wszystko to skazane jest raczej na klęskę. Może jest tak dlatego, że uwodzenie to raczej forma sztuki, w której reguły są po to, by je ciągle przekraczać.