K. Baliński: Kombinacja operacyjna „Greniuch”
Atakowali nie tylko Żydzi. Powierzenie Tomaszowi Greniuchowi kierowania wrocławskim oddziałem IPN skomentował: „Tragedia”. Zatrwożył się: „narastającą negatywną kampanią przeciwko Polsce – myślę zwłaszcza o wydźwięku międzynarodowym”. Doradzał: Czasem trzeba się powstrzymać, może i cofnąć, aby – mówiąc językiem Romana Dmowskiego – naszym własnym maksymalizmem „Polski nie zarżnąć”. Dla Sławomira Cenckiewicza maksymalizmem jest sprzeciw, aby „Wyborcza” decydowała, kto zostanie szefem jakiejś instytucji w Polsce, i maksymalizmem jest sprzeciwianie się, aby Izrael uczył Polaków historii!
Niemcy ułatwiają Żydom zadanie „polskimi obozami”, a Rosjanie redukowaniem naszego udziału w wojnie do antysemickiej AK. Niemcom i Rosjanom zadanie ułatwiają polscy historycy. Sławomir Cenckiewicz, lustrując prof. Witolda Kieżuna, gromił: „Sprawa to jedna z odsłon rywalizacji ‘Chamów’ z ‘Żydami’, sprawa pułapki zastawionej na szczerych patriotów przez reżyserów z KGB i GRU”. Tymczasem korzenie konfliktów polsko-żydowskich sięgają rozbiorów Polski i osiedlenia „Litwaków” na ziemiach Kongresówki, konflikty te odcisnęły trwałe piętno na polskiej kulturze i polityce w kraju oraz na emigracji, i to wokół nich ogniskowała się myśl prominentnych przedstawicieli różnych nurtów politycznych. Mówienie o rywalizacji „Chamów” i „Żydów” w kontekście dzisiejszych sporów i pułapce zastawionej przez służby sowieckie na polskich patriotów, trąci naiwnością, jeśli nie czymś gorszym, nadającym się do opisania w tekście pod tytułem Idioci naukowi. Równie głupie jest zarzucanie antysemityzmu Gomułce. Gomułka manewrował między obiema frakcjami. Nie chciał rozliczeń, bo w 1956 bardziej obawiał się „Chamów”, niż „Żydów”. Dowodów jest mnóstwo. Znamienne było przy tym, że odsunięcie kilku „Żydów” z Biura Politycznego potraktowane zostało przez Kreml, jako przejaw polskiego nacjonalizmu, ale nie antysemickiego, lecz… antyrosyjskiego. Tymczasem „zastawiona pułapka” to był ktoś wkupiający się w łaski „Żydów” w rozprawie z niewygodnym „Chamem”.
W 2005 r. nie pozwolili, by metropolitą warszawskim został ktoś światły i prawy, który rozszyfrował rodowód polskich elit. Tu też pomógł im Cenckiewicz – wziął, obok Lecha Kaczyńskiego, B’nai B’rith i „Gazety Polskiej”, udział w machinacji utrącenia abpa Stanisława Wielgusa. Mieliśmy wówczas nadzieję, że nieświadomie. Po „akcji Greniuch”, takiej nadziei już nie ma. Dlaczego to zrobił? Chciał doszlusować do elity? Spłacił zobowiązanie wobec żydokomuny za dopuszczenie do kolokwium habilitacyjnego? A może rolę odegrały geny? Przypomnijmy: dziadek Mieczysław Cenckiewicz był po uszy umoczony w antypolskim szambie, przed wojną aktywista młodzieżówki KPP, po 1945 r. funkcjonariusz UB, później major SB w Gdańsku, a w końcu dyrektor na tzw. etacie niejawnym sopockiego Grand Hotelu. A może wydaje mu się, że już jest członkiem elity? Tymczasem wykonał jedynie posługę szabesgoja, czyli – jak podaje Wikipedia – ubogiego chrześcijanina służącego za niewielkie wynagrodzenie do wykonywania czynności, które są zakazane Żydom podczas szabatu, jak rozpalenie pieca i zmiana świec w chanuce.
Cenckiewiczowi spodobał się bardzo artykuł Ester Flieger w „Rzeczpospolitej”. A co w nim takiego było? „IPN uratowało również to, że celująco zdał najważniejszy w swojej historii egzamin w sprawie Jedwabnego; nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić, co byłoby, gdyby takiej instytucji wówczas zabrakło […] Dewastacja: tym słowem podsumowałabym dobiegającą końca kadencję prezesa IPN Jarosława Szarka. Wykończył pluralizm, instytucję przekształcił w wasala partii rządzącej (trzy lata temu przy jego zupełnej bierności PiS uwikłał Instytut w koszmarną nowelizację ustawy o nim, a w konsekwencji w jeden z największych kryzysów dyplomatycznych po 1989”. I tu uwaga – Cenckiewicz od 2016, gdy został dyrektorem Wojskowego Biura Historycznego, w skład którego wchodzi Centralne Archiwum Wojskowe, skutecznie utrudnia dostęp do akt zbrodniarzy Informacji Wojskowej. A w 2019 sprzeciwiał się nowelizacji ustawy o IPN.
Wiemy, dlaczego zasoby archiwalne są wykorzystywane głównie przeciw ludziom o poglądach narodowo-katolickich. Wiemy też, że służą akcjom antypolskim. Wiemy wreszcie, dlaczego IPN, powołany po to, aby badać zbrodnie na narodzie polskim – zajął się w pierwszym rzędzie „zbrodnią Polaków na narodzie żydowskim”. Nie wiemy natomiast, dlaczego Leon Kieresa publicznie oświadczył, że zna tajemnicę Jedwabnego, ale zabierze ją do grobu. Czyli urzędnik państwowy wysokiego szczebla, który nadzorował śledztwo na wielką skalę, podważył wszystko, co na temat tego śledztwa opublikował kierowany przez niego IPN. Do tematu Jedwabnego i do tematu hodowli nowych polskich elit, dorzućmy buńczuczną wypowiedź Jojne Danielsa: Nawet jeśli 40 milionów Polaków podpisze petycję, to ekshumacji w Jedwabnem nie będzie. Dorzućmy też Andrzeja Rzeplińskiego, który na polecenie Kieresa zbadał akta spraw sądowych Polaków skazanych za Jedwabne. Po lekturze akt i wygłoszeniu poglądu, że „łomżyńscy i białostoccy ubecy, prokuratorzy i sędziowie z powodu uprzedzeń antysemickich celowo zaniżyli liczbę skazanych”, z dnia na dzień kielecki kmiotek przyjęty został na łono elity. Ze sprawą Greniucha i elitotwórczej działalności żydokomuny, związany jest casus Kazimierza Wóycickiego, autora publikacji na tematy polsko-niemiecko-żydowskie, finansowanych przez Fundację Adenauera. 4 czerwca 1992 r. w „Życiu Warszawy”, którego był redaktorem naczelnym, zamieścił artykuł zarzucający ekipie Jana Olszewskiego używanie archiwów do celów politycznych. Tuż po tym zostaje dyrektorem oddziału IPN w Szczecinie i nikogo nie dziwiło, że nadzorował archiwa zgromadzone na terenach intensywnie penetrowanych niegdyś przez Stasi.
W lutym 2019 r., podczas rozmów z kierownictwem IPN, dyrektor Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie Sarah Bloomfield zgłosiła żądania nieograniczonego dostępu do zasobów archiwalnych IPN. Do czego są jej potrzebne oryginały dokumentów stalinowskiej bezpieki? Dlaczego uciekała się do gróźb? Nieco wcześniej narodził się pomysł powołania instytucji do zarządzania wszystkim, co związane z żydowską przeszłością, czyli narracją, która ma obowiązywać cały świat. Szkopuł w tym, że narrację taką psują znajdujące się w polskich archiwach dokumenty o udziale Żydów w holokauście i i aparacie bezpieczeństwa powojennej Polski. W tym samym czasie ruszyła kampania Światowej Żydowskiej Organizacji Restytucji Mienia pod hasłem #MyPropertyStory, której głównym elementem są historyjki o „sojusznikach Niemców”, którzy obrabowali Żydów. Czy z zakusami przejęcia polskich zasobów archiwalnych nie jest związany pomysł Jojne Danielsa: „Auschwitz powinna zarządzać międzynarodowa instytucja, bo takie miejsca powinny być maksymalnie oderwane od współczesnej Polski”
W debatach na temat holokaustu nikt nie śmie stawiać pytania, co do prawdziwej liczby ofiar. Przez wiele lat po wojnie przyjmowano, że w Auschwitz zginęło 6, a potem 3 miliony więźniów. W 1992 dr Franciszek Piper, kierownik nieistniejącego już działu historyczno-badawczego Muzeum Auschwitz-Birkenau odkrył w archiwach, że do obozu przywieziono 1,3 mln ludzi różnych narodowości, z czego 1,1 mln zginęło. Po drastycznej redukcji liczby ofiar bilans przestał się zgadzać, a Jan Grabowski zaczął podawać, że Polacy wymordowali 200 tysięcy Żydów ukrywających się poza gettami. Wkrótce waszyngtońskie muzeum dopisze do tej liczby zero i rachunek zacznie się zgadzać – 1 milion zamordowali naziści, a pozostałe 2 miliony Polacy. W takich kombinacjach archiwa przeszkadzają. Czy nie dlatego przeniesiono do Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie (i obwarowano wieloma restrykcjami dostępu) niemieckie archiwum z Bad Arolsen?
Oprócz archiwum IPN mamy Centralne Archiwum Wojskowe. Mamy zatem narzędzie do szerzenia wiedzy o zbrodniarzach, o tym, że zmienili nazwiska i o ochronie, jaką znaleźli w Izraelu. Tymczasem główne „znalezisko” Cenckiewicza to teczka mająca udowodnić antysemityzm Jaruzelskiego i teczki antysemitów prześladujących żydowskich generałów w marcu ’68. I tu pytanie: czy Muzeum Holokaustu nie przejawia także zakusów na wojskowe zasoby archiwalne? À propos – ofiary Marca utrzymują, że z Polski zostali „wypędzeni”, chociaż w rzeczywistości byli przestępcami uciekającymi przed wymiarem sprawiedliwości, a jeśli ich „wypędzono” to z partii, wojska i bezpieki. Anna de Tusch-Lec wspomina: W Izraelu mój tata powiedział mi bardzo ciekawą rzecz: Anka, ty myślisz żeśmy wyjechali z Polski, dlatego że był antysemityzm? […] w 1968 zrobiło się niebezpiecznie. Oni mieli nasze kartoteki. Nas, Żydów z UB. […] Mój tata był w UB. Mówił nam: byłem, mam czarną plamę na życiorysie.
Jeszcze groźniej (i jeszcze głupiej) zabrzmiała wypowiedź sekretarza stanu w kancelarii prezydenta. Wojciech Kolarski instruował: „Przekazałem prezesowi IPN i członkom kolegium Instytutu jednoznaczne stanowisko Prezydenta. Dyrektorem w IPN może być wyłącznie osoba o nieposzlakowanej opinii”. Do nagonki dołączył się Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta (dodajmy – doradca do i od wszystkiego). „Osoba o nieposzlakowanej opinii” w 1980, z pozycji żarliwego marksisty, oddanego sprawie robotniczej rewolucji, wysmarował tekst „Ostatnia szansa PZPR”. Opublikował go w trockistowskim i wściekle antykościelnym periodyku „Sigma”, afiliowany przy Socjalistycznym Zrzeszeniu Studentów Polskich na UW, współpracującym ze środowiskami trockistowskimi i masońskimi (z prof. Ludwikiem Hassem). Nawołując do odnowy Partii w duchu marksizmu, pisał: „Wszystkie dotychczasowe próby odnowy PZPR kończyły się na manowcach, m.in. dlatego, iż nigdy punktem ich wyjścia nie była marksistowska analiza układu sił politycznych w samej partii”.
Działa najcięższego kalibru wytoczył Piotr Cywiński. „To jest coś, co kompromituje IPN wewnątrz, w naszym społeczeństwie i poza granicami. To po prostu skandal na miarę szerszą niż Polska. Jak można wyobrazić sobie przyszłość IPN w takim świetle? Która instytucja pamięci, krajowa lub zagraniczna będzie chciała współpracować z IPN? To dekonstrukcja całej instytucji. Według Cywińskiego „mamy do czynienia z ideologiem ONR-u”, człowiekiem, który pisał manifesty, pisał zeszyty szkoleniowe ONR-u, on wychowywał całe roczniki ONR-owców”. Muzeum w Auschwitz, placówkę finansowaną w całości przez państwo, Cywiński systematycznie wykorzystuje do oskarżeń Polaków o współudział w holocauście. To tu świadomie pomijane są polskie ofiary niemieckich zbrodni. To tu przyjeżdżają turyści z całego świata i wielu z nich nie zadaje sobie sprawy, że to obóz niemiecki. To tu finalizowany jest program wyczyszczenia pamięci obozu z polskich naleciałości. Zaczęło się to w latach 90. serią awantur, najpierw wokół klasztoru, potem wieży kościoła, która „zakłóca krajobraz świętego miejsca Żydów”, a potem „krzyży na Żwirowisku” (stojących w miejscu, w którym rozstrzelano 152 polskich więźniów politycznych). Już wtedy uznano, że w miejscu kaźni Polaków i chrześcijan nie może stać krzyż, jeżeli tego nie życzą sobie Żydzi. Teren muzeum Cywiński traktuje jak eksterytorialną strefą wyłączoną spod jurysdykcji państwa, udział Polaków w martyrologii więźniów obozu spycha na margines, a byłych polskich więźniów traktuje jak natrętów. Na teren muzeum nie wolno wnosić biało-czerwonych flag (izraelskie wnoszone są bez ograniczeń). Zabronione jest śpiewanie polskiego hymnu. 14 czerwca 2016 r., podczas obchodów rocznicy pierwszego transportu polskich więźniów, zakazem Cywińskiego, nie odprawiono mszy świętej na dziedzińcu przed blokiem XI. Nie odegrano też hymnu pod Ścianą Śmierci, gdzie w głównej mierze rozstrzeliwani byli Polacy (w tym wujek Greniucha Marian, wówczas 19-letni członek Szarych Szeregów oraz przywódca ONR Jan Mosdorf). Polskim ofiarom po raz kolejny kazał przegrać z żydowskimi. Na uroczystości nie zaprosił rodziny rotmistrza Witolda Pileckiego. Zaprosił natomiast krewnego Rudolfa Hoessa.
Jak to możliwe? Czego jednak można oczekiwać od dyrektora muzeum, gdy działa pod nadzorem merytorycznym Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej kierowanej przez Barbarę Engelking. I czy to nie oni (a nie Greniuch) powinni wylecieć ze stanowisk? Sfinansowana z półmilionowego grantu książka „Dalej jest noc” wydana została pod szyldem PAN, i czy to nie Grabowski powinien wylecieć z PAN? Przy okazji – czy nie warto dokonać inwentaryzacji antypolskich szkodników, wzorem listy Macierewicza stworzyć ich listę i na jej podstawie lustrować kandydatów do zarządzania muzeami, radami i fundacjami? Bez takiej listy antypolskie łachudry ulokowane w naukowych jaczejkach, za pieniądze podatnika z wielką swobodą i skutecznością wykonują zadania. Podczas wojny podziemie likwidowało folksdojczów, sporządzało listy kolaborantów, a dziwkom zadającym się z okupantami goliło głowy. Na pierwsze koniunktury nie ma, ale na golenie łbów czyli sporządzanie list jest – list z nazwiskami tych, którzy po wydaniu książki „Dalej jest noc” skakali z radości pod sufit.
Komentując „aferę Greniucha”, Cenckiewicz zatrwożył się „narastającą negatywną kampanią przeciwko Polsce, zwłaszcza o wydźwięku międzynarodowym”. Nie przyszło mu jednak do głowy, że kampanii takiej można dać odpór przy pomocy podlegającego mu Centralnego Archiwum Wojskowego. W jaki sposób? Ujawniając rodowody tych, którzy nami rządzą. Przypominając, że są to potomkowie zbrodniarzy, wychowankowie profesora majora Baumana, który wytępił na uniwersytetach przedwojenną profesurę, na wykłady chodził z naganem, bo, jak zeznawał, grozili mu zewsząd „polscy faszyści”. Uświadamiając, że to Stalin nakazał, by agentura Kominternu na całym świecie zwalczała Polskę i Polaków pod hasłem „walki z faszyzmem”, i że nieprzerwane oskarżanie Polaków o antysemityzm służy zamazaniu ich własnych zbrodni. Przy pomocy archiwów Cenckiewicz mógłby też nadrobić zaniechania z lustracją, ale taką, która objęłaby tych, którzy mieli ojców w Informacji Wojskowej (i dziadka w Wehrmachcie lub MBP). Bo Polsce jest potrzebna lustracja, ale nie podpowiadana przez Muzeum Holokaustu, i nie z pytaniem, gdzie kto był, tylko co robił, czy sądził w sądach wojskowych, czy torturował!
Podstawowym narzędziem antypolskiej propagandy jest tzw. pedagogika wstydu, tj. wmawianie Polakom wszelakich przywar, na czele z antysemityzmem. Zastosowano ją (przy ochoczej pomocy Cenckiewicza) w „Kombinacji Operacyjnej Greniuch”. A gdyby ową pedagogikę wypróbować wobec nich? Gdyby przypomnieć, że w Informacji Wojskowej funkcjonariuszami byli wyłącznie Żydzi (i NKWD-ziści pochodzenia żydowskiego), że była to instytucja terrorystyczno-policyjna, wyjątkowo okrutna i bezwzględna, popełniająca najcięższe zbrodnie. Wprawdzie w grudniu 1956 r. powołano dla rozliczenia jej zbrodni specjalną komisję, ale jej raport nigdy nie opublikowano, aresztowano tylko dziesięciu morderców, jeden z nich (płk Kuhl) już po godzinie został zwolniony, a drugi spędził w więzieniu aż dwa miesiące. Żadnej odpowiedzialności nie ponieśli funkcjonariusze, którzy wyjechali do Izraela.
Mamy Centralne Archiwum Wojskowe (i szperającego w nim Cenckiewicza). Mamy narzędzia do szerzenia wiedzy o zbrodniach żydokomuny, o bestialstwach, których dopuściła się na polskich patriotach i ochronie, jaką znalazła w Izraelu. Nadzorujący polskie archiwa dbają jednak o to, aby zbrodnie te nie zostały rzetelnie zbadane. Archiwa Informacji Wojskowej były – co jest zrozumiałe – najpilniej strzeżoną tajemnicą w Polsce Ludowej. Ale, że tak jest dzisiaj, jest mniej zrozumiałe, a nawet dziwi. Tylko część pracowników IPN potraktowała swoją misję poważnie, dzięki ich determinacji, badania powoli ruszyły. Nie spotykali się jednak z uznaniem Muzeum Holokaustu, a co najwyżej świadczą o antysemityzmie archiwistów. Z polskimi archiwami dzieje się źle. Bez archiwów prawda historyczna jest podatna na manipulacje. Nie wiemy, kto był zbrodniarzem, a kto ofiarą. Chrońmy je zatem wszelkimi sposobami, i biada tym, którzy swymi pokrętnymi decyzjami kadrowymi archiwa utajniają.
Jak odpowiadać na agresję? Stosować zasadę „oko za oko, ząb za ząb”. Jeśli chcą wojny, to niech ją mają. Na brednie Grabowskiego i Engelking odpowiada: „Żydzi podczas wojny zabili więcej Żydów niż Niemców”. Przypomnieć haniebny udział w zagładzie własnego narodu, judenraty, żydowską policję, to że w ręce Niemców wydali oprócz 50 000 Żydów, 6 000 Polaków, którzy ukrywali Żydów, i ponad 1 500 księży, którzy Żydom pomagali. W batalii o dobre imię Polski wystarczy głosić prawdę. A do tego wystarczą relacje ofiar. Emanuel Ringelblum zapisał: „W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła w czasie wysiedlenia Żydów z getta”. I tu pytanie: Czy nie takie źródła chce przejąć Muzeum Holokaustu? Nie kaja się. Nie chowa głowy w piasek. Powstać z kolan, Potulne i tchórzliwe merdanie ogonkiem nic tu nie da, bo w tym „dialogu” obowiązują bezlitosne zasady, które nie przewidują żadnego kompromisu, żadnej linii granicznej, po osiągnięciu której Polacy będą czuli się bezpiecznie. Jak mówił Kazimierz Górski: „Im dłużej my przy piłce – tym krócej oni”. Przestrzega zasady: nie przyjmuję bitwy na warunkach przeciwnika, a głos zabieram tylko wtedy, gdy jestem dobrze przygotowany, bo jeśli strzelę do oponenta i spudłuję, to do końca życia będę obrzucany błotem. Nie licz na rząd, IPN i Cenckiewicza. Oni nic nie zrobią, bo jeśli nie są V kolumną, to są sparaliżowani strachem. Zachowaj spokój, atakuj mądrze, na zimno, bez bicia piany, za to konsekwentnie i boleśnie.
Francuzi mają mądrą sentencję: Qui s’excuse, s’accuse. Greniuch kajał się niepotrzebnie. Bo jakaż była jego wina? Jakąż popełnił zbrodnię? Nie darł publicznie Biblii. Nie profanował krzyża w teatrze. Nie podpalił kościoła. Nie jest, jak Cimoszewicz, potomkiem funkcjonariusza Informacji Wojskowej, który mordował Polaków. Nie jest, jak Sznepf, synem NKWD-zisty, który mordowała żołnierzy niezłomnych. Nie ma, jak Michnik, synem zdrajcy skazanego przed wojną za działania na rzecz przyłączenia części Polski do Związku Sowieckiego i bratem sądowego. Nie ma, jak Engelking, za małżonka esbeckiego kapusia. „Nie można osądzać jego całego życia przez ten epizod” – rzekł rabin Schudrich. O kogo chodziło? O wicemarszałka Senatu Michała Kamińskiego, autorytet moralny rozsądzający, kto jest w Polsce dobry, a kto zły. Z tym, że z senatorem jest inna historia: nie tylko ukoił się za członkostwo w radykalnym Narodowym Odrodzeniu Polski, a winę darowali mu rabini z Czerskiej, ale odbył akt pokutny – przekabacił się na współpracownika Mosadu.
Greniuch odszedł. Cenckiewicz triumfuje. A zza winkla rechocze Jojne Daniels. Wczoraj rozwalili Wielgusa, dziś Greniucha, jutro rozwalą IPN. Ale to tylko początek. Oni się dopiero rozkręcają. I w tym miejscu kilka uwag:
– ONR nie bił Żydów, ale żydokomunę. Kierownictwo ONR osadził w Berezie Kartuskiej Józef Piłsudzki. W przedwojennej Polsce faszystami byli syjoniści rewizjoniści (których wodza Ben Gurion nazywał „Włodzimierzem Hitlerem”). Członkowie 50-tysięcznego narodowo-radykalnego Bejtaru pozdrawiali się salutem rzymskim i uważali, że antysemityzm Hitlera jest pożądany, bo skłania Żydów do emigracji.
– Tomasz Greniuch zajmował się przywracaniem prawdy o Żołnierzach Wyklętych, i jego los jest ostrzeżeniem dla historyków, czym mogą się zajmować, a czym nie?
– Oprócz sponiewierania Polski, chodzi o wymuszenie na Kaczyńskim (Cenckiewiczu i IPN) pokornego przyjmowania największych bzdur wypisywanych przez żydowskich historyków. Bo jeśli nie, to Mosad postara się, żeby nie wygrał kolejnych wyborów.
– Nie doczekaliśmy się zdementowania informacji: „Odwołanie Tomasza Greniucha ze stanowiska jest przesądzone. Domagają się jej premier i prezydent, po apelach wpływowych organizacji żydowskich”. Znaczy to, że Polacy nie mają nic do powiedzenia we własnym państwie, że „Wyborcza” jest najwyższą instancją odwoławczą i ma pełną kontrolę nad PiS, że prezydent i premier wzięli udział w publicznej nagonce,
– „Skandal” z Greniuchem posłuży do przejęcia kierownictwa IPN przez funkcjonariusza państwa polskiego, który „brudną robotę” wykonał, i przekazania archiwów IPN Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie.
https://wprawo.pl/k-balinski-kombinacja ... -greniuch/