Re: MEDIA
: sobota 17 mar 2018, 19:10
Chociaż.... i to nie jest pewne
Forum dla WSZYSTKICH!
http://www.cheops4.org.pl/cheos/
Załapałem się jeszcze za młodu na parę wizyt w instytucji o dźwięcznej nazwie "GUKPPiW" (czyli: Główny Urząd Kontroli Publikacji, Prasy i Widowisk), w kręgu pisarzy i wydawców zwanej "gupkiem", a potocznie - cenzurą. Pamiętam jakieś zasiadające tam babsko, idealnie pasujące do opisu niejakiej Melanii Kierczyńskiej dokonanego w "Dziennikach" przez Tyrmanda ("obrzydliwy zlepek gnatów i brodawek"), które oznajmiło nam, że "nie widzi celowości" dopuszczenia do publikacji - jak to się wtedy mówiło, "zwolnienia" - naszych młodoliterackich tekstów. Jest państwowy związek literatów, który ma swoje "koła młodych" i swoich fachowców od oceniania, czego publikacja jest celowa, a czego nie, są pisma literackie, posiadające fachową kadrę, tam się możecie udać, a jeśli tam czegoś do publikacji nie przyjmują, to widocznie to publikowania niewarte.
Zaznaczam, że w tym wypadku w ogóle nie chodziło o przemycenie jakichś treści politycznych, nawet przeciwnie, po locie Hermaszewskiego fantastyka, kojarzona przez ignorantów z kosmosem, miała lekko z górki. Chodziło o zasadę: jest jeden obieg, mający swoich dysponentów, i nie może być żadnego miejsca, gdzie by ktokolwiek coś publikował bez ich "imprimatur", choćby tylko w niskonakładowej jednodniówce pod patronatem socjalistycznego domu kultury. Nic nie jest tak błahe ani tak głupie, nawet jakieś tam sajens-fikszen, żeby pozwolić mu istnieć poza kontrolą.
W końcu swój fanzinek wydaliśmy wtedy po prostu na lewo, bo to już nie była ta komuna co w czasach swego rozkwitu, ale gmaszysko na Mysiej zapamiętałem jako jedną z najbardziej parszywych świątyń "realnego socjalizmu". Ostatnia rzecz, jakiej bym się przez trzy minione dziesięciolecia spodziewał, to że kiedykolwiek w życiu dostrzegę w GUKPPiW jakikolwiek aspekt pozytywny.
Dziś jednak niniejszym muszę przyznać: GUKPPiW przynajmniej nie udawał, że go nie ma. Każdy znał jego adres - Warszawa, Mysia 3, można było tam pójść, próbować się z werdyktem cenzora spierać, przynajmniej negocjować inną, kompromisową wersję wykastrowanego przez niego tekstu.
Dziś, kiedy ciężar komunikacji społecznej przesunął się z "publikacji, prasy i widowisk" do internetu, sytuacja jest dużo gorsza.
Piszesz coś - i twoje słowa nagle znikają. Albo cały ty znikasz - to znaczy, znika twoje konto wraz ze wszystkim, co na nim jest.
Nie wiadomo, kto to zrobił, i nie wiadomo dlaczego. Masz się tłumaczyć, ale nie przed jakimś konkretnym babskiem, choćby najobrzydliwszym, tylko przed nie wiadomo kim. Nie wiadomo kto uzna, czy ci wolno.
Niby nie wiadomo, kim jest cenzor, gdzie się chowa, ale wiadomo, jakie ma preferencje.
Dziwnym trafem - bardzo podobne, jak babsko z ulicy Mysiej. Jeśli zamieścisz, zalinkujesz lub polajkujesz coś patriotycznego, coś o Polsce, zdjęcia z Marszu Niepodległości - cenzura reaguje natychmiast. Równie czujnie wypatruje wirtualny cenzor jakichkolwiek przejawów niechęci wobec "uchodźców", islamu oraz tzw. mniejszości seksualnych. Aż po historie tak anegdotyczne, jak likwidowanie profili sklepów z rowerami, bo oko cenzora dopatrzyło się na nich zakazanego słowa "pedały".
Za to jeśli zrobisz, na przykład, profil obrzucający błotem Jana Pawła II i religię, Polskę jako taką czy osoby nienawidzone przez lewicę - mogą go sobie internauci do ukakanej śmierci "zgłaszać". Administratorom mediów społecznościowych nie będzie się chciało nawet uruchomić automatycznej odpowiedzi, że "nie stwierdzają naruszenia standardów społeczności".
Facebook, youtube, w mniejszym stopniu Twitter wzięły na siebie, jako kolejne ogniwo w rewolucyjnej sztafecie, wyznaczone przez Marksa zadanie, którego nie udało się wykonać Makarence i Żdanowowi, ani nawet Gramsciemu: przeorać i wygładzić mózgi oraz wychować "nowego człowieka", lewicowego, wyzwolonego z "przesądów", wyznającego teorie jedynie słuszne. A przynajmniej - plan minimum - cenzurować i usuwać z przestrzeni publicznej "myślozbrodnie". Lewica powoli zdycha, użyźniając swym rozkładem glebę na której wyrasta nieuchronna przyszłość Zachodu, islamofaszyzm - ale na tyle jeszcze ma siły, żeby cenzurować. Cenzura, uniemożliwianie nielewomyślnych spotkań i wykładów, rozbijanie "faszystowskich" wieców czy spotkań autorskich - to jej ostatnia aktywność i pasja. I do tych "ultimos podrigos" opanowanie anonimowych działów cenzorskich społecznościówek okazało się idealnym narzędziem. Wystarczy kilku usadzonych gdzieś pod Dublinem wychowanków Michnika i Sierakowskiego, żeby banowaniem, blokowaniem i ewaporowaniem kont panować nad tym, co wolno mówić i czytać milionom Polaków. A przynajmniej, żeby mieć takie poczucie, że się panuje. A jeśli jeszcze uda się, przy wrzaskliwym poparciu lewicowych polityków i mediów oraz niestety części prawicowych "pożytecznych idiotów" dać im do ręki prawo samodzielnego i nieodwołalnego decydowania, co jest "fejkniusem", to będzie doprawdy cenzorskie eldorado, jakiego nawet Orwell nie umiałby wymyśleć.
Na okoliczność korzystania z tego eldorado, jakie stworzył im spontaniczny i - dziś widać - nieprzemyślany rozkwit społecznościówek,
lewactwo nagle odeszło od swych podstawowych zasad i stało się entuzjastami świętej własności prywatnej i wolnego rynku (zgodnie z zaleceniem Lenina o "mądrości etapu"). Facebook czy youtube to prywatne korporacje, i wolno im usuwać oraz promować, co ich pracownicy zechcą. Nie podoba się, to sobie załóżcie własne, ha, ha.
Otóż nie. Nie było, jak sądzę, w XX wieku polityka bardziej liberalnego niż Ronald Reagan, i to właśnie Reagan zaingerował w rynek telekomunikacyjny, by rozbić monopol "telekomów". Mimo iż wielkie kompanie telekomunikacyjne nie wpadły na pomysł, by wyłączać telefony tym, których rozmowy nie pasowały do politycznych przekonań personelu. Liberalizm, wbrew jego koślawej, balcerowiczowskiej wizji, upowszechnionej w Polsce przez michnikowszczyznę, nie polega na tym, że ten, co ma majątek, może robić co chce z tym, co go nie ma. To jest feudalizm. Liberalizm to wolność i równość szans, a państwo ma w nim do odegrania ogromną rolę dopilnowania, aby szanowano zasady, prawa i nikt nie korzystał z chwilowej przewagi, by kogoś innego stłamsić.
Tymczasem państwo polskie wobec bezczelnej samowoli internetowych korporacji skapitulowało.
Polskojęzyczne facebook czy youtube to wirtualne latyfundia pod władzą obcych krajów, obcych systemów prawnych - a tak naprawdę, chrzaniących jakiekolwiek prawo, także krajów macierzystych - nad którymi Polska nawet nie próbuje objąć jurysdykcji. To, co wyrabiają, to najczystszy kolonializm. Jakby w jakimś afrykańskim kraju najechało się białych ochroniarzy, ustalających samowolnie, komu wolno we własnym kraju gdzie wchodzić i co mówić, i bijących po mordzie, jeśli ich jakiś "czarnuch" nie posłucha. A gdyby "czarnuch" miał wątpliwości, odsyłających go z kpiarskim rechotem do sądu w swojej, białej stolicy.
Od lat, odkąd po raz pierwszy ktoś pokazał mi, że w wyszukiwarce youtuba nie sposób znaleźć żadnego z moich nagrań, na których wypowiadam się krytycznie o Unii Europejskiej, próbuję znaleźć kogoś, kto podejmie z tym stanem rzeczy walkę. Doczekałem się wreszcie, że sprawę podjęła fundacja Ordo Iuris, do wsparcia której serdecznie zapraszam. Gmach "gupka" peerelowskiego na Mysiej dawno już oddano Polakom na sklepy i biura, czas najwyższy zrobić to samo z "gupkami" wirtualnymi.
Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/opinie/ziemkiew ... ign=chrome
https://noizz.pl/big-stories/co-wie-o-t ... esktop_topRadek Teklak pisze:Co wie o mnie Facebook? Ściągnąłem dane i zdrętwiałem. Kasuję aplikację, która czyta nawet moje SMS-y
Najpierw dostałem w pysk dokładnym rejestrem moich połączeń: są numery, są daty, gdzieniegdzie jest czas ich trwania. W niektórych miejscach pojawiają się nazwiska osób, z którymi rozmawiałem. Moje wkurzenie zaczęło bardzo niebezpiecznie rosnąć. A potem zobaczyłem historię wysłanych i odebranych SMS-ów i mowę mi odjęło.
Po aferze z Cambridge Analytics, wszyscy rzucili się reperować swojego Facebooka. Całe zajście z CA jest dużą wpadką wizerunkową fejsa, ale fajnie byłoby gdybyśmy przestali być dziećmi. Dziwne aplikacje, którym dajemy uprawnienia do wszystkiego, od dawna wyciągają od nas co chcą. Dlatego zamiast panikować, proponuję pohamować swoją chęć instalowania wszystkich idiotycznych testów. Naprawdę można żyć bez wiedzy, którego bohatera „Przyjaciół” przypominamy.
Podczas instalacji aplikacji zawsze jesteśmy proszeni o zaakceptowanie warunków świadczenia usługi. Nikt tego oczywiście nie czyta, bo kto przebrnie przez osiem stron prawniczego slangu napisanego fontem 8 (ciekawe po co to robią, przecież nie muszą oszczędzać papieru?). Warto jednak obejrzeć dokładnie listę uprawnień, o które prosi nas aplikacja. I jeżeli budzik chce mieć dostęp do listy moich kontaktów, wzbudza to we mnie uzasadnione podejrzenie nieczystej gry.
Jeżeli gra prosi o dostęp do usług lokalizacyjnych, włącza mi się czerwona lampka. Jeżeli nie mogę tego wyłączyć podczas próby instalacji, rezygnuję z takiej aplikacji. Po co kalkulatorowi dostęp do moich sms-ów? Jak stoper miałby wykorzystać w dziele mierzenia czasu moje fotografie i datę urodzenia?
Oddzielny temat to aplikacje, do których logujemy się przy pomocy Facebooka. Tam zdarza się, że twórców ponosi mocno i proszą nas o dostęp do wszystkiego. No właśnie, do wszystkiego, czyli do czego? Jakie dane na mój temat zgromadził Facebook? Sprawdziłem to i jestem lekko zdetonowany.
Pobierz kopię swoich danych z Facebooka
Na początek szybki poradnik, jak ściągnąć to wszystko na dysk. Klikamy mały trójkącik w prawym górnym rogu belki, z menu rozwijanego wybieramy Ustawienia i na dole ekranu szukamy opcji „Pobierz kopię swoich danych z Facebooka”. Program przygotowuje nam zgrabną paczkę (u mnie skompresowane 1,5 Gb) i po chwili możemy pobrać ją na dysk.
Radek Teklak sprawdził, co wie o nim Facebook Foto: Noizz.pl
Po rozpakowaniu pliku, proponuję zacząć od kliknięcia w Index. W zakładce, która otwiera nam się jako pierwsza, widzimy wszystkie dane, które podaliśmy przy rejestracji, datę dołączenia do Facebooka, status związku, urodziny, miasto rodzinne, wszystkie kliknięte kiedykolwiek zainteresowania (muzyka, filmy, książki etc.). Do tego wszystkie grupy, w których jesteśmy albo byliśmy. Bo Fejs nie zapomina.
Gdy kliknąłem w drugą opcję Dane kontaktowe zdrętwiałem. To był początek moich zaskoczeń. Otóż Facebook powyciągał sobie skądś moje dane kontaktowe. Przy czym nie wiem jak on sobie to posklejał, bo na liście są zarówno kontakty wyciągnięte z mojej komórki (numery telefonów), jak i powywlekane skądś adresy mailowe. Na pewno nie z telefonu, bo sobie to dokładnie przeanalizowałem. Muszę poklikać internet i sprawdzić, czy są przepisy, na podstawie których mogę żądać od Facebooka usunięcia tych danych z ich serwerów.
Wszystkie SMS-y w jednym pliku
To nie był koniec niespodzianek, bo po tej rozbudowanej liście kontaktów, dostałem w pysk dokładnym rejestrem moich połączeń. Są numery, są daty, gdzieniegdzie jest czas ich trwania. W niektórych miejscach pojawiają się nazwiska osób, z którymi rozmawiałem. Moje wkurzenie zaczęło bardzo niebezpiecznie rosnąć. A potem zobaczyłem historię wysłanych i odebranych SMS-ów i mowę mi odjęło.
Dane te obejmują krótki wycinek roku 2016, ale nie zmienia to faktu, że ktoś mi to wyciągnął z komórki. Lektura kilku stron rozwiewa wątpliwości – nie musiałem na to wcale wyrazić zgody, Facebook skorzystał z pewnej podatności starszych wersji systemu operacyjnego Androida (urządzenia z iOS były odporne na to wyłudzenie). A teraz na dodatek kłamie, że bez mojej wyraźnej zgody by mi tego nie zrobił. Niby są metody, jak to zrobić, ale na razie zdają się być nieskuteczne.
Posty nigdy nie płoną
Kolejna zakładka jest dla odmiany pożyteczna. Jest to nasza oś czasu i w końcu mamy sensowne narzędzie do wyszukiwania naszych starych postów. To narzędzie to ctrl+F i jest dużo skuteczniejsze od tego, co oferuje nam obecnie Facebook. Tak na dobrą sprawę przeszukiwanie starych postów jest obecnie z poziomu przeglądarki czy aplikacji praktycznie niemożliwe.
Dalej mamy jakieś przypadkowe zdjęcia, filmy wrzucone przez nas, lista znajomych (z datami ich przyjęcia), wysłane i odebrane zaproszenia do znajomych, odrzucone zaproszenia, usunięci znajomi i obserwujący i obserwowani. Przyda się przy wiosennym porządkowaniu listy.
Wiadomości to kolejna przydatna opcja. Mamy tu całą historię naszych rozmów indywidualnych i grupowych. Jeżeli wiemy, którą konwersację chcemy przeszukać, wystarczy w nią kliknąć i skorzystać ponownie z Ctrl+F. Bardzo wygodna sprawa, bo wyszukiwarka Facebookowa to jakiś żart.
Gdzie byłeś, gdy zmieniałeś profilowe?
Zaczepki, Wydarzenia i Aplikacje tłumaczą się same. Ciekawe są natomiast dwie sekcje. W Zabezpieczeniach Facebook zbiera wszystkie nasze sesje, zmiany statusów, aktywność na koncie, logowania, maszyny, z których korzystamy i nasze działania administracyjne (zmiana hasła, fotki profilowej/w tle etc.). Plus wszystkie adresy IP, z których kiedykolwiek robiliśmy coś na Facebooku. Ta sekcja to ultradokładna mapa naszej aktywności w serwisie, zawierająca daty, czasy, adresy IP i przeglądarki, z jakich robiliśmy rzeczy.
Z kolei Reklamy pokazują, jakie tematy reklamowe nam wyświetlano, w jakie reklamy kliknęliśmy i którym reklamodawcom udostępniono dane na nasz temat. W moim przypadku kilka aplikacji ma moje dane kontaktowe.
W katalogu głównym, oprócz pliku „index” są jeszcze foldery HTML, Messages, Photos i Videos. Zawierają wszystkie fotografie, filmy, pliki jakie przesłaliśmy privami, gify załączane do wiadomości, wszelkie pliki audio. Przetrzymywanie tego przez Facebooka jest dla mnie oczywiste. Gdy sobie to ściągniemy na dysk, mamy ułatwione przeszukiwanie. Jak wspominałem wcześniej, znalezienie czegokolwiek w śmietnikach, w jakie Facebook zamienia nasze walle i wiadomości prywatne, jest praktycznie niemożliwe. Ściągnięcie naszych danych na dysk daje nam szanse.
Facebook wie o mnie bardzo dużo. I nie chodzi mi o korespondencję prywatną czy statusy tylko dla bliskich znajomych. Te rzeczy wiedzieć musi. Niepokoi mnie fakt wyciągnięcia sobie listy wszystkich moich kontaktów z komórki oraz trzymanie rejestru połączeń i SMS-ów. To nie są dane, które udostępniłem Facebookowi świadomie. I mam nadzieję, że wejście RODO pozwoli mi je skutecznie skasować z serwerów Fejsa.
Z aplikacją żegnam się dzisiaj, Facebooka będę czytał przez przeglądarkę. Mniej szans na wyłudzenie.
http://niezalezna.pl/228042-przeciwnicy ... -internetuKreatywność użytkowników internetu nie zna granic. Po tym, jak w sieci zaczęły się pojawiać zdjęcia, pokazujące jak zwolennicy totalnej opozycji zaklejają na telewizorach logo TVP podczas Mistrzostw Świata w piłce nożnej, ruszyła kampania wyśmiewająca takie zachowanie. To zdjęcie podbija internet.
Czym zakleić logo nielubianej telewizji? Na to są różne sposoby. Była już biała kartka, ale także... wycięte logo telewizji TVN. Do ataku ruszył również guru "totalnych" Tomasz Lis, który na Twitterze bezpodstawnie krytykował komentatora Telewizji Publicznej Jacka Laskowskiego.
"Kto mieczem wojuje, od miecza ginie" - brzmi stare przysłowie i do tego samego wniosku doszli internauci. Drwią oni w najlepsze z wyznawców opozycji. Na Twitterze pojawiło się zdjęcie przedstawiające... wizerunek Andrzeja Rzeplińskiego, wklejony tam, gdzie powinno znajdować się logo TVP. Ciężko o lepsze pokazanie bezsensu działań przeciwników Telewizji Publicznej.
Blisko 800 polubień, ponad 160 udostępnień, kilka komentarzy - te statystyki mówią same za siebie. "Mundialowy Rzepliński" sprawdził się jako prezentacja zaklejania loga TVP jako największego absurdu od lat. Tylko czy przyniesie to skutek i "totalni" zaprzestaną nierozsądnych praktyk? Oby tak było.