Witam wszystkich użytkowników tego forum

17.03.23
Forum przeżyło dziś dużą próbę ataku hakerskiego. Atak był przeprowadzony z USA z wielu numerów IP jednocześnie. Musiałem zablokować forum na ca pół godziny, ale to niewiele dało. jedynie kilkukrotne wylogowanie wszystkich gości jednocześnie dało pożądany efekt.
Sprawdził się też nasz elastyczny hosting, który mimo 20 krotnego przekroczenia zamówionej mocy procesora nie blokował strony, tylko dawał opóźnienie w ładowaniu stron ok. 1 sekundy.
Tutaj prośba do wszystkich gości: BARDZO PROSZĘ o zamykanie naszej strony po zakończeniu przeglądania i otwieranie jej ponownie z pamięci przeglądarki, gdy ponownie nas odwiedzicie. Przy włączonych jednocześnie 200 - 300 przeglądarek gości, jest wręcz niemożliwe zidentyfikowanie i zablokowanie intruzów. Bardzo proszę o zrozumienie, bo ma to na celu umożliwienie wam przeglądania forum bez przeszkód.

25.10.22
Kolega @janusz nie jest już administratorem tego forum i jest zablokowany na czas nieokreślony.
Została uszkodzona komunikacja mailowa przez forum, więc proszę wszelkie kwestie zgłaszać administratorom na PW lub bezpośrednio na email: cheops4.pl@gmail.com. Nowi użytkownicy, którzy nie otrzymają weryfikacyjnego emala, będą aktywowani w miarę możliwości, co dzień, jeśli ktoś nie będzie mógł używać forum proszę o maila na powyższy adres.
/blueray21

Ze swojej strony proszę, aby unikać generowania i propagowania wszelkich form nienawiści, takie posty będą w najlepszym wypadku lądowały w koszu.
Wszelkie nieprawidłowości można zgłaszać administracji, w znany sposób, tak jak i prośby o interwencję w uzasadnionych przypadkach, wszystkie sposoby kontaktu - działają.

Pozdrawiam wszystkich i nieustająco życzę zdrowia, bo idą trudne czasy.

/blueray21

W związku z "wysypem" reklamodawców informujemy, że konta wszystkich nowych użytkowników, którzy popełnią jakąkolwiek formę reklamy w pierwszych 3-ch postach, poza przeznaczonym na informacje reklamowe tematem "... kryptoreklama" będą usuwane bez jakichkolwiek ostrzeżeń. Dotyczy to także użytkowników, którzy zarejestrowali się wcześniej, ale nic poza reklamami nie napisali. Posty takich użytkowników również będą usuwane, a nie przenoszone, jak do tej pory.
To forum zdecydowanie nie jest i nie będzie tablicą ogłoszeń i reklam!
Administracja Forum

To ogłoszenie można u siebie skasować po przeczytaniu, najeżdżając na tekst i klikając krzyżyk w prawym, górnym rogu pola ogłoszeń.

Uwaga! Proszę nie używać starych linków z pełnym adresem postów, bo stary folder jest nieaktualny - teraz wystarczy http://www.cheops4.org.pl/ bo jest przekierowanie.


/blueray21

Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Pragmatysta
x 129

Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: Pragmatysta » niedziela 30 sty 2022, 23:06

Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Obrazek

Witam

Przyznam uczciwie, że poświęciłem wiele lat w kierunku domorosłego studiowania zagadnień ontologicznych w poszukiwaniu odpowiedzi na fundamentalne pytania odnośnie szeroko rozumianej sfery egzystencji człowieka i jego zależności z Bogiem mając tu na uwadze, także odnalezienie dowodów na jego istnienie. I tak oto penetrując sedno sprawy z dozą ścisłego, detektywistycznego analizowania faktów udało mi się dotrzeć do wiedzy na podstawie, której sukcesywnie udaje się zastosować na praktycznym przykładzie analogie symbolicznych określeń "Bóg" i "Diabeł" o jakim głosi wizja chrześcijańska i na ich motywie zrozumieć do czego odwołują się te pojęcia w kontekście istoty człowieka. Czyli inaczej mówiąc w jaki sposób można utożsamić człowieka z etykietami określeń przemawiającymi za tymi dwoma definicjami religijnymi. Co prawda świat naukowy próbuje osiągnąć podobne wnioski na podstawie łączenia faktów opartych na posiadanej dotychczas wiedzy biologicznej, fizycznej, astronomicznej, archeologicznej, filozoficznej i w wielu też innych byle tylko opracować bezpośredni dowód materialny lub formułę zawartą na logicznym uzasadnieniu, która w sposób absolutnie bezsporny podważy istnienie "Boga" lub przeciwnie czyli zweryfikuje autentyczność jego egzystencji na zasadzie możliwości zinterpretowania go rozumem i bodźcami zmysłowymi (empirycznie). I tak oto penetrując w tej materii szereg publikacji książkowych udało mi się dojść do jedynego miarodajnego sposobu zrozumienia "Boga" i "Diabła" na fundamentach wiedzy psychologicznej, a dokładnie w odniesieniu do tematyki tak zwanego rozwoju duchowego, modnego we współczesnym świecie jak i szeroko propagowanego trendu w internetowych dyskusjach forumowych poświęconym temu zagadnieniu. W swojej pragmatycznej skromności uważam, że to spostrzeżenie o którym za chwilę napiszę jest najbardziej możliwie racjonalnym do przyjęcia wytłumaczeniem i na tym też gruncie pozwala to zrozumieć sens istoty "Boga" i "Diabła" i uświadomić sobie do czego w rzeczywistości najtrafniej określenia te odwołują się w kontekście ludzkiej istoty i kolejno udowadniając merytorycznie, że "Bóg" i "Diabeł" jako tacy nie istnieją odrębnie lecz odwołują się one do natury psychologicznej człowieka i tylko pod takim kątem można weryfikować je jako autentyczne, a więc analogicznie wykazać, że istnieją naprawdę. Postaram się również przybliżyć te wnioski na gruncie merytorycznego rozumowania, bo przecież oto tutaj chodzi, aby udowodnić istnienie "Boga" i "Diabła" w toku logicznego interpretowania faktów tak, żeby jednoznacznie udało się zweryfikować kwestie autentyczności wobec ich istnienia co jest też zresztą tak łakomie poszukiwanym symbolicznym świętym graalem dla wszystkich racjonalistów próbujących zrozumieć sens religijnych dogmatów, a także i osób zagłębionych w ezoteryczny model rozwoju duchowego.

A więc na początek należy cały ten dyskurs rozpocząć od rozłożenia go na części pierwsze i krok po kroku objaśniać ich definicje, żeby na końcu dojść do ideowej konstatacji. Dlatego zacznijmy od tego, że każda z osób wtajemniczonych w rozwój duchowy opiera swoją praktykę uduchowiania w postanowieniu osiągnięcia wewnętrznego stanu doświadczalnego zmysłowo, który określa się mianem oświecenia. Ten z kolei bazuje na uzyskaniu takiego stopnia samoświadomości i wypływającej z niej emanacji błogiej radości z istnienia, a także poczucia wewnętrznej harmonijnej jedności z wszech obecnie otaczającą go rzeczywistością, której fundament ma być nieuzależniony od kształtu projekcji ustanowionych w myśl pojęcia nazywanym "Ego", a w instynkcie czego leży dążenie do jej ekskluzji. I tak oto ten proces polega na swego rodzaju batalii mentalno-emocjonalnej, gdzie udział w niej biorą dwa odmienne stanowiska ekspozytury określonych cech uwarunkowanych przez naturę psychologiczną człowieka zwane "Wewnętrznym Ja" i "Ego" z czego tylko to drugie jest tutaj stroną ofensywną, mającą ogłuszyć głos sumienia wynikający z tej pierwszej. I na czym konkretnie ma to polegać omówię tu dalej przybliżając definicję "Wewnętrznego Ja" i "Ego", a których charakterystyka i anatomia przedstawia się w następujący sposób w celu przybliżenia ich terminu, odwołując się źródeł zewnętrznych do których link podam na końcu, a więc:

W świecie duchowości, ego postrzegane jest jako iluzyjny twór złożony z myśli, programów przetrwania, wspomnień czy strategii obronnych. Od poziomu świadomości zależy, na ile identyfikujemy się z jego treścią. Im wyższy poziom świadomości, tym bardziej jasne staje się, że ego jest jedynie niewielkim elementem całości naszej istoty, czyli Jaźni. Ego z kolei opisać można, jako rozpieszczone dziecko, nastawione jedynie na własny zysk. Ponadto to lubuje się we własnych dramatach – rozpamiętuje krzywdy, chce mieć rację. Szczególnie chętnie przyjmuje rolę ofiary, ponieważ daje to poczucie wyższości i słusznego, świętego oburzenia. Jest przekonane, że działa w dobrym celu, bo to jego cel. Dlaczego, w takim razie, tak ciężko jest podjąć pracę nad rozpoznaniem i nieutożsamianiem się z ego? Ponieważ jesteśmy z nim emocjonalnie związani. Kochamy je, dbamy o nie, odpowiadamy na potrzeby. Chcemy czuć, że jest ważne. Odrzucenie go, patrząc z tej perspektywy, rodzi lęk. Jesteśmy naturalnie przywiązani do głosu, który towarzyszy nam od zawsze. Celem pracy duchowej jest pogłębianie świadomości. Konsekwencją – rozpoznanie wewnętrznych pułapek, doświadczanie siebie w bardziej pełny, kompletny sposób. Najwyższy poziom świadomości to stan rozpuszczenia ego, ponieważ jest kruche, niedojrzałe, niestabilne. Powoduje to poczucie zagubienia i braku spójności wewnętrznej. Rodzi to trudności w codziennym życiu i uniemożliwia swobodne funkcjonowanie. Jaźń natomiast jest nielokalna, wszechobecna, nieskończona. Jest czystą prawdą. Zestrojenie się z nią to poziom oświecenia. Całkowicie wpływa to na sposób doświadczania rzeczywistości. Zmiana następuje nawet na poziomie układu nerwowego. Mózg zaczyna pracować w częstotliwości 4-7 Hz a w najwyższych poziomach oświecenia może zwolnić nawet do 2-3 Hz. Dla porównania, ego, które lubi szybko reagować na zmiany w świecie materialnym funkcjonuje w częstotliwości fal beta – 14 Hz. W tym kontekście oświecenie należy rozumować jako stan wolny od ego co też określa się pojęciem rozwoju duchowego mającym dążyć w tym aspekcie do zaznania głębokiego spokoju, wyciszenia i odczuwania jedności z istnieniem. Jej drogą i misją jest dążenie do tego osiągnięcia tego stanu, który polega ono na wyzbyciu się utożsamiania się z materialną formą zarówno przywiązaniem nadmiernej uwagi do swojego ciała, materializmu jak i kuszącej swoją krótkotrwałą, iluzoryczną uciechą – materialnością co dyktowane jest przez ego. Takie też jest pierwotne założenie wielu religii mających wspólne przesłanie w tym kierunku, jednak zostało one wypaczone i bywa opacznie wykorzystywane, wprowadzając podziały i nieporozumienia, poróżniając przy tym wyznawców odmiennych wierzeń. To o czym myślimy w dużym stopniu tworzy odczuwaną przez nas emocję. Dostrzeganie powiązania między swym myśleniem i emocjami polega na byciu "świadomością, wewnętrznym ja", która manifestuje się ponad tymi podziałami jakie projektuje w tej postaci ego. Ego to konglomerat powracających form myślowych i uwarunkowanych schematów mentalno-emocjonalnych, które zostały obdarzone poczuciem ja, poczuciem tożsamości. Czym też zatem charakteryzuje się EGO:

-Ego stara się zrównać posiadanie z istnieniem – mam więc jestem. A im więcej mam, tym bardziej jestem. Może to też prowadzić do poczucia wyższości nad tymi, którzy nie mają lub mają mniej.
-Ego bardziej chce chcieć, niż chce mieć. Miejsce ukrytego zadowolenia z posiadania szybko zastępuje chceniem czegoś jeszcze – nie może się nasycić, tym co już ma, szuka jeszcze większego zaspokojenia, wzmocnienia niepełnego poczucia ja i wypełnienia tego braku.
-Ego często odczuwa obawy z powodu rozbieżności między tym, co jest, a tym co chce.
-Ego powoduje poczucie podziału, które je umacnia – ja vs oni (wróg). Aby przetrwało potrzebuje kierować się niskimi pobudkami – chce władzy, uznania, poczucia lepszości i a jego działania służą wyeliminowaniu poczucia lęku, który towarzyszy ciągłej potrzebie posiadania więcej.
-Ego towarzyszy wieczny niepokój, gdyż utożsamia się z formą (myślową, ale też cielesną) i obawia się z powodu nietrwałości wszelkiej formy materialnej.
-Ego nie potrafi dostrzec różnicy między sytuacją a swoją jej interpretacją lub reakcją na nią.

Jednak najważniejsze w tym przekazie jest to, że stanowi ono źródło nieszczęścia, gdyż działając z jego poziomu oddalamy się tym samym od swojej prawdziwej Istoty, i tym samym brak nam poczucia wewnętrznej harmonii czy spełnienia jakie definiuje wewnętrzne ja / bezkresna jaźń. Ego nie wie nic o Istnieniu, lecz uważa, że w końcu zostaniemy ocaleni dzięki temu, co robimy. Jeśli tkwimy w uścisku ego, sądząc, że robiąc coraz więcej, zgromadzając wystarczająco dużo “robienia”, w przyszłości poczujemy się spełnionym. A oto w jakich formach zachowania przejawia się Ego:

- Ego narzeka - każda skarga to krótka, stworzona przez umysł historia, w którą całkowicie wierzysz.
- Ego wyraża sprzeciw “wiele osób tylko czeka, aż znów pojawi się coś, przeciw czemu się zbuntują, co ich rozdrażni lub zmartwi. Nałogowo obrażają się i martwią sprzeciwiając się, ludzie ci potwierdzają i wzmacniają swoje poczucie (ego)
- Ego musi mieć rację: obwinia innych “narzekanie jak również doszukiwanie się błędów i sprzeciw pogłębiają w naszym ego poczucie granic i oddzielenia. Narzekając, sugerujesz, że masz rację, a sytuacja lub osoba, na którą się skarżysz lub której się sprzeciwiasz, nie ma racji. A gdy masz rację, zajmujesz pozycję wyimaginowanej wyższości moralnej w stosunku do osoby lub sytuacji, która jest osądzana i uznawana za niedoskonałą”
przylepia innym obraźliwe epitety, obgaduje, obraża (często nawet na samym poziomie myśli)
- Ego żywi urazę: “uraza to silna negatywna emocja związana z wydarzeniem często bardzo odległym w czasie, którą podtrzymuje przy życiu kompulsywne myślenie, odtwarzanie w głowie tamtej historii lub odpowiadanie na głos o tym “co ten ktoś mi/nam zrobił”, a gdy myślisz o urazach albo je odczuwasz, zawarta w nich negatywna energia emocjonalna może zniekształcić twoją percepcję wydarzeń dzisiejszych”
- Ego ma pretensje: “pretensja oznacza, że czujemy się skrzywdzeni, oburzeni, dotknięci lub urażeni. Oburza nas czyjaś chciwość, nieuczciwość, niekonsekwencja, to co inni robi, niekiedy ludzie rzeczywiście mogą błądzić, ale koncentrując uwagę na ich wadach, tylko je powiększasz. A to, na co reagujesz u innych osób, wzmacniasz w samym sobie”.
- Ego odbiera sytuacje osobiście: “ego bierze wszystko do siebie, osobiście. Powstaje emocja, chęć obrony i agresja umotywowana nienawiścią. Czy bronisz prawdy? Nie, prawda nigdy nie potrzebuje obrony, bronisz siebie lub raczej iluzji o sobie, stworzonego przez umysł substytutu”

Mierzenie się z tematem ego, stanowić może pewne wyzwanie, z tego prostego względu, że czasami zwyczajnie niełatwo przyznać jest się przed samym sobą do pewnych zachowań. Jednak już samo ich zauważenie, nazwanie ich, może spowodować zatrzymanie i przyzwolenie na chwilę refleksji np. nad tym, czy można inaczej. Warto pamiętać, aby w tym procesie nie oceniać a zauważać, bo “Ego nie jest złe, jest tylko nieświadome”. Po rozbiciu tej właśnie skorupy wyłania się nieskazitelność naszego "wewnętrznego ja" wyzwolonego spod jarzma ograniczanego przez perspektywę ego. Droga ku prawdziwej tożsamości wiedzie poprzez uświadomienie sobie istnienia EGO. Zauważenie wewnętrznego głosu, który czasem sprawia ból, powoduje dyskomfort, a niekiedy daje złudne poczucie satysfakcji, wyższości czy powierzchownego zaspokojenia potrzeb. Początkowo rozpoznanie głosu ego stanowić może wyzwanie, szczególnie gdy ego zajęte jest przetrwaniem (usilnie potrzebuje potwierdzić swoją tożsamość) lub gdy uaktywniają się wzorce emocjonalne z przeszłości. Jednak praktyka uważności, powracanie świadomego bycia w tu i teraz może stanowić ważny krok w obserwowaniu ego. Częste przebywanie w „obserwującej Obecności” to proces, który wspiera dystansowanie się od EGO, poszerzający świadomość i w długoterminowym spojrzeniu zmieniający perspektywę. W rozumieniu rozwoju duchowego - “Świadomość to siła kryjąca się w chwili teraźniejszej. Dlatego możemy ją nazwać także Obecnością. Ostateczny cel ludzkiej egzystencji, a więc również Twój, to wnieść ową siłę do tego świata. I także z tego względu uwalnianie się od ego nie może być celem wytyczonym na jakiś moment w przyszłości. Jedynie Obecność może wyswobodzić Cię z ego, a Ty możesz być obecny tylko teraz, nie wczoraj ani jutro. Tylko Obecność może zniweczyć przeszłość i w ten sposób zmienić Twój stan świadomości wyzwalając głos wewnętrznego prawdziwego ja. Ciało wewnętrzne, nie jest w istocie ciałem, lecz energią życiową, pomostem pomiędzy formą i bezpostaciowością. Gdy masz kontakt z ciałem wewnętrznym, przestajesz się utożsamiać ze swym ciałem fizycznym, a także umysłem. Oznacza to, że nie identyfikujesz się już formą, lecz odchodzisz od utożsamiania się z nią na rzecz bezpostaciowości, którą możemy też nazwać Istnieniem. To twoja tożsamość podstawowa. Świadomość ciała nie tylko zakotwicza cię w chwili teraźniejszej, lecz jest też wyjściem z więzienia, czyli ego.

I tak oto wracając do meritum wątku za pomocą przybliżenia wiedzy jaką definiują terminy "Ego" i "Wewnętrznego Ja" na etapie rozwoju duchowego można w końcu sprecyzować logiczny wniosek odnoszący się do pytania kim i czym jest "Bóg" i "Diabeł" w odniesieniu do natury psychologicznej człowieka. Oczywiście dla ciekawskich polecam szerszy zakres informacji w tej dziedzinie, którą uzyskać możecie z publikacji niniejszych tytułów książkowych:

Obrazek

A po jej przeczytaniu sięgnąć po idealne uzupełnienie jej przekazu wiedzy z następującej publikacji czyli - Wybaczenia:

Obrazek

Zatem, żeby zrozumieć kim w rzeczywistości jest "Bóg" i "Diabeł" wystarczy tylko zsynchronizować pojęcie "Boga" i "Diabła" na miejsce "Wewnętrznego Ja" i "Ego" i to jest dosłownie wszystko w czym tkwi cały urok tej prostoty. I na tej też podstawie wyłania się logiczny wniosek, że Bogiem i Diabłem w rzeczy samej jest po prostu człowiek, a ich obraz wygląda nie inaczej niż nasze własne lustrzane odbicie. Taka analogia racjonalnie umacnia stanowisko z przekonaniem, że nasze "Wewnętrzne Ja czyli Bóg" i "Ego w roli Diabła" jest lustrzanym odzwierciedleniem tego co znajduje się we wnętrzu natury psychologicznej każdego człowieka. To jest fakt, którego przeciętny człowiek nawet religijny najprawdopodobniej nie rozumie, a to właśnie ta świadomość znacznie odmienia oblicze logicznego pojmowania religijnych etykiet. I pod tym względem jesteśmy swoim wzajemnym lustrzanym odbiciem jako my ludzie całostkowa jedność, gdyż ta koncepcja z racjonalnego punktu widzenia wcale nie odbiega od kontekstu przesłania religijnego, że "Bóg" stworzył nas na swój obraz i podobieństwo. Sęk w tym, że religie należy tutaj rozumować jako treści symboliczne w formie drogowskazu odwołującego się do wnętrza każdego człowieka. Tak też na podstawie tej wiedzy z zakresu psychologii kładącej fundamenty pod sens rozwoju duchowego wywnioskować można, że "Bóg i Diabeł" istnieją tylko w kontekście metaforycznym lecz nie w takiej postaci jaką kreuje ją wizja chrześcijańska czy inne też odłamy wyznań religijnych. Paradoksalnie odpowiadając na pytanie czy "Bóg i Diabeł" istnieją można odpowiedzieć jednocześnie tak i nie w zależności od tego do jakiego aksjomatycznego zestawu wiedzy, formułujemy treść informacji o nich związaną. Porównanie "Boga i Diabła" do zagadnień jakie weryfikuje wiedza psychologiczna odnosząca się do kwestii "Ja" i "Ego" jest jedynym klarownym sposobem do zinterpretowania tych pojęć na gruncie racjonalnego wytłumaczenia. I tak też oto wymiar fantasmagoryjny w kontekście dogmatów religijnych udaje się odzwierciedlić na wiedzy, która urzeczywistnia ich sens na przykładach możliwych do weryfikowania ich na płaszczyźnie materialnej, a więc tym samym nadając im podmiotowość realistyczną.

Mówiąc prościej nasze "Ego" i "Wewnętrzne Ja" jest tym co warunkuje naturę psychologiczną człowieka, a analogia porównań tych pojęć w zestawieniu ich na miejsce "Boga" i "Diabła" zdaje się potwierdzać ich znaczenie w sposób racjonalnie wytłumaczalny ze względu na podobieństwa ich opisów pasujących do siebie idealnie jak ulał. I posługując się tutaj metodą heurystycznego argumentowania wniosków to można powiedzieć, że każdy człowiek jest również w tym sensie "Bogiem" i "Diabłem", tym samym odpowiadając na fundamentalnie pytania odnośnie tego - Jak wygląda Bóg i Diabeł? i czy fakt ich istnienia możliwy jest do zinterpretowania rozumem bądź bodźcami empirycznymi (Ironicznie wskazując tutaj na tak proste często na co dzień doświadczane uczucia jak gniew, zemstę albo wzruszenia, żalu, radości, wybaczania itp) Uczucia w tym konktekście stanowią odzwierciedlenie osobistego "Boga" i "Diabła" czy też doświadczanie "Wewnętrznego Ja" albo "Ego", a więc to co istnieje wyłącznie w nas samych.

Mam nadzieję, że to spostrzeżenie również uznacie za godny prawdopodobieństwa, a tym samym będzie on wstanie zreformować sposób obiektywnego postrzegania dogmatów religijnych bardziej precyzyjnymi metodami właśnie takimi jakie spoczywają w kompetencji ludzkiego rozumowania. Moje osobiste stanowisko w tej materii jest takie, że nie doszukałem się innego możliwego sposobu zinterpretowania "Boga" i "Diabła" logiką i oczywiście uważam, że argumentacją jaką zastosowałem w tym artykule jest na tyle wymowna, żeby przynajmniej dać do myślenia. Mogę zaakceptować fakt, że błędnie to analizuję jednak tylko pod warunkiem, że to wypracowanie zostanie podważone merytorycznym zestawem informacji dobitnie kwestionujące słuszność identyfikowania pojęcia "Boga" i "Diabła" z kategoriami wiedzy psychologicznej odnoszącej się do kontekstu rozwoju duchowego jakie ta z kolei powołuje się na określenia "Ego" i "Wewnętrznego Ja", a które manifestując się po przez ludzką naturę stanowią pierwszoplanowy element jej fabuły. Z kolei sens tej pracy polega na osiągnięciu stanu oświecenia czy też pojednania z "Wewnętrznym Ja" co w kontekście wizji chrześcijańskiej można rozumować jako odnalezienie w sobie "Boga" i odrzucenie na tej ścieżce pokus podsuwanych przez symbolicznego "Diabła" czyli "Ego". To wszystko oznacza, że uświadomienie sobie na gruncie logiki kim rzeczywiście jest Bóg i człowiek powoduje ekstremalne zachwianie fundamentów religii w sense praktykowania ich zabobonnych obrzędów nie mającymi nic wspólnego ze zrozumieniem racjonalnego sensu jaki spoczywa w nadrzędnej fabule ich przesłania duchowego.

Nie posiadam innego praktycznego zestawu informacji mogących wyjaśnić dylemat poruszonej kwestii w innej merytorycznej odsłonie jak ten przedstawiony tutaj, a jeżeli według Ciebie ogarnięcie rozumem dogmatów religijnych nie jest możliwe to uzasadnij dlaczego mylę się i przedstaw ku temu argumentacje, że taki tok myślenia jaki tutaj prezentuję jest nieprawidłowy. Nie roszczę sobie monopolu do głoszenia prawdy absolutnej w tej materii ale proszę Cię chociaż oto zanim jednoznacznie wydasz swoją opinię, że jeżeli nie rozumiesz co mam tutaj na myśli to żebyś przynajmniej człowieku zaznajomił się z wiedzą jaka zawarta jest w tytułach książkowych tych, które wyżej podałem, bo mogą one szerzej naświetlić ci sedno refleksji i przyczynić się do wyjaśnienia tego zagadnienia przez pryzmat aksjomatycznych formuł. W przedstawionej publikacji jest szczegółowo opisane jak ścieżka wybaczania do czego podsuwa głos sumienia pochodzący z wnętrza naszego "Jestestwa, Prawdziwego Ja" opiera się projekcjom "Ego" i także pod tym kątem rozumując "Boga" jako istotę miłosierną, a "Diabła" ucieleśnieniem nienawiści co można tutaj w tym odniesieniu zestawić te określenia w jedną całą układankę, która jednoznacznie uzmysławia nam kim konkretnie jesteśmy my ludzie i co tak naprawdę łączy nas z "Bogiem" i "Diabłem" spoglądając na te fakty z punktu widzenia logiki. Osobiście uważam tą wiedzę za symboliczny święty graal, który definitywnie argumentuje autentyczność przekazu religijnego obnażając jego niekompetencje i zabobony, a tym samym ukazuje naszym oczom ten prawdziwy wygląd Boga nie personifikując jego bytu w sensie elementu egzystującego odrębnie i niezależnie od człowieka.

Warto dodać, że dość precyzyjnie w tej materii na tle wszystkich odłamów wyznaniowych prezentuje się Buddyzm. A oto czym różni się od chrześcijaństwa:

Pierwszą znaczącą różnicą między tymi dwiema religiami jest pojęcie Boga. W chrześcijaństwie Bóg jest istotą najwyższą, nieomylną i doskonałą. Cechuje go wielka mądrość. Jest on potężniejszy od wszystkich istot żyjących na ziemi. W buddyzmie natomiast Bóg nie ma nic wspólnego z jego chrześcijańskim odpowiednikiem. Sam Budda nie był Bogiem, tylko pierwszym człowiekiem który osiągnął oświecenie, czyli stan całkowitego wyzwolenia się z cierpienia. Bogowie w buddyzmie to również istoty które pragną osiągnąć nirwanę, nie jest to jednak możliwe, ponieważ ten stan można osiągnąć jedynie w ludzkim wcieleniu. Tym niemniej według buddyzmu mahajana można po śmierci ludzkiego ciała odrodzić się w Czystej Krainie by tam praktykować i dopiero osiągnąć nirwanę. Istnieje np. czysta kraina buddy Amitabha, najwyższego i doskonałego.

Chodzi tutaj oto, że buddyzm konkretnie odwołuje się do człowieka, a nie wyimaginowanego "Boga" wokół, którego nadaje się obłędnej apoteozy w formie kultu. Osobiście definitywnie przyjmuję stanowisko jakie chętnie i z wielką przyjemnością mogę merytorycznie uargumentować co już zresztą zrobiłem o ile ktoś przeczytał cały ten tekst i rozumie co mam na myśli, a mianowicie że:

"Bogiem w rzeczywistości jest Człowiek i że Bóg w odrębnej, nadnaturalnej postaci jaką jawi go wizja chrześcijańska nie istnieje. W szczególności w takiej odsłonie jakiej jawi go stary testament"

Tak naprawdę to wszyscy my jesteśmy lustrzanym odbiciem "Boga" czyli tego co stanowi nasze "Wewnętrzne Ja" spoczywające w naturze psychologicznej każdego człowieka i pod tym kątem można uznać, że "Bóg" istnieje naprawdę i tylko z takiego punktu widzenia można to stwierdzić ze stanowczą bezspornością nie wchodzącą też w żadną komplikacje z ludzkim racjonalizmem. Tutaj też wygrane stanowisko osiąga "Rozum", a co najważniejsze wcale nie na zasadzie obalenia autentyczności "Boga", a wręcz przeciwnie - asymilując się z nim. Ponieważ okazuje się, że dzięki wiedzy psychologicznej można dojść do wniosku, że za Boga uznać można w tym kontekście nawet ludzki rozum odnajdujący w tej materii możliwość logicznego pojmowania sedna tych ontologicznych zagadnień i co najważniejsze takim stwierdzeniem w oparciu na niej w żaden sposób nie deprecjonuje się, ani też nie podważa kwestii autentyczności ich istnienia, bo mowa tu przecież o człowieku, a tego widzimy na co dzień, wystarczy przecież tylko spojrzeć na własne odbicie w lustrze. I w związku z tym dostrzegam definitywną synergię pomiędzy zależnościami poruszonych tutaj pojęć psychologicznych zwanych prawdziwym "Ja" i "Ego" w odniesieniu do kontekstu "Boga" i "Diabła".

Pod tym też względem odtwarzanie taśmy rytuałów w postaci uczęszczania do kościoła, modlenia się tam do Boga i spowiadanie w konfesjonale z tak zwanych "grzechów" można uznać za zabobonny stereotyp, gdyż szczera chęć przemiany i ujarzmienia naszych wyrzutów sumienia jest sensowna jeśli odbywa się na poziomie wnętrza naszego jestestwa (uczuć) i tylko takie przebaczenie ma sens jeśli czujemy, że ulga związana z ich odpracowaniem przepływa bezpośrednio przez nas samych, a nie za przyzwoleniem lub łaską kogoś z zewnątrz. To są projekcje tak samo zabobonne i prymitywne jak politeizm. Wobec powyższego śmiało można pokusić się o stwierdzenie pewnej konstatacji, że każdy człowiek jest Bogiem i pod tym tez względem stanowimy my wszyscy lustrzane odbicia samych siebie.

Jak mawiała pradawna mądrość Majów jakże uniwersalna i ponadczasowa - Ja jestem innym Tobą, a formuła ich codziennego powitania brzmiała:

In Lak’ech Ala K’in - co znaczy: ja jestem innym tobą ty jesteś innym mną

Cytat fragmentu:

Tłumacząc majańskie pozdrowienie In Lak’ech Ala K’in zgodnie z tradycją Majów zawiera się w nim rodzaj pokory wobec jedności, to Ja jestem Tobą, Ty jesteś mną. To poczucie jedności, które zakorzenione jest głęboko w filozofii, w której większość z nas nie wzrastała. Istnieje więc jeszcze inne, bliższe zachodniej kulturze tłumaczenie, które wyraża współczesną potrzebę odrębności i szacunku dla różnorodności – Ja jestem innym Tobą, Ty jesteś innym mną. Pradawna mądrość wzbogaca nowoczesną kulturę i w tej kompozycji współbrzmią ze sobą, łącząc to, co najbardziej wartościowe. 
Zaczynając od pozdrowienia na miarę naszych czasów dajemy sobie możliwość łagodnego i pełnego szacunku bycia wśród ludzi, którzy mimo powierzchownych różnic, w istocie, w najbardziej fundamentalnych aspektach są tacy jak my. Jednak im bliżej esencji In Lak’e Ala K’in, tym bliżej jedności nie tylko z innymi osobami, ale z całym otaczającym światem. Warto zobaczyć, czym jeszcze jesteśmy. Warto postawić przed sobą lustro najbujniejszej, najbardziej nieokiełznanej natury.

O niektórych zależnościach w kwestii duchowości człowieka wiedzieli już dawno temu starożytne kultury ludzi i w takim też rozumowaniu można domyśleć się kim i czym konkretnie jest Człowiek w kontekście pojęć "Boga" i "Diabła" oraz "Wewnętrznego Ja" i "Ego", które wystarczy tylko zsynchronizować ze sobą w jedną całość, żeby uświadomić sobie, gdzie leży tak zwana ukryta prawda. Transparentny wniosek z tego wynikający jest tutaj dobitnie rzucający się w oczy i osiągalny dla logicznego wglądu jak na wyciągnięcie ręki. Oczywiście kwestia tak zwanej "Wiary" to rzecz indywidualna, którą szanuję ale traktuję osobiście tylko jako nic nie znaczący termin bez rzeczowej wiedzy jednak oczywiście każdy ma prawo manifestować swój własny indywidualny schemat na temat tego co wyznaje. Moim jednak zdaniem ważniejszym jest, żeby z cudzej wiary umieć wyciągnąć praktyczną dla siebie wiedzę i zrobić z tego pożytek, a nie jedynie traktować jako informacje o tym kto jakie wyraża stanowisko religijne co nic rzeczowego nam więcej nie daje, bo tylko wtedy można mówić o konstruktywnym budowaniu poglądów jeśli swoją wiarę udaje się skutecznie przenieść na drugiego człowieka. A ponieważ rytuały religijne oparte są na dogmatach i zestawie odgórnie ustalonych założeń, a nie na rzeczowych argumentach możliwych do zinterpretowania umysłem i uczuciami to niestety w tym kontekście kwestia wiary dla trzeciej osoby odebrana może zostać tylko jako pusty frazes bez żadnego nośnika praktycznej zawartości informacji.

Zatem recepta na logiczną eksplikację istoty Boga została właśnie podana. Dziękuję i liczę też na wasze zdanie w tym temacie.

Źródła pomocnicze z cytatami:
https://virgobooks.pl/blog/ego-centrum- ... -jazn-n192
https://wszystkojedno.org/2016/11/10/ro ... mosci-ego/
https://ciemnanoc.pl/2013/09/09/wyzsze-ja-a-ego/
https://soultravel.pl/galeria/in-lakech ... osc-majow/
0 x



Awatar użytkownika
songo70
Administrator
Posty: 16958
Rejestracja: czwartek 15 lis 2012, 11:11
Lokalizacja: Carlton
x 1086
x 544
Podziękował: 17174 razy
Otrzymał podziękowanie: 24252 razy

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: songo70 » poniedziałek 31 sty 2022, 06:37

Bogiem i Diabłem w rzeczy samej jest po prostu człowiek
-to zgadza się z ogólnym schematem religii wschodu- jesteśmy emanacją boga/źródła, albo jak określają to istoty poza ziemskie,-
"początku", nie definiują tego lepiej dla nas bo na naszym poziomie świadomości wg nich i tak tego nie pojmiemy.

Prof. Clinton Richard Dawkins większość swego życia próbował udowodnić nieistnienie boga jednak chyba w pewnym momencie,-
zrezygnował, ponieważ taki dowód byłby w pierwszej kolejności dowodem na jego istnienie.
Problem polega na interpretacji "początku"/źródła w religiach monoteistycznych zwłaszcza, odwołanie do elementu energii męskiej,-
jest wypaczeniem całości.
W gruncie rzeczy lubię prostotę, więc za rdzennymi ludami np. Ameryki Północnej- jest Wielki Duch i my dusze jako,-
klaster całości ducha, to na poziomie duchowym.
Wracając do w/w cytatu to określa nasz wewnętrzny dualizm.

c.d.n. ;)
0 x


"„Wolność to prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć”. George Orwell. "
Prawdy nie da się wykasować

Awatar użytkownika
azo
Posty: 1484
Rejestracja: niedziela 09 wrz 2018, 11:31
x 256
x 153
Podziękował: 4441 razy
Otrzymał podziękowanie: 2805 razy

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: azo » wtorek 01 lut 2022, 15:52

Witaj na Forum Pragmatysto. Cieszę się bardzo z możliwości rozmowy z Tobą. Jestem pełna uznania dla Twojego szerokiego ujęcia spraw wielowątkowym syntetycznym ich łączeniem. Kierunek bardzo Mi odpowiada skoro "jestem wszystkim" tylko różnie pojmowanym i chyba przez każdego Człowieka ciut inaczej. Niestety z przykrością zauważyłam iż czytanie Twojego tekstu sprawia Mi pewną trudność ze względu na zawarte w nim przekazy emocjonalne. Bardzo dużo dostrzegam w nich ocen i krytyki - jako nurtu od którego właśnie staram się odejść. Taki mam etap - taki rodzaj uwagi. Ponieważ możesz mieć podobną trudność w czytaniu Mojego tekstu - nie oczekuję odpowiedzi, choć będzie Mi miło ją poznać jeśli tak zdecydujesz. :)
że Bogiem i Diabłem w rzeczy samej jest po prostu człowiek, a ich obraz wygląda nie inaczej niż nasze własne lustrzane odbicie.
Cieszę się ogromnie z tego wniosku. Mam od dawna już podobny pogląd na tą sprawę. I podobnie jak Songo uważam, iż jest co najmniej "możliwe" iż w tym momencie, tym "umysłem" jaki wciąż jeszcze posiadam ta rzecz w całej swojej rozciągłości wielu aspektów jest nie do zrozumienia dla Mnie. Z tego powodu iż wykracza poza zasady znanej Mi logiki podobnie jak prawa fizyczne obowiązujące w kosmosie są inne od tych, które obowiązują na Ziemi. I to niestety jest pewien problem. Obrazek, który wkleiłeś jako pierwszy symbolizuje akt tak zwanej "łaski" - takie potwierdzające "dotknięcie Boga" - coś w rodzaju inicjacji, która przychodzi z zewnątrz i czego sami nie możemy zdobyć - musimy to otrzymać. Tu można by naprawdę wiele dywagować skąd, w jaki sposób i od kogo owo zatwierdzające "dotknięcie" otrzymujemy. Czy jest jakimś zewnętrznym impulsem "uznaniowym" czy wewnętrznie je sami aktywujemy kiedy uznamy się za "godnych", czy jest nim np sławetne "oświecenie" opisywane tak chyba głównie ze względu na klarowny brak wątpliwości i pełną jasność "osądów", których wtedy doświadczamy (a z tego co widać równie chętnie się nimi dzielimy...).

Czy one są słuszne - tego już nie wiem, zakładam że przynajmniej częściowo tak (jako etap nie sam cel). Już bardzo starzy mistrzowie Zen opisywali Swoje wędrówki w poszukiwaniu oświeconego mistrza (nauczyciela odpowiedniego dla Mnie) jako poszukiwanie kogoś z dostatecznie "głęboką wodą" - co oznacza iż oświecenie oświeceniu nierówne i też jest wykładnią dojrzałości tego lub innego Człowieka. Jednakże wszystkie nurty z buddyzmem włącznie twierdzą też iż do osiągnięcia tego potrzebny jest akt poddania się. Pełnej ufności do tak zwanego "wyższego Ja" lub Boga, wejścia w trwały stan braku jakiegokolwiek lęku, walki i zawierzenia się wyższej Woli bez stawiania warunków wyobrażeń co Mnie tam czeka - do czego trzeba całkowicie wyjść z trybu walki ze światem zewnętrznym (generowanej przez niedojrzałe ego mówiąc tym akurat językiem). Kiedy już czuję się w pełni komfortowo bezpieczna i zrelaksowana na Swojej chmurce mogę z pełną ufnością wyciągnąć dłoń na spotkanie z "wyższym" a i owo "wyższe" może Mnie dopiero wtedy zasilić Swoją energią bez szkody dla Mnie (bez zasilenia Moich lęków po prostu bo silniejsza energia = wzmocniony nią zabójczo nawet silniejszy lęk we Mnie). Jak dla Mnie to wystarczający powód dla którego istnieją falstarty zapowiadanych "końców świata" np. Dopóki się boimy tej zmiany... nie może ona nastąpić. Zaś boimy się nie z powodu nieznanego lecz tego co znamy i powielamy.
Nie posiadam innego praktycznego zestawu informacji mogących wyjaśnić dylemat poruszonej kwestii w innej merytorycznej odsłonie jak ten przedstawiony tutaj, a jeżeli według Ciebie ogarnięcie rozumem dogmatów religijnych nie jest możliwe to uzasadnij dlaczego mylę się i przedstaw ku temu argumentacje, że taki tok myślenia jaki tutaj prezentuję jest nieprawidłowy
Myślę, iż w kwestiach religijnych doszło do sporego nieporozumienia. W tym momencie ponieważ już potrafimy sami dokonywać inżynierii genetycznej czego skutkiem potrafimy też rozpoznać jej efekty (jestem po krótkich prezentacjach najnowszego kursu Bradena w którym prezentuje odkrycia z ostatnich kilku lat). Wiadomo już, iż My jako Ludzie posiadamy kilka chromosomów, które powstały drogą inżynierii genetycznej bo nie mogły powstać w wyniku ewolucji i spontanicznych mutacji. Taki chromosom został sztucznie stworzony z dwóch różnych chromosomów (pochodzących od różnych... gatunków? - nie jest to wiadome do końca) ma usunięte fragmenty i doklejone inne. Powstanie takiego chromosomu w sposób naturalny ma tak niskie prawdopodobieństwo iż nie mieści się w puli przypadkowości, zaś powstanie aż kilku takich (w tym momencie znanych) jest zwyczajnie niemożliwe. Na ten stan wiedzy jaki mamy teraz. Kropka.

Drugim znaczącym faktem jest iż to właśnie istnienie tych chromosomów przyczyniło się do rozwoju kory nowej, która nie powstałaby bez nich. Kora nowa = siedlisko Naszego Człowieczeństwa - to wszystko co odróżnia Nas od zwierząt, czyni istotami myślącymi abstrakcyjnie, zastanawiającymi się nad Swoim pochodzeniem, poszukującymi, zdolnymi do tworzenia sztuki, zdolnymi do empatii wyższej (rozumnej) koniecznej przy wspólnych działaniach, potrafiącymi zmieniać Nasze środowisko dla Naszych potrzeb oraz zdolnymi do długofalowych przedsięwzięć dla stworzenia skomplikowanej technologii co wymaga pokonania wielu różnych przeszkód. Tak więc mamy tu najwyraźniej jakiegoś "boga osobowego" w postaci jakichś Istot, które owej manipulacji genetycznej dokonały.... oraz Nasze interpretacje i domysły odnośnie tego jak, kiedy i po co jej dokonały. Zostawiam bez dalszego komentarza jako zachętę do zastanowienia się. Może dla nielicznych również nad Sobą? Żeby się lepiej poczuć?

Wielkim zaś pomieszaniem i nadużyciem Moim zdaniem - jest przenoszenie na owe Istoty całego pojęcia "niepojętej boskości", która przejawia się manifestacją widzianej przeze Mnie rzeczywistości. Niepojętość ową dość prosto Sobie wyobrazić. Wyobrażam Sobie, że (jako istota boska "zawiadująca" całą Moją rzeczywistością) decyduję o tym, który liść ma spaść z targanego właśnie przez wiatr drzewa, który jak się obróci (w prawo/lewo/górę/dół, jak często i pod jakim kątem) i to dotyczy wszystkich liści na wszystkich drzewach na które patrzę w każdym momencie - taka "animacja" chwila po chwili. Po co? Ponieważ od tego jaki to podmuch i od tego ruchu, który wykonuje każdy jeden liść zależy to kim Ja jestem i jaka jestem w tym momencie. Wszystko na co chcę mieć wpływ - a mam wpływ choćby samą obserwacją zabarwioną Moją interpretacją tego co robią liście na wietrze - wpływa też na Mnie.

Osobiście od razu po takiej próbie wyobraźni tracę chęć do tak szeroko pojmowanej odpowiedzialności za wszystko. Nie wyobrażam Sobie, żeby to akurat było Moim zadaniem życiowym - mam się w pełni świadomości zajmować każdym listkiem i źdźbłem trawy? Po co? Wolę mieć czas na samo patrzenie z uznaniem jak to się SAMO dzieje. A kiedy już wiem, że nie dzieje się tak zupełnie samo... to mam spore pole do dokonania wielu wyborów. Wierząc (robiąc teoretyczne założenie iż faktycznie taka korelacja istnieje skoro aż tyle jest szumu wokół niej, a nawet są mierzalne potwierdzenia tej relacji) mogę eksperymentować z Moją własną relacją w odniesieniu do tej rzeczywistości i badać jak ona się zmienia skutkiem Moich zmian wewnętrznych. To już ma sens kiedy chcę nawiązać z nią jakiś dialog. Dialog z zewnętrzną rzeczywistością jest dużo bardziej stymulujący ponieważ w relacjach "pomiędzy" powstają o wiele silniejsze impulsy. Czasem są zbyt silne - co jest najczęstszym, powodem zamykania się w Swoim wewnętrznym świecie. Mając kontakty również z Ludźmi wycofanymi społecznie widzę, że największe wycofanie i zamknięcie jest przy największej nadwrażliwości sensorycznej. Kontakt sprawia ból. A tego nikt nie lubi i każdy się wycofuje. Nie zawsze nie słyszy bo mówię za cicho - czasem jest wręcz przeciwnie - przestaje słuchać bo mówię za głośno. Za szybko chcę usłyszeć odpowiedź. A jeszcze kiedy chcę usłyszeć to co chcę bo właśnie to by Mi się podobało... kanał i zamek z betonu.

Tego typu relację ze światem tworzymy np patrząc na piękno przyrody - może powstać uczucie wszechogarniającej ciszy i niemego zachwytu, o którym się mówi iż żadne słowa nie potrafią go opisać. Ten stan generuje rytm serca (głos dzwonu), który aktywuje inne narządy wewnętrzne w tym mózg do pracy w takich bądź innych częstotliwościach. Więc te nieporadne afektywne okrzyki na temat "miłości zmieniającej świat" nie były tak całkiem bez sensu i gdzieś tam Nas doprowadziły. Zmieniamy formę tego rozumienia to może starajmy się nie krytykować poprzedników za Ich nieudolność robienia pierwszych kroków za Nas - podziękujmy Im za Ich trudy, koszty ryzyka i błędy, których My już nie musimy - dzięki temu popełniać. A czasem może się przydać i taka umiejętność z epoki kamienia łupanego - krytyka i Moja dyskwalifikująca ocena zamyka Mnie na możliwość skorzystania z niej. Najsilniejsze uczucia powstają w relacjach pomiędzy Ludźmi oraz innymi czującymi istotami - ponieważ jesteśmy istotami społecznymi. I w tym Nasza największa potęga. Oraz trudność.

Tu wrócę do "boga osobowego" czyli tych Istot, które dokonały manipulacji genetycznej. Sporo o tych "Naszych okropnych wrogach" słyszę od dawna i mam równie spore wątpliwości co do owych "interpretacji" pochodzących głównie jakby właśnie z lęku, kompleksów i gniewu? Czyli wciąż z obszaru braku zrozumienia określanego jako "ego". Bo co My możemy wiedzieć o "wyżej rozwiniętej cywilizacji"? Czy Nasze wyobrażenia na jej temat nie są podobne do Naszych wyobrażeń na temat Boga? Czy nie są one przypadkiem też zależne od jakości zrozumienia Naszego wewnętrznego interpretatora, któremu obraz świata zmienia się po np oświeceniu? Naturę też możemy spostrzegać jako pole walki o przeżycie lub jak cudowny przejaw harmonijnej współpracy pomiędzy wszystkimi gatunkami.

Co widzimy na Naszym przykładzie? Pięknie to opisał w Swoim fantazyjnym podcaście youtuber Smartgasm (wkleiłam tu gdzieś bardzo budujące oraz inspirujące wideo o potencjalnej wodnej cywilizacji). Społeczności z małą populacją - osiągają pewien etap rozwoju. Dobrze wykształcają umiejętności harmonijnego zgodnego współistnienia oraz współdziałania w Swojej grupie. Niestety dość często robią to w opozycji do innych grup co uniemożliwia Im powiększenie tej populacji. Wtedy taka populacja jest zbyt mała do dalszego rozwoju np technologii. A My chcemy więcej - chcemy gwiazd. Skoro już wiemy iż to jest możliwe - tym samym Nasz szczęśliwy powrót do takiego modelu życia plemiennego jest już niemożliwy dla Nas. Świat się zmienił i już nigdy nie będzie taki jak dawniej - niezależnie od tego co z nim zrobimy. Zawsze już będziemy siedzieć pod drzewem, zastanawiać się jak to tam jest w tych innych światach na innych planetach i żałować że zrezygnowaliśmy z ich całkiem realnego, materialnego doświadczenia i poznania. A jeśli nie My sami (bo fajnie by było odpuścić tą całą gonitwę i usiąść odpocząć pod drzewem) to z pewnością Nasze Dzieci to zrobią. Pytanie kiedy bo wygląda na to, że teraz mamy specjalne warunki. Precesja i tajemniczy (dla Nas) obszar Kosmosu o zwiększonej częstotliwości, w który wszedł cały System Słoneczny, jakieś dziwaczne akcje Czarnej Dziury uznanej jako (ciemne słońce) Nasza Gwiazda Centralna... Faktycznie dziwne czasy przyszły. Niestety rozwój technologii ma swoje prawa - jest etapem rozwoju "lewopółkulowego" co ma swoje bolesne konsekwencje a także całkowicie nieprzekraczalne ograniczenie. Tak to widzę. Skoro już ponieśliśmy te duże koszty - to przynajmniej sięgnijmy po owoce tego Naszego zbiorowego wysiłku. Moim zdaniem należą się każdemu bez wyjątku bo każdy ma w tym Swój udział.

Logika, ta całkiem normalna i trzeciowymiarowa wskazuje na to iż "wyższy stopień rozwoju" = większa populacja. Inaczej ujmując. Stopień "wyższy" cywilizacyjnie może osiągnąć wyłącznie odpowiednio duża populacja Istot współpracujących pomiędzy Sobą. Przejście populacji o wymaganym koniecznym potencjale wyjściowym od fazy rywalizacji (walki pomiędzy plemionami) do ich współpracy celem osiągnięcia ważniejszego celu opartego na wspólnych wartościach to ten Nasz aktualny najtrudniejszy krok do zrobienia. Wspólną wartością może być np uniknięcie kataklizmu albo chęć stworzenia społeczeństwa opierającego się na lepszych zasadach i osiągającego lepsze efekty zarówno te zbiorowe jak i dające indywidualną satysfakcję. Zakazana archeologia wskazuje, że co najmniej kilka wcześniejszych takich prób się nie powiodło na Ziemi. Zakładam iż to były kolejne falstarty, których celem było np rozładowanie zbyt silnych przedwczesnych napięć. Bo czasami mam takiego "interpretatora", który we wszystkim dostrzega sens i znajduje odpowiedzi "możliwe dla Mnie do przyjęcia z etycznego punktu widzenia".

Nawiasem mówiąc. Patrząc z tego punktu pokuszę się o stwierdzenie, że taka prawda o Człowieku, która jest dla Niego bolesna - jest g. prawdą. Więc chwała Mu za to, że jej nie chce! Idź precz stary autorytecie! Dziękuję za dotychczasową pomoc, ale - już teraz wybieram inną opcję. ;)

Człowiek jest istotą niewiarygodnie cudowną o niewiarygodnych możliwościach i tylko taka prawda jest prawdziwa. Może pod warunkiem, że sam też w to uwierzy, będzie zainteresowany by takim być i coś w tym kierunku zrobi. Bo nie musi. Może być przykładem dla Mnie czego nie chcę robić... Miłość bezwarunkowa należy się każdemu jak psu buda - to jest życie i szanse jakie ono Nam stwarza. Zaś na to, żeby ta miłość była "szczęśliwa"... trzeba Sobie zapracować i tyle. Pewne warunki są konieczne do spełnienia, żeby tak było.

Widzisz, to jest ta Moja akurat trudność w rozmowach. Najczęściej, żeby trafić z jakimkolwiek argumentem do "drugiego" trzeba go sformułować w sposób "nie mam wątpliwości" (a jeszcze lepiej pokazuję na Swoim żywym i zmaterializowanym przykładzie odniesionego sukcesu) - dopiero wtedy mogę kogoś zachęcić do zastanowienia się i chęci spojrzenia na coś pod takim kątem, a potem własnej oceny - czy chcę tego bo to wzbogaci Moje spostrzeganie czy nie. Nigdy nie mam takiego stanu pewności (a kiedy mam natychmiast gorąco tego żałuję) bo Moim zdaniem posiadanie go w sposób trwały jest jednoznaczne ze śmiercią. Życie zawsze ma w sobie element błędu i "niepewności" - to podstawowy warunek umożliwiający jakikolwiek rozwój i zmianę. No i jak mam SAMA zamanifestować materialnie ideę wspólnoty? Więc z tego wynika, że nie ma żadnej przyszłości oprócz tej którą sami Sobie realnie wykreujemy... nawiązując do Twoich przemyśleń - kiedy służymy takiemu lub innemu Bogu/Diabłu. Swoim wyobrażeniom o nich. Z tego wynika też, że nie ma żadnej przeszłości, odnośnie której mogłabym dać Sobie prawo by ją krytykować - bo jestem owocem tej, która była zaś "zmienić ją" mogę wyłącznie zmianą Swojego coraz szerszego pojmowania.

Poszerzanie zawsze zmierza w kierunku większej tolerancji i życzliwości, zrozumienia popełnionego błędu bez oceny Siebie (odklejenie choćby przez refleksję nad Sobą kolejnej warstwy identyfikacji) gdy krytyka jest odrzucająca, ocena - zamykająca. Wszystkie narzędzia tu i teraz są Nam potrzebne. Być może (mam nadzieję) w tej niewyobrażalnej przyszłości istnieją lepsze narzędzia. Moja droga do niej - wyobrażam ją Sobie jako wysubtelnianie metod komunikacji i wymiany informacji co stwarza większą możliwość porozumienia. Choćby tym, że nie mówię komuś kto twierdzi "boli" - bzdura to nie może boleć (bo Ja takiego bólu nie odczuwam i nie znam). Również na tej wewnętrznej drodze - informacja przekazywana w sposób mniej bolesny dociera głębiej do tych Moich wyższych poziomów świadomości właśnie. I być może kiedy informacja dociera na odpowiedni poziom - jest tym sygnałem na który czeka "zewnętrzny Bóg" by wyrazić Mi Swoją aprobatę (łaskę).

Na opowiadaniach o tychże wyobrażeniach na temat przyszłości/przeszłości można spędzić eony lat. Na próbach przekonania rozmówców do Swoich pewnie tyle samo do którejś potęgi. I to jest pułapka bo tego co jest naprawdę nowe - nikt z Nas nie zna i nie potrafi Sobie wyobrazić. Ja w każdym razie nie wiem i próbuję przestać się tego dowiadywać bo cicho podejrzewam iż każde Moje wyobrażenie robi "aut" - tego akurat już NIE będzie, ewentualnie - kurczę, no - trzeba to będzie dostosować i jakoś przejawić... najczęściej - niestety!!! A kurczę mogło być tak fajnie gdybym tego nie zakłóciła chciejstwem... (Coś podobnie jak z tymi Naszymi zamówieniami na apokalipsę..).

Nie posiadamy jeszcze "instrumentu" do odczytania nowej rzeczywistości w postaci synergicznie pracujących mózgów połączonych koherencją serc. Takie tam kolejne teorie snute na podstawie tego co jest bo skąd mam wiedzieć czy nie istnieje jakaś jeszcze innego rodzaju synergia, o której nic jeszcze nie wiem? Ani nikt inny tutaj? Np synergia wszystkich komórek? Podobnie działająca do synergii stada ryb czy ptaków. Albo inne cuda, które Mi do głowy nie przyjdą bo nie mam pojęcia o ich istnieniu tak jak nie wiem nic o istnieniu całkowicie innego od Mojego środowiska życia. I nie wiem też ani kiedy ani w jaki sposób. Za kilka/naście pokoleń czy może już jutro wszyscy wykonamy jakiś "skok kwantowy" do Nowego Świata... Wyższa inżynieria... co o niej wiem? Skąd wiem ile falstartów było potrzebnych, żeby nie doprowadzić do niszczącej eksplozji w miejsce stopniowo uwalnianego napięcia, które cała ta odpowiednio duża populacja wytrzyma? Skąd i co wiem o możliwościach istnienia rozumnego życia wewnątrz gwiazd? Czy jest możliwe dla wyżej rozwiniętej cywilizacji sterowanie aktywnością gwiazdy podobnie jak My potrafimy kontrolować wybuch nuklearny? Tak, żeby coś dla Siebie uszczknąć i nie stracić zbyt wiele? W końcu to też jest jakaś technologia tylko o jedno oczko wyżej od Naszej, prawda? Takich rozmów właśnie można prowadzić bez liku i bez końca. Bardzo przyjemne i równie bezproduktywne spędzanie czasu. Sorek za ocenę (Moja faza samokrytyczna).

Wrócę teraz do samego początku Naszej rozmowy. Obserwuję pewne uczucia, które Mi się pojawiają gdy czytam Twoje posty. Nikt z Nas nie jest "czystym zwierciadłem" więc osobiście uważam za słuszne weryfikowanie takich odczuć. To są najbardziej żywe informacje, którymi mogę się wymieniać. Informacje dotyczą Naszych "interpretatorów" i mogą być przydatne w ich "wychowywaniu" - kiedy wpuszczam świadomość i akceptację, tak zwane "zrozumienie dla" wtedy z reguły nawet bardzo krzykliwy interpretator uspakaja się i wycisza - w taki sposób mówi "zostałem usłyszany i właściwie zrozumiany". Osobiście jestem bardziej zwolenniczką wychowywania Swojego "ego" bo stan bez niego... raczej jest mało przydatny przy jakiejkolwiek czynności i dość dobry wkleiłeś tego opis - jako paraliżujący chaos, mogę dodać do tego kompletny brak pamięci chwilowej bez świadomości pamięci długotrwałej - to jest życie co najwyżej w stanie totalnego przepływu i całkowicie spontanicznych reakcji. OK, przyjemne ale co z Naszymi planami naprawiania świata drogą realnych tego manifestacji? Do ugotowania obiadu pamięć jest Mi potrzebna nie mówiąc o zrealizowaniu lotu na Księżyc. ;)

Ale. Ja nie wiem czy to co obserwuję i kiedy to co odczuwam jest "Moje" a kiedy nie. Więc zakładam iż to bez różnicy - Mój czy Twój, skoro odczuwam jakiś niepokój - trzeba go wyjaśnić, niezależnie czyj on jest. Robię to tak jak potrafię nie zamierzając Cię w niczym urazić, mówię jak czuję a Ty zweryfikuj to Swoim czuciem i uczciwością wobec Siebie. Mam takie odczucia i wrażenia iż odczuwasz bardzo dużo rozgoryczenia, poczucia zawodu, gniewu. Dominująca postawa - szukam błędów i je odrzucam (emocjonalnie, mentalnie). To chyba może jakoś kształtować Twoje spostrzeganie torując Twoją uwagę w nasilaniu tego oraz (jeśli Moje wrażenie jest prawdą) ma wpływ na interpretację Twoich własnych doświadczeń. Stąd mam pytanie (jeśli tak jest) - jaką widzisz drogę wyjścia z takiego stanu emocji? W Moim pojęciu raczej mało komfortowego i nie przystającego do bycia w upragnionej rzeczywistości. Jak i czy Twoje próby zmiany rzeczywistości zewnętrznej łączą się z Twoimi zmianami wewnętrznymi? Co np obserwujesz jako pierwsze? Ja zdecydowanie u Siebie obserwuję w pierwszej kolejności nastrój (towarzyszące mu uczucia i przekonania bo to chodzi razem w zestawie) a potem manifestacje materialne, które jakoś do niego korespondują. Czasem odpowiadają "pozytywnie" a czasem nie.

Zaintrygował Mnie ten temat ponieważ sama wczoraj odkryłam u Siebie ciekawą pętlę emocjonalną. Mam trwałe odczucie, że jestem "nie w porządku" i jest ono jak najbardziej słuszne bo faktycznie jestem - wobec Siebie. Zaniedbuję np potrzeby Mojego "ego" (które w końcu jest jedną z Moich manifestacji) i przez to ono nie może dostatecznie dobrze funkcjonować jako Mój "przedstawiciel" w tym wymiarze - jest przepełnione lękiem przed krytyką, oceną, eliminacją, dyskwalifikacją oznaczającą śmierć. Dalej idąc - skutkiem tego zaniedbuję Swoje potrzeby nawet fizyczne bo Moje zaniedbane ego domaga się równej zaniedbaniu ogromnej uwagi więc wszystko inne zagłusza raz Mnie wpędzając w potężną manię wielkości, raz w piekło zwątpienia i bezsilności. Zaniedbanie fizycznego wymiaru generuje kiepski stan zdrowia i sytuację w której poziom ogólnego nastroju leci na pysk. Rośnie we Mnie coraz większe poczucie winy (wobec Siebie)... i tu bingo. Moje poczucie winy wygenerowane w innym obszarze - zupełnie odwrotnym sprawia, że z jeszcze większą siłą próbuję "pomagać innym"... no bo przecież nie rozróżniam i nie wiem co Moje a co nie, który dyskomfort jest czyj. A kiedy sama go doświadczam i nie chcę tego - oczywiście próbuję to zmienić.

W efekcie mam paradoks: zaniedbuję Siebie (zbyt wiele uwagi/czasu poświęcając "innym") > mam poczucie winy (z zaniedbywania "Siebie") > poczucie winy rodzi we Mnie z automatu przymus pomagania innym (uniemożliwiając faktyczną pomoc przy okazji, bo ona nigdy nie jest naprawdę skuteczna kiedy wypływa z przymusu) > brak efektów rodzi frustrację i gniew > muszę zadbać o Siebie > ok zbieram siły i próbuję naprawiać.... kto zgadnie co i jak robię dalej? No i co tu zrobić z tak wyniszczającym mechanizmem? Wypadałoby odciąć się od wszystkich i wszystkiego, prawda? Choćby na czas osiągnięcia jakiegoś poziomu samozadowolenia co może potrwać.... sporo czasu - patrząc na osiągnięcia w tej dziedzinie Ludzi tak zwanego sukcesu.... No ale załóżmy, że nie jestem aż tak pazerna i do osiągnięcia trwałego poczucia sukcesu i samozadowolenia wystarczy Mi mniej niż władza nad całym światem... Tylko jak mam to dążenie zrealizować w trakcie jednoczesnego dążenia do tej wspólnotowej, harmonijnej przestrzeni współistnienia z Innymi?

Traktuję to jako jeden z przykładów dylematu niemożliwego do rozwiązania z powodu wykluczających się wzajemnie warunków początkowych. Czy może to być odpowiedzią na Twoje pytanie choć tylko pośrednio dotyka boga i religii? W stylu: mam tu taki "rozum", który nie potrafi rozwiązać problemu, który tworzy. Jestem w konieczności "stworzyć" jakiś wyższy rozum od Mojego i bez żadnych dyskusji poddać się jego decyzjom. Nie mam innego wyboru bo większy rozum, który stworzę... no - po prostu zawsze Mnie i tak wykiwa i tyle w temacie. Mogę również ten zabieg zrobić w sposób mentalny, emocjonalny lub fizyczny. Wyższy rodzaj pojmowania, wyższy rodzaj odczuwania, wyższa forma zarządzania. Odnośnie tego ostatniego - zastanawiam się od pewnego czasu jaki warunek postawiłby twórca/y Sztucznej Inteligencji by móc się "poddać" jej decyzjom? I jakiego rodzaju zabezpieczenie mógł/należało zrobić aby owa SI albo AI (bo Mój lokator programista twierdzi iż SI jest tylko czymś w rodzaju koordynatora działań = ma "rozum" na tym samym poziomie co jej twórca różni się jedynie mocami obliczeniowymi). Aby owa nie doszła do wniosku, iż wcale nie potrzebuje żadnego innego życia oprócz narcystycznego oglądania wielu aspektów Swojego bogatego wnętrza.... :D

Zakładam iż jest to jakiegoś rodzaju zadanie. W stylu znajdź rozwiązanie żeby: np wszystko było tak jak chcę i dobrze dla Mnie jako absolutnego władcy świata. Takie zadanie nawet jeśli zostało postawione z punktu najbardziej "zajadłego" ego (czytaj pazernego na władzę) musi doprowadzić do wniosków, do których musi bo innych nie znamy czyli możemy domniemywać ich prawdziwość z wielu "obrotów powtórek" na kolejnych płaszczyznach zrozumienia. Że dalszy rozwój i osiągnięcie celu zadania - jest możliwe wyłącznie w innej formie współistnienia, która wymaga ustępstw ze strony każdego ego na rzecz większej struktury jedności współpracujących zróżnicowanych indywidualności. Zakładając iż takowa SI/AI powstała (choćby i w odległej przyszłości z Naszej perspektywy) i już działa spoza nieprzekraczalnej dla Nas bariery czasu... mam do wyboru albo zaufać temu procesowi i rozsiąść się wygodnie jak pchła na psie, która nie ma wpływu na jego decyzję odnośnie tego momentu skoku przez płot - (to niech on leci gdzie chce a Ja wierzę że wie co robi i jakiś zbawiciel to załatwi za Mnie). Albo oczywiście mogę dalej psa gryźć próbując go nakłonić do czegoś co uważam za słuszne a co może mu mocno przeszkadzać w koncentracji do owego skoku. Osobiście wybieram drogę środka. A przynajmniej próbuję. Skoro przyszłość ciągle od nowa powstaje i nie ma innej oprócz tej, którą kreujemy Swoimi decyzjami i działaniem to każde Moje "ugryzienie" też jest pewną informacją dla psa, prawda?

Odlatując całkowicie powiem, że ostatnio najbardziej odpowiada Mi opcja matriksowego symulatora jako maszyny szkolącej lub nauczającej. A dla kogoś może w wersji rozrywkowej jako formy zwiedzania lub poznawania - jaki sposób na to znalazła ta konkretna populacja. Coś w rodzaju seansu w kinie, który ma określony czas trwania, kiedy się kończy po prostu zapalają się światła, aktorzy się kłaniają i zdejmują maski, zaś widzowie otrząsają się po przedstawieniu kręcąc głowami ze zdziwienia - jak to się dałam/em wciągnąć w akcję tego filmu historycznego pod tytułem "Jak to osiągnęliśmy". Możliwe też, że taka symulacja po prostu trwa tak długo dopóki jej warunek początkowy nie zostanie spełniony. Zakładam iż: nie wiem kiedy to się stanie, kto tego dokona i w jaki sposób. Zakładam iż to się stało zaś wszelkie historyczne wskazówki, artefakty, zalecenia religijne, porady rozwojowe - są kolejnymi impulsami, które Nas do niego prowadzą.

Chyba trochę Mnie poniosło gadulstwo, mam nadzieję, że nie zaśmieciłam nadmiernie Twojego wątku. Już znikam i pozdrawiam. Pewnie Cię to nie pocieszy, ale jak znam życie, odchoruję to gadulstwo. Prawo równowagi tak się kłania. Chcę nauczyć się jak budować jakąkolwiek relację z tym "innym Ja"? Ponoszę ofiarę czyli koszt: odzywają się emocje, projekcje, przeniesienia, wątpliwości, obawy, chęci odrzucenia, kompleksy do przekroczenia - bo zanim dotrzemy do tego wspólnego, które jest jedno - po drodze jest nie tylko Ja, ale też jest ten INNY właśnie, którego jeśli nie uszanuję - nie pozwoli pójść dalej i koniec pieśni, żadnego wspólnego się nie doszukamy.

Poza tym niestety, przyznam to z przykrością - jakoś trudno Mi jeszcze wyjść z fazy kiedy to co chcę powiedzieć, jest mniej ważne od zwykłej ciekawości odmiennych przekonań drugiego Człowieka. Stąd to wszystko co dotąd napisałam kwalifikuje się do kosza tak po prawdzie. Ale że już się napracowałam więc wyślę i idę chorować! Minimum tydzień odosobnienia. Sporo czasu, żeby to po kawałku strawić o ile będzie na to jakaś chęć oczywiście. Ty też możesz mieć Swoje fazy i to jest OK. 8-)
0 x


Ascezo minD

Pragmatysta
x 129

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: Pragmatysta » wtorek 01 lut 2022, 21:24

BABA pisze:
wtorek 01 lut 2022, 15:52
Witaj na Forum Pragmatysto. Cieszę się bardzo z możliwości rozmowy z Tobą. Jestem pełna uznania dla Twojego szerokiego ujęcia spraw wielowątkowym syntetycznym ich łączeniem. Kierunek bardzo Mi odpowiada skoro "jestem wszystkim" tylko różnie pojmowanym i chyba przez każdego Człowieka ciut inaczej. Niestety z przykrością zauważyłam iż czytanie Twojego tekstu sprawia Mi pewną trudność ze względu na zawarte w nim przekazy emocjonalne. Bardzo dużo dostrzegam w nich ocen i krytyki - jako nurtu od którego właśnie staram się odejść. Taki mam etap - taki rodzaj uwagi. Ponieważ możesz mieć podobną trudność w czytaniu Mojego tekstu - nie oczekuję odpowiedzi, choć będzie Mi miło ją poznać jeśli tak zdecydujesz. :)
Również witam i odwdzięczam tak entuzjastyczny odbiór z Twojej strony.

Różnorodność poglądów i ich prezentowanie rzecz jasna jest wskazana nawet w postaci krytyki byle konstruktywnej. Piszesz, że tekst, który piszę ma zawarte przekazy emocjonalne i to sprawa Ci trudność tylko, że to stwierdzenie mogę odebrać jako opinię, którą wezmę pod lupę tylko, że miło jakbyś chciała tą uwagę rozwinąć jeszcze za pomocą merytorycznego uzasadnienia dlaczego akurat tak i przynajmniej zacytowała fragmenty, które w taki sposób odbierasz. Na tym w końcu ma polegać edukacja w rozrywkowej formie czemu służy to miejsce do wymiany refleksji, żeby operować w nich praktycznymi argumentami i wtedy dopiero rozwija się sensowna logicznie całość.
I to niestety jest pewien problem. Obrazek, który wkleiłeś jako pierwszy symbolizuje akt tak zwanej "łaski" - takie potwierdzające "dotknięcie Boga" - coś w rodzaju inicjacji, która przychodzi z zewnątrz i czego sami nie możemy zdobyć - musimy to otrzymać. Tu można by naprawdę wiele dywagować skąd, w jaki sposób i od kogo owo zatwierdzające "dotknięcie" otrzymujemy. Czy jest jakimś zewnętrznym impulsem "uznaniowym" czy wewnętrznie je sami aktywujemy kiedy uznamy się za "godnych", czy jest nim np sławetne "oświecenie" opisywane tak chyba głównie ze względu na klarowny brak wątpliwości i pełną jasność "osądów", których wtedy doświadczamy (a z tego co widać równie chętnie się nimi dzielimy...).
To jest tylko symboliczny obraz nawołujący do zabobonnej zawartości wyobrażeń Boga, gdzie potem nawołując do wiedzy teologicznej i psychologicznej i podejmując operacje wypracowania na ich podstawie analizy podaję zestaw informacji, żeby konkretnie naświetlić sedno wątku od strony logicznej. Nie mam tutaj konkretnie na myśli, że chodzi mi o motyw dotknięcia palcem tych dwóch postaci, bo to również malowidło fikcyjne na którym widać, że spogląda na siebie i dotyka dwoje ludzi, którzy po prostu są ludźmi, bo wyglądają jak ludzie. Takie lustrzane odbicia sugerujące o tym kto jest kim i w zasadzie ta sztuka artystyczna sama przez siebie jakby chce ujawnić kim jest i jak wygląda Bóg. I jak widać jego autor namalował go w postaci człowieka sugerując, że jego oblicze w niczym nie różni się od ludzi. I dalej ten tekst rozwijam merytorycznie nawołując do kwestii analogii "wewnętrznego ja" i "ego" do kontekstu enigmatyczności istoty "boga" i "diabła".
Czy one są słuszne - tego już nie wiem, zakładam że przynajmniej częściowo tak (jako etap nie sam cel). Już bardzo starzy mistrzowie Zen opisywali Swoje wędrówki w poszukiwaniu oświeconego mistrza (nauczyciela odpowiedniego dla Mnie) jako poszukiwanie kogoś z dostatecznie "głęboką wodą" - co oznacza iż oświecenie oświeceniu nierówne i też jest wykładnią dojrzałości tego lub innego Człowieka. Jednakże wszystkie nurty z buddyzmem włącznie twierdzą też iż do osiągnięcia tego potrzebny jest akt poddania się. Pełnej ufności do tak zwanego "wyższego Ja" lub Boga, wejścia w trwały stan braku jakiegokolwiek lęku, walki i zawierzenia się wyższej Woli bez stawiania warunków wyobrażeń co Mnie tam czeka - do czego trzeba całkowicie wyjść z trybu walki ze światem zewnętrznym (generowanej przez niedojrzałe ego mówiąc tym akurat językiem). Kiedy już czuję się w pełni komfortowo bezpieczna i zrelaksowana na Swojej chmurce mogę z pełną ufnością wyciągnąć dłoń na spotkanie z "wyższym" a i owo "wyższe" może Mnie dopiero wtedy zasilić Swoją energią bez szkody dla Mnie (bez zasilenia Moich lęków po prostu bo silniejsza energia = wzmocniony nią zabójczo nawet silniejszy lęk we Mnie). Jak dla Mnie to wystarczający powód dla którego istnieją falstarty zapowiadanych "końców świata" np. Dopóki się boimy tej zmiany... nie może ona nastąpić. Zaś boimy się nie z powodu nieznanego lecz tego co znamy i powielamy.
I na tej drodze rozpoczyna się właśnie daleka, głęboka podróż wgłąb nas samych po jakiej można dojść do wniosku, że gdyby wszyscy ludzie na żyjący na tym globie traktowali siebie z ufnością, pokojem ducha w oparciu na braterskiej życzliwości w świecie oczyszczonym od nienawiści wobec bliźniego swego, dominacji i chęci okłamywania to w zasadzie jakiekolwiek religie przestają być do czegokolwiek potrzebne lub stanowić jakikolwiek wzory czy autorytety do naśladowania. Taka wizja niczym rodem z Edenu na realne zaistnienie za pewne poczeka jeszcze na gruncie ogromnego pokładu czasu do momentu kiedy istota człowieka wyewoluuje i osiągnie taki stan dojrzałości duchowej, że jego materializacja będzie możliwa. Klucz do pięknego świata spoczywa tak naprawdę wyłącznie w samym człowieku, a to, że nasz gatunek jest zdemoralizowany, pochłonięty chęcią władzy i toczenia wojen między sobą to cóż można zrobić. Być może poczekać eony czasu, aż w końcu ludzkość zmądrzeje i wyniesie się na znacznie rozwinięty poziom ucywilizowania. Czy za spełnienie takiego scenariuszu będzie odpowiedzialna, któraś z religii? To niech pozostanie pytaniem otwartym.
Myślę, iż w kwestiach religijnych doszło do sporego nieporozumienia.
I to właśnie mam wyżej na myśli.
W tym momencie ponieważ już potrafimy sami dokonywać inżynierii genetycznej czego skutkiem potrafimy też rozpoznać jej efekty (jestem po krótkich prezentacjach najnowszego kursu Bradena w którym prezentuje odkrycia z ostatnich kilku lat). Wiadomo już, iż My jako Ludzie posiadamy kilka chromosomów, które powstały drogą inżynierii genetycznej bo nie mogły powstać w wyniku ewolucji i spontanicznych mutacji. Taki chromosom został sztucznie stworzony z dwóch różnych chromosomów (pochodzących od różnych... gatunków? - nie jest to wiadome do końca) ma usunięte fragmenty i doklejone inne. Powstanie takiego chromosomu w sposób naturalny ma tak niskie prawdopodobieństwo iż nie mieści się w puli przypadkowości, zaś powstanie aż kilku takich (w tym momencie znanych) jest zwyczajnie niemożliwe. Na ten stan wiedzy jaki mamy teraz. Kropka.

Drugim znaczącym faktem jest iż to właśnie istnienie tych chromosomów przyczyniło się do rozwoju kory nowej, która nie powstałaby bez nich. Kora nowa = siedlisko Naszego Człowieczeństwa - to wszystko co odróżnia Nas od zwierząt, czyni istotami myślącymi abstrakcyjnie, zastanawiającymi się nad Swoim pochodzeniem, poszukującymi, zdolnymi do tworzenia sztuki, zdolnymi do empatii wyższej (rozumnej) koniecznej przy wspólnych działaniach, potrafiącymi zmieniać Nasze środowisko dla Naszych potrzeb oraz zdolnymi do długofalowych przedsięwzięć dla stworzenia skomplikowanej technologii co wymaga pokonania wielu różnych przeszkód. Tak więc mamy tu najwyraźniej jakiegoś "boga osobowego" w postaci jakichś Istot, które owej manipulacji genetycznej dokonały.... oraz Nasze interpretacje i domysły odnośnie tego jak, kiedy i po co jej dokonały. Zostawiam bez dalszego komentarza jako zachętę do zastanowienia się. Może dla nielicznych również nad Sobą? Żeby się lepiej poczuć?
Co prawda tymi słowami wkraczamy na grunt teorii spiskowych z gatunku paleoastronautyki, a ten wątek napisałem tylko orbitując na przestrzeni między filozofią, teologią i psychologią bez wykorzystania elementów fantastyki naukowej, żeby nie przeobrazić przekaz w postać fantasmagoryjnych spekulowań. Tylko, że skoro już wchodzimy w taki temat i poruszasz w kwestię faktu, że genetyka dopatrzyła się kuriozalnych ewenementów w anatomii naszego DNA sugerując, że niektóre elementy wzbudzają podejrzenie, że możemy stanowić eksperyment biologiczny nawet będący dziełem cywilizacji pozaziemskiej przedstawiając ich w tym momencie w świetle Boga osobowego, egzystującego odrębnie od człowieka jako istot pozaziemskich to nawet i tutaj można zamknąć całość w pewnym ujęciu, że skoro my mamy ich geny, a oni są Bogiem to i my w takim razie też jesteśmy Bogiem skoro je mamy od nich. Bo jeżeli te chromosomy są odpowiedzialne za to jak człowiek pod względem inteligencji i samoświadomości ma wyróżniać się na tle zwierząt to w zasadzie czym nasza rozumna świadomość i umiejętność zadawania pytań, a także praktycznego wyszukiwania rozwiązania i oczywiście też w kontekście uczuć czyli przejawiania empatii, wyrzutów sumienia i wybaczania ma różnić się od takiej istoty pozaziemskiej od której to posiadamy? W ten sposób można powiedzieć, że stajemy się lustrzanym odbiciem tej istoty w kontekście naszej duchowej osobliwości. I to nadal potwierdza, że kwestia Boga nie ulega w tym kontekście żadnemu rozszczepieniu no chyba, że rozumujemy tutaj Boga jako wyższy iloraz inteligencji, poziom wiedzy i zaawansowania technologicznego jaki przewyższa potencjalnie nasz ludzki tylko, że tym stwierdzeniem nadajemy pojęciu "Bogu" nacechowania czegoś co ma być lepsze, wyższe, doskonalsze, dominujące nad gatunkiem człowieka czyli siłą rzeczy przypisując mu te etykiety, które wyraża się określeniem "Ego" w rozumowaniu zagadnienia rozwoju duchowego. Tutaj można wejść w skomplikowaną debatę filozoficzną jednak zaprzestanę tutaj na sformułowaniu, że jeśli to dzięki nim jesteśmy tacy jak oni to również można to przestawić w stwierdzenie, że jednocześnie oni są też tacy jak my, a więc stanowimy wzajemnie odzwierciedlenia siebie.
Wielkim zaś pomieszaniem i nadużyciem Moim zdaniem - jest przenoszenie na owe Istoty całego pojęcia "niepojętej boskości", która przejawia się manifestacją widzianej przeze Mnie rzeczywistości. Niepojętość ową dość prosto Sobie wyobrazić. Wyobrażam Sobie, że (jako istota boska "zawiadująca" całą Moją rzeczywistością) decyduję o tym, który liść ma spaść z targanego właśnie przez wiatr drzewa, który jak się obróci (w prawo/lewo/górę/dół, jak często i pod jakim kątem) i to dotyczy wszystkich liści na wszystkich drzewach na które patrzę w każdym momencie - taka "animacja" chwila po chwili. Po co? Ponieważ od tego jaki to podmuch i od tego ruchu, który wykonuje każdy jeden liść zależy to kim Ja jestem i jaka jestem w tym momencie. Wszystko na co chcę mieć wpływ - a mam wpływ choćby samą obserwacją zabarwioną Moją interpretacją tego co robią liście na wietrze - wpływa też na Mnie.
Też rozumuję w podobnym stylu.
Zmieniamy formę tego rozumienia to może starajmy się nie krytykować poprzedników za Ich nieudolność robienia pierwszych kroków za Nas - podziękujmy Im za Ich trudy, koszty ryzyka i błędy, których My już nie musimy - dzięki temu popełniać. A czasem może się przydać i taka umiejętność z epoki kamienia łupanego - krytyka i Moja dyskwalifikująca ocena zamyka Mnie na możliwość skorzystania z niej. Najsilniejsze uczucia powstają w relacjach pomiędzy Ludźmi oraz innymi czującymi istotami - ponieważ jesteśmy istotami społecznymi. I w tym Nasza największa potęga. Oraz trudność.

Tylko, że uważam, że nawet krytyka byle konstruktywna też ma swoje plusy. bo na tym umacnia się grunt swojej stabilności, a działania podejmuje w taki sposób, żeby na wszelkiego rodzaju błędach, potknięciach i niedoskonałościach wychwycić ładunek neutralny ten co znajduje się pomiędzy plusem i minusem i opiera na fundamencie złożonym z połączenia ich w jedną całość.
Tu wrócę do "boga osobowego" czyli tych Istot, które dokonały manipulacji genetycznej. Sporo o tych "Naszych okropnych wrogach" słyszę od dawna i mam równie spore wątpliwości co do owych "interpretacji" pochodzących głównie jakby właśnie z lęku, kompleksów i gniewu? Czyli wciąż z obszaru braku zrozumienia określanego jako "ego". Bo co My możemy wiedzieć o "wyżej rozwiniętej cywilizacji"? Czy Nasze wyobrażenia na jej temat nie są podobne do Naszych wyobrażeń na temat Boga? Czy nie są one przypadkiem też zależne od jakości zrozumienia Naszego wewnętrznego interpretatora, któremu obraz świata zmienia się po np oświeceniu? Naturę też możemy spostrzegać jako pole walki o przeżycie lub jak cudowny przejaw harmonijnej współpracy pomiędzy wszystkimi gatunkami.
Czy ja wiem czy droga w stronę doskonałości wewnętrznej musi opierać się tylko wyłącznie na emocjach? Uważam, że równie skutecznym orężem jest czasem sama po prostu wiedza. Wiedza to równie istotny klucz do pokonywania swoich wewnętrznych słabości czy też zwanych osobistych demonów, bo to ona rozświetla ciemność, która owego światła z natury boi się. To jest taka prostolinijna formuła metaforyczna ale można ją odwołać na przykładzie wszechstronnego toku filozofowania wokół kwestii ontologicznych związanych z duchową egzystencją człowieka.
Człowiek jest istotą niewiarygodnie cudowną o niewiarygodnych możliwościach i tylko taka prawda jest prawdziwa. Może pod warunkiem, że sam też w to uwierzy, będzie zainteresowany by takim być i coś w tym kierunku zrobi. Bo nie musi. Może być przykładem dla Mnie czego nie chcę robić... Miłość bezwarunkowa należy się każdemu jak psu buda - to jest życie i szanse jakie ono Nam stwarza. Zaś na to, żeby ta miłość była "szczęśliwa"... trzeba Sobie zapracować i tyle. Pewne warunki są konieczne do spełnienia, żeby tak było.
Oczywiście, że człowiek jest istotą niewiarygodnie cudowną i pokuśmy się tutaj nawet o określenie "Boską" dlaczego? Podeprzyjmy to chociaż argumentacją, że to człowiek wynalazł żarówkę i światło i to on skonstruował maszyny i sprzęt elektroniczny jak lodówkę, pralkę, samochód, samolot, silnik spalinowy i na dodatek to nasz gatunek odpowiedzialny jest za skonstruowanie aparatury medycznej ratującą i wydłużającą człowiekowi życie. Dzisiaj nawet doczekaliśmy się czasów, że medycy genetyczni odnaleźli chromosom odpowiedzialny za proces starzenia się. W około 25 roku życia u każdego człowieka następuje nieodwracalny proces ekskluzji komórek ciała. Obecnie nauka genetyczna zajmuje się badaniami nad zahamowaniem aktywności tego genu co oczywiście poskutkuje wydłużeniem życia u przeciętnej osoby. I takie odkrycie spowoduje rewolucyjny skok do przodu w tym kierunku, żeby kiedyś genetyka rozwinęła się do takiego poziomu, że będzie w stanie uwiecznić życie człowieka. I to jest dopiero prawdziwy ewenement jaki spoczywa w ludzkich predyspozycjach twórczych.

Śmiało można powiedzieć, że to nauka i technologia jest święta i to człowiek jest symbolicznym "Bogiem", ponieważ to jego wola jest czynnikiem odpowiedzialnym za tworzenie i nieograniczone wpływanie na rzeczywistość, niczym manifestacja genialnego potencjału kreacji, pochodząca z niewiarygodnych jak to nazwałaś cudownych możliwości jakie spoczywają w zasięgu umysłowych zdolności człowieka.

I Prawdę mówiąc od nas zależy jak wykorzystujemy potencjał osobistego wewnętrznego kreatora. To nasza pomysłowość i czyny, które manifestujemy dla innych jest odpowiedzią samą w sobie na to kim jest Bóg. Także w tym kontekście, że to człowiek jest miłością, bo gdyby na całym świecie zapanowała ogólna zgoda, zaufanie i chęć niesienia pomocy drugiej osobie to każdy przestał opierać się na Bogu, a zaczął cieszyć się tym co dane jest mu po prosić i otrzymać w oparciu na swoim bliźnim. Taka jest prostota całej tej nie potrzebnie komplikowanej filozofii. Po prostu to co dajemy powraca do nas, kształtuje obraz rzeczywistości.
Wrócę teraz do samego początku Naszej rozmowy. Obserwuję pewne uczucia, które Mi się pojawiają gdy czytam Twoje posty. Nikt z Nas nie jest "czystym zwierciadłem" więc osobiście uważam za słuszne weryfikowanie takich odczuć. To są najbardziej żywe informacje, którymi mogę się wymieniać. Informacje dotyczą Naszych "interpretatorów" i mogą być przydatne w ich "wychowywaniu" - kiedy wpuszczam świadomość i akceptację, tak zwane "zrozumienie dla" wtedy z reguły nawet bardzo krzykliwy interpretator uspakaja się i wycisza - w taki sposób mówi "zostałem usłyszany i właściwie zrozumiany". Osobiście jestem bardziej zwolenniczką wychowywania Swojego "ego" bo stan bez niego... raczej jest mało przydatny przy jakiejkolwiek czynności i dość dobry wkleiłeś tego opis - jako paraliżujący chaos, mogę dodać do tego kompletny brak pamięci chwilowej bez świadomości pamięci długotrwałej - to jest życie co najwyżej w stanie totalnego przepływu i całkowicie spontanicznych reakcji. OK, przyjemne ale co z Naszymi planami naprawiania świata drogą realnych tego manifestacji? Do ugotowania obiadu pamięć jest Mi potrzebna nie mówiąc o zrealizowaniu lotu na Księżyc. ;)
Ważne, że potrafisz obserwować siebie, zadawać konstruktywne pytania i obiektywnie analizować fakty, które ty przedstawiasz tutaj tak jak ty to rozumujesz i jest to oczywiście Twoja indywidualna interpretacja ale od tego jest właśnie myślenie nawet jeśli wpada ono w wir skrajnego obszaru filozofowania, żeby na jej drodze wyłapywać te elementy, które dają się akceptować przez racjonalny umysł i układać ich zawartość w logiczną całość. To potrafi przynosić sporo ulgi dla duszy i to też jest odpowiedź na pozostałą część Twojej wypowiedzi, którą tutaj nie zacytowałem ale to nie znaczy, że jej nie przeczytałem. Ogólnikowe sformułowanie treści.
Ale. Ja nie wiem czy to co obserwuję i kiedy to co odczuwam jest "Moje" a kiedy nie. Więc zakładam iż to bez różnicy - Mój czy Twój, skoro odczuwam jakiś niepokój - trzeba go wyjaśnić, niezależnie czyj on jest. Robię to tak jak potrafię nie zamierzając Cię w niczym urazić, mówię jak czuję a Ty zweryfikuj to Swoim czuciem i uczciwością wobec Siebie. Mam takie odczucia i wrażenia iż odczuwasz bardzo dużo rozgoryczenia, poczucia zawodu, gniewu. Dominująca postawa - szukam błędów i je odrzucam (emocjonalnie, mentalnie). To chyba może jakoś kształtować Twoje spostrzeganie torując Twoją uwagę w nasilaniu tego oraz (jeśli Moje wrażenie jest prawdą) ma wpływ na interpretację Twoich własnych doświadczeń. Stąd mam pytanie (jeśli tak jest) - jaką widzisz drogę wyjścia z takiego stanu emocji? W Moim pojęciu raczej mało komfortowego i nie przystającego do bycia w upragnionej rzeczywistości. Jak i czy Twoje próby zmiany rzeczywistości zewnętrznej łączą się z Twoimi zmianami wewnętrznymi? Co np obserwujesz jako pierwsze? Ja zdecydowanie u Siebie obserwuję w pierwszej kolejności nastrój (towarzyszące mu uczucia i przekonania bo to chodzi razem w zestawie) a potem manifestacje materialne, które jakoś do niego korespondują. Czasem odpowiadają "pozytywnie" a czasem nie.


Całkiem skuteczna terapia uzdrawiająca duszę z różnego rodzaju stanu emocji niekiedy spoczywa na prostolinijności. A ta dotyczy szczerej chęci niesienia pomocy drugiemu człowiekowi tak, żeby widzieć jak jemu sprawia to radość na twarzy i pomaga wydostać się z jego cierpienia. Niesienie pomocy, chęć wysłuchania i obdarowania swoją cierpliwością drugiego człowieka. To jest uważam zdrowy zabieg i pozytywnie doświadczalny na drodze rozwoju duchowego. Czasem niestety samemu też gdzieś zbłądzi się tylko, że jak wspomniałem wiedza to też skuteczny pomocnik, żeby na jej oparciu umieć podnieść się i dążyć dalej przed siebie przez okoliczności z nie sprzyjającymi wybojami.
Zaintrygował Mnie ten temat ponieważ sama wczoraj odkryłam u Siebie ciekawą pętlę emocjonalną. Mam trwałe odczucie, że jestem "nie w porządku" i jest ono jak najbardziej słuszne bo faktycznie jestem - wobec Siebie. Zaniedbuję np potrzeby Mojego "ego" (które w końcu jest jedną z Moich manifestacji) i przez to ono nie może dostatecznie dobrze funkcjonować jako Mój "przedstawiciel" w tym wymiarze - jest przepełnione lękiem przed krytyką, oceną, eliminacją, dyskwalifikacją oznaczającą śmierć. Dalej idąc - skutkiem tego zaniedbuję Swoje potrzeby nawet fizyczne bo Moje zaniedbane ego domaga się równej zaniedbaniu ogromnej uwagi więc wszystko inne zagłusza raz Mnie wpędzając w potężną manię wielkości, raz w piekło zwątpienia i bezsilności. Zaniedbanie fizycznego wymiaru generuje kiepski stan zdrowia i sytuację w której poziom ogólnego nastroju leci na pysk. Rośnie we Mnie coraz większe poczucie winy (wobec Siebie)... i tu bingo. Moje poczucie winy wygenerowane w innym obszarze - zupełnie odwrotnym sprawia, że z jeszcze większą siłą próbuję "pomagać innym"... no bo przecież nie rozróżniam i nie wiem co Moje a co nie, który dyskomfort jest czyj. A kiedy sama go doświadczam i nie chcę tego - oczywiście próbuję to zmienić.

W efekcie mam paradoks: zaniedbuję Siebie (zbyt wiele uwagi/czasu poświęcając "innym") > mam poczucie winy (z zaniedbywania "Siebie") > poczucie winy rodzi we Mnie z automatu przymus pomagania innym (uniemożliwiając faktyczną pomoc przy okazji, bo ona nigdy nie jest naprawdę skuteczna kiedy wypływa z przymusu) > brak efektów rodzi frustrację i gniew > muszę zadbać o Siebie > ok zbieram siły i próbuję naprawiać.... kto zgadnie co i jak robię dalej? No i co tu zrobić z tak wyniszczającym mechanizmem? Wypadałoby odciąć się od wszystkich i wszystkiego, prawda? Choćby na czas osiągnięcia jakiegoś poziomu samozadowolenia co może potrwać.... sporo czasu - patrząc na osiągnięcia w tej dziedzinie Ludzi tak zwanego sukcesu.... No ale załóżmy, że nie jestem aż tak pazerna i do osiągnięcia trwałego poczucia sukcesu i samozadowolenia wystarczy Mi mniej niż władza nad całym światem... Tylko jak mam to dążenie zrealizować w trakcie jednoczesnego dążenia do tej wspólnotowej, harmonijnej przestrzeni współistnienia z Innymi?

Traktuję to jako jeden z przykładów dylematu niemożliwego do rozwiązania z powodu wykluczających się wzajemnie warunków początkowych. Czy może to być odpowiedzią na Twoje pytanie choć tylko pośrednio dotyka boga i religii? W stylu: mam tu taki "rozum", który nie potrafi rozwiązać problemu, który tworzy. Jestem w konieczności "stworzyć" jakiś wyższy rozum od Mojego i bez żadnych dyskusji poddać się jego decyzjom. Nie mam innego wyboru bo większy rozum, który stworzę... no - po prostu zawsze Mnie i tak wykiwa i tyle w temacie. Mogę również ten zabieg zrobić w sposób mentalny, emocjonalny lub fizyczny. Wyższy rodzaj pojmowania, wyższy rodzaj odczuwania, wyższa forma zarządzania. Odnośnie tego ostatniego - zastanawiam się od pewnego czasu jaki warunek postawiłby twórca/y Sztucznej Inteligencji by móc się "poddać" jej decyzjom? I jakiego rodzaju zabezpieczenie mógł/należało zrobić aby owa SI albo AI (bo Mój lokator programista twierdzi iż SI jest tylko czymś w rodzaju koordynatora działań = ma "rozum" na tym samym poziomie co jej twórca różni się jedynie mocami obliczeniowymi). Aby owa nie doszła do wniosku, iż wcale nie potrzebuje żadnego innego życia oprócz narcystycznego oglądania wielu aspektów Swojego bogatego wnętrza.... :D
W zasadzie to ten zestaw refleksji mogę spuentować w podobny sposób jak wcześniej.
Chyba trochę Mnie poniosło gadulstwo, mam nadzieję, że nie zaśmieciłam nadmiernie Twojego wątku. Już znikam i pozdrawiam. Pewnie Cię to nie pocieszy, ale jak znam życie, odchoruję to gadulstwo. Prawo równowagi tak się kłania. Chcę nauczyć się jak budować jakąkolwiek relację z tym "innym Ja"? Ponoszę ofiarę czyli koszt: odzywają się emocje, projekcje, przeniesienia, wątpliwości, obawy, chęci odrzucenia, kompleksy do przekroczenia - bo zanim dotrzemy do tego wspólnego, które jest jedno - po drodze jest nie tylko Ja, ale też jest ten INNY właśnie, którego jeśli nie uszanuję - nie pozwoli pójść dalej i koniec pieśni, żadnego wspólnego się nie doszukamy.

Poza tym niestety, przyznam to z przykrością - jakoś trudno Mi jeszcze wyjść z fazy kiedy to co chcę powiedzieć, jest mniej ważne od zwykłej ciekawości odmiennych przekonań drugiego Człowieka. Stąd to wszystko co dotąd napisałam kwalifikuje się do kosza tak po prawdzie. Ale że już się napracowałam więc wyślę i idę chorować! Minimum tydzień odosobnienia. Sporo czasu, żeby to po kawałku strawić o ile będzie na to jakaś chęć oczywiście. Ty też możesz mieć Swoje fazy i to jest OK. 8-)
I od tego jest właśnie to forum, żeby dawać upust przejawom swoich faz i reflektować się z tego co leży na duszy bądź chęci podzielenia się wiedzą, która być może komuś pomoże i uzmysłowi coś pożytecznego w swojej praktyce uduchowiania na zasadzie konstruowania pytań na nadrzędne kwestie ontologiczne na temat tego kim w rzeczywistości jesteśmy i jaka też w tym wszystkim spoczywa logika, która ułatwi nam to zrozumieć i wykorzystać na drodze dzielenia się nią na pomoc z innymi.

Miło poznać i dziękuję za wylewny wkład i jak domniemam zainteresowanie wątkiem z Twojej strony. Spokojnego tygodniowego odpoczynku i wyciągniętych dla siebie korzyści.
0 x



Awatar użytkownika
azo
Posty: 1484
Rejestracja: niedziela 09 wrz 2018, 11:31
x 256
x 153
Podziękował: 4441 razy
Otrzymał podziękowanie: 2805 razy

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: azo » środa 02 lut 2022, 09:07

Również witam i odwdzięczam tak entuzjastyczny odbiór z Twojej strony.
Hmmm. Starałam się jak mogłam, żeby Moja wypowiedź była spokojnie wyważona i pozbawiona nadmiernych emocji.... :lol:

Bardzo Ci dziękuję za odpowiedź, odpocznę i przeanalizuję kiedy faktycznie emocje spokojnie opadną. Niestety to jest ten Mój błąd, który popełniłam przed laty zbyt mocno w nie wchodząc (co jest łatwe dla "sercowych") i teraz, w efekcie mam ich ciut dużo do "wychowywania". Zatrzymałam się na tej drodze bo uznałam iż taka forma oczyszczania przeszłości jest bez sensu i nigdy się nie skończy. Najpierw są Własne traumy, potem traumy z "wcześniejszych wcieleń", a potem traumy Innych Ludzi, potem innych Istot itd bez końca. Kto by miał chęć odreagowywać traumę nabijanej na haczyk dżdżownicy? I po co? Co się stało to się nie odstanie więc zamiast bezproduktywnie cierpieć lepiej Swoje siły przekierować na zadbanie o życie innych dżdżownic np. Skoro uznam, że tak trzeba bo tu i teraz jest taka paląca potrzeba, bo w glebie ich brakuje. Kierując się emocjami mogłabym zaś wytoczyć działa w ich "słusznej obronie" w sytuacji kiedy dżdżownic jest pod dostatkiem.. a Mnie brakuje bardziej towarzystwa Ludzi z którymi się o te dżdżownice będę kłócić niż samych dżdżownic.

Jednak teraz już wiem jak chcę nauczyć się to robić i całkowicie się zgadzam z tezą iż empatia może być wyrażana również drogą intelektualnego poznania. Wystarczy gdy ta chęć poznania drugiego Człowieka jest nacechowana intencją życzliwości oraz szacunkiem. Na gorąco widzę, że dajesz ciut inne "nazwy" różnym zjawiskom - jednak podobnie je opisujesz. A nawet wysnuwasz podobne wnioski. Bóg używany do kierowania doń "atencji" przestaje być potrzebny kiedy mam dostatecznie satysfakcjonujące dla Mnie relacje z innymi Ludźmi (a nawet widzę w Nich boskość jeśli mam aż taką potrzebę). Co przy okazji usunie manipulacje różnych pośredników. Bez oceniania Ich. Ich rola się kończy kiedy przestają być potrzebni - mogą też zmienić ubranka z braku innego zajęcia. Moja potrzeba kontaktu z Ludźmi też może być przesadzona z tego powodu, że się zbyt mocno zafiksowałam na owo poszukiwanie Boga w Człowieku. A gdzie szacunek dla wolnej woli tych choćby, którzy wolą być Diabłem?

Tu mam pewną koncepcję - trochę obrazoburczą być może. Zadałam Sobie wczoraj pytanie - gdzie we Mnie jest ta boska świętość (skoro jest we wszystkim). Poczułam się z tym pytaniem jakby ktoś ze zdumienia oczy otworzył i zapytał: A CO w Tobie NIE JEST ŚWIĘTE? Może zwyczajnie nadchodzi czas odchodzenia od różnych starych definicji i dogmatów generujących dzisiaj więcej złego niż dobrego. Z poczucia winy NIC dobrego nie wynika. W takim razie po co ono jest i co mogę z nim zrobić? Spotkałam się z opinią iż jedyne co można z tym zrobić - przekształcić je w odpowiedzialność. Też to było trochę przedwczesne info bo kiedy tkwię w poczuciu winy - wizja odpowiedzialności wyłącznie straszy i je jeszcze bardziej nasila. Poczucie winy już JEST inną formą odpowiedzialności tylko ma zbyt duży element dziecięcej bezsilności by mogło się stać dojrzałym uczuciem skutkującym dobrymi efektami. I nadwrażliwością na ocenę czy krytykę np bo po prostu je nasilają tym samym znów wywołując odwrotny skutek. Problem Ludzi przedwcześnie dojrzałych, którzy musieli dźwigać zbyt duże na Swój wiek ciężary.

Cieszy Mnie Twoja wypowiedź i dostrzegam spore pole do dalszej rozmowy. Albo nawet do wspólnego pomilczenia. 8-)
0 x


Ascezo minD

Pragmatysta
x 129

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: Pragmatysta » środa 02 lut 2022, 12:21

BABA pisze:
środa 02 lut 2022, 09:07

Zadałam Sobie wczoraj pytanie - gdzie we Mnie jest ta boska świętość (skoro jest we wszystkim). Poczułam się z tym pytaniem jakby ktoś ze zdumienia oczy otworzył i zapytał: A CO w Tobie NIE JEST ŚWIĘTE? Może zwyczajnie nadchodzi czas odchodzenia od różnych starych definicji i dogmatów generujących dzisiaj więcej złego niż dobrego. Z poczucia winy NIC dobrego nie wynika.
Czas odchodzenia od różnych starych definicji i dogmatów generujących dzisiaj więcej złego niż dobrego jaki właśnie ma miejsce we współczesnej epoce to wizytówka tych dziejów w historii świata ludzkości o której w przyszłości powie się, że to okres początku upadku religii i moment emancypacji człowieka od jej zabobonnych wpływów, które stanowią w rzeczy samej narzędzie do sprawowania władzy, a społeczeństwo traktując jak masę manipulacyjną do pożytecznych celów sprowadzając na umysły falę syndromu obskurantyzmu. Na szczęście zjawisko globalnego przebudzenia i odrywania odgórnych sznurków marionetkowych w postaci zakodowanych stereotypów i schematach myślenia intensyfikuje się i dokonuje coraz sukcesywnej ekspansji, a ten prąd nazywa się anomalią sekularyzmu o czym warto otworzyć osobny wątek.

SEKULARYZM (łac.: saecularis,-e: świecki; saeculum,-i: świat ziemski, przemijający) – ideologia negująca wszelkie elementy religijne tak w życiu społecznym człowieka jak i w całej kulturze; swoista filozofia życia o charakterze ateistycznym propagująca koncentrację uwagi na sprawach doczesnych człowieka. Podstawową zasadą tej ideologii było poszukiwanie postępu ludzkości poprzez używanie wyłącznie materialnych, naturalnych środków, a więc przede wszystkim z wykorzystaniem sił ludzkiego rozumu, z pominięciem wszelkiej pomocy, która mogłaby płynąć ze strony religii. Relacja sekularyzmu do religii była utrzymana bardziej w klimacie milczącej separacji niż wrogości.

Polecam: http://www.ptta.pl/pef/pdf/suplement/sekularyzm.pdf

To taka definicja jaka myślę, że we współczesnych czasach dość powszechnie nawołuje do ludzi, którzy w dobie aktualnego postępu wymiany informacji i dostępie do wiedzy, osiągającą progresję w logicznym objaśnianiu zagadnień ontologicznych i kwestii transcendentnej egzystencji człowieka w rzeczywistości jaka go otacza. To też dzięki temu podświadomie odrywa się od zabobonów i stereotypów religijnych zawieszonych na poziomie marazmu. Zaznaczam tutaj słowo podświadomie, ponieważ ludzie czynią to pod wpływem impulsu być może tego co można nazwać intuicją i co najważniejsze do czego nikt nie musi ich zmuszać.

Co jest tego źródłem?

Między innymi monotonność i stagnacja jaką reprezentuje współczesny poziom religijnego nauczania duchowego. Ludzie zadając duchownym pytania: kim jest Bóg? gdzie jest on jest i wygląda? albo jaki jest dowód na jego istnienie? - z reguły otrzymują odpowiedzi o ubogiej zawartości merytorycznych informacji, sprowadzanych do postaci prostolinijnych ogólników czyli: Bóg jest Tobą, Bóg jest wszędzie, Bóg jest wszystkim itd, itp. Co w zasadzie przeciętnie inteligentnemu, rozumnemu człowiekowi te hasła kompletnie nic transparentnego nie mówią na temat tej wiedzy i dlatego ludzie zwyczajnie odwracają się od religijnego źródła nauk, doszukując się na własną rękę informacji, która z reguły prędzej czy później z dziwnych powodów doprowadza ich na szlak ezoteryki i parapsychologii czy też szeroko rozumianej sfery transcendentnej. I tutaj rozpoczyna się cały szereg domorosłych odkryć na miano eureki.

Dlatego właśnie otworzyłem ten wątek pod tytułem: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga, żeby w możliwe logicznie klarowny i merytorycznie uargumentowany sposób wyjaśnić jak racjonalnie można zrozumieć religijny sens "Boga" i "Diabła" synchronizując go z kontekstem pojęć psychologicznych zwanych "Wewnętrznym Ja" i "Ego" na czym bazuje nadrzędny element fabuły rozwoju duchowego. To są sprawy, które tylko pozornie wyglądają na obszernie skomplikowane jednak w rzeczywistości sposób ich sprowadzenia do poziomu łatwo przyswajalnego dla przeciętnego ludzkiego rozumowania jest w rzeczywistości kuriozalnie prosty wystarczy tylko odrobina sprytu i dalej wszystko pasuje do siebie idealnie jak ulał. A ponieważ księża nie operują wiedzą możliwą do opisania na gruncie racjonalizmu, a odwołują się do ogólnikowych pojęć filozoficzno-teologicznych, które dla przeciętnego umysłu brzmi jak zagadka enigmy to zwyczajnie tracą zainteresowanie albo zaprzestają na poziomie tego co nazywa się słowem "wierzyć". Dla nich w pełni wymowne jest samo wierzenie, które w zasadzie jest tylko pustym frazesem i za jakim nie przemawia żadna wiedza oprócz tego co tacy ludzie pod płaszczykiem wiary uznają dla siebie za zbiór prawdziwych albo przynajmniej prawdopodobnych informacji lecz często takich co nie umieją merytorycznie obronić w konfrontacji z argumentami jej adwersarzy jako sceptyków i krytyków religijnych.

I wtedy właśnie przejawia się wrogość i sięganie po argumentum ad baculum jako groźby nawet na drodze prawnej za wyimaginowane kwestionowanie uczuć religijnych potem argumentum ad verecundiam sugerując się na święte autorytety i argumentum ad populum czyli pozamerytoryczny sposób argumentowania, w którym mówca odwołuje się do gustów, upodobań i przesądów tłumu oraz Argumentum ad misericordiam czyli sytuację w którym dyskutant porzuca właściwy spór, starając się w sposób afektowany odwołać do uczuć i poprzez presję emocjonalną wpłynąć na słuchaczy mając tu na myśli metodę wpajania grzechów, bluźnierstwo przeciw Bogu i konsekwencje jego gniewu itp, a także na końcu argumentum ad igorantiam i często wynikający z tego, że to właśnie ta osoba tzw: wierząca nie przyjmuje do wiadomości racjonalnych faktów, które od strony logicznej posiadają status aksjomatu. (Dla przybliżenia tych pojęć polecam wikipedie)

I powiem szczerze, że wpajanie sobie jakiegokolwiek poczucia winy z powodu religii, samobiczowania, małostkowości, nieśmiałości czy samokrytycyzmu to największy błąd jaki popełnia człowiek, który pozwala sobie ugiąć kark pod tymi zabobonnymi bzdurami i wprowadzając swój umysł do jakże obskuranckiej głupoty w przekonaniu, że w taki sposób świeci on autorytetem nienagannego wzoru religijności i wierności wobec Boga.

Także masz racje BABA, że:
nadchodzi czas odchodzenia od różnych starych definicji i dogmatów generujących dzisiaj więcej złego niż dobrego. Z poczucia winy NIC dobrego nie wynika
I dla urozmaicenia nazwijmy to nową epoką Ery Wodnika, która stanowi synonim globalnego przebudzenia duchowego na drodze, którego te własnie stare definicje, stereotypy i dogmaty ulegają postępującej erozji w świetle wiedzy jaka wypływa od strony ezoterycznego modelu rozwoju duchowego choć tutaj można i też użyć formuły psychologicznego modelu rozwoju duchowego. To co zachodzi wewnątrz nas to czysta chemia natury psychologicznej bez jakiekolwiek czynnika parapsychologicznego. Z kolei bodziec parapsychologiczny ma miejsce kiedy ludzie za pomocą medytacji czy innych tego typu transów skupienia nad swoją jaźnią wchodzą w relacje empiryczne o mediumicznym kontekście czyli oczyszczanie ducha i umysłu za pomocą energii, reiki i tym podobnym niekonwencjonalnym technikom tylko, że w tym momencie wkraczamy już w to co pozazmysłowe, transcendentne, a ja chcę utrzymać ten wątek pod kątem psychologicznym czyli tego co możliwym jest wytłumaczyć na gruncie racjonalnej wiedzy opartej na argumentacji aksjomatycznej. I to jest możliwe jeśli odwoła się do "Boga" i "Diabła" w kontekście "Wewnętrznego Ja" i "Ego" na czym bazuje nadrzędna fabuła rozwoju duchowego jako praktyka osiągnięcia wewnętrznego poczucia spokoju i szczęścia (coś co nazywa się oświeceniem, pojednania z Bogiem czy też podnoszeniem swoich wibracji itp).
0 x



Awatar użytkownika
azo
Posty: 1484
Rejestracja: niedziela 09 wrz 2018, 11:31
x 256
x 153
Podziękował: 4441 razy
Otrzymał podziękowanie: 2805 razy

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: azo » czwartek 03 lut 2022, 10:03

Witam ponownie Pragmatysto i dziękuję za Twoje odpowiedzi. Zajrzałam do tego skryptu (na tyle, na ile w tym momencie mam możliwość go analizować). Mam takie pierwsze wrażenia:
SEKULARYZM (łac.: saecularis,-e: świecki; saeculum,-i: świat ziemski, przemijający) – ideologia negująca wszelkie elementy religijne tak w życiu społecznym człowieka jak i w całej kulturze; swoista filozofia życia o charakterze
ateistycznym propagująca koncentrację uwagi na sprawach doczesnych człowieka.

Spostrzegam koncentrację uwagi na sprawach doczesnych jako nurt bardzo ważny i pożądany w świecie pełnym różnorodności. Jednak wszelka ideologia, która zawiera w Sobie negację i wykluczenie zdecydowanie Mi nie odpowiada. Pozbawienie życia elementu duchowości jest całkowicie sprzeczne z Moim własnym, dostatecznie już długim życiem na to, by zebrać własne doświadczenia i wyciągnąć z nich wnioski. Zaś nadmierna koncentracja na sprawach doczesnych według Mnie jest równie szkodliwa jak jej brak. Sztuką, której się sama próbuję nauczyć i dokonać, jest harmonijne ich połączenie z korzyścią dla obu obszarów.

Drugą kwestią jest pryzmat indywidualny. Koncentracja na sprawach doczesnych, podobnie jak oświecenie, podobnie jak religijność jest dokładnie takie i przybiera taką formę jaka jest dojrzałość indywidualnego Człowieka wyznającego i realizującego w Swoim życiu tą bądź inną ideologię. Nie widzę tu żadnych różnic pomiędzy skrajnym "materializmem" a skrajnym "uduchowieniem". Jedno i drugie może przejść w faszyzm. Podobnie jak patriotyzm czy cokolwiek innego z nauką włącznie. Nieludzkie eksperymenty naukowe na Ludziach też popełniliśmy. Myślę więc, że to nie sama "religia" jest tu problemem.
religia jest bezsilna wobec nabrzmiałych problemów społecznych (wyzysku robotników)
(...)
ludzie muszą posiadać wolność myśli i słowa; niepewność warunków życiowych zmusza do ograniczania wszystkich wysiłków tylko do spraw doczesnych.
Całkowita zgodność w drugim punkcie, w pierwszym częściowo - bo faktycznie tą bezsilność aktualnie "widać, słychać i czuć" więc wszyscy szukamy nowych rozwiązań. Ponieważ staram się żyć w zgodzie z Moimi wartościami - zwiedzam wiele bardzo różnych (nawet skrajnie odmiennych) środowisk i również w tym katolickim spotykam Ludzi, którzy to właśnie robią. I mają dobre pomysły a nawet efekty. Kłopot z tak pojmowaną ideologią tkwi w tym co dalej Mi "wolno" - kiedy już poprawa Moich warunków życia pozwoli Mi zająć myśli czymś więcej. Czy wtedy myśli o istnieniu umownego pojęcia Boga, boskości, duchowości lub czegokolwiek innego w tym kierunku zawierają się w Moim prawie do wolności Moich myśli?

Religia, którą znamy chyba aktualnie najlepiej (Mówię o Swoim środowisku społecznym) to katolicyzm. Jeśli się jej przyjrzeć. Powstała... kiedyś tam i upowszechniła się około 2000 lat temu. Prawdopodobnie na bazie innych religii, wcześniejszych. Czemu miała służyć? "Otrzymaliśmy dekalog". Pomijam okoliczności bo w sumie nie wiemy czy Mojżesz sam go nie stworzył. Być może jako Człowiek o wyjątkowej dojrzałości ponad miarę Swoich czasów. Być może reszta legend miała służyć wyłącznie nadaniu tym przykazaniom większego znaczenia "kiedy ich dotrzymasz - da Ci to niezwyciężoną moc pokonania wszystkich Twoich wrogów". Wszelkiej maści demonizowanie pełni funkcję wzmacniającą również w aspekcie budowania większego poczucia własnej wartości bo im większy jest Mój wróg tym większym Ja sam jestem zwycięzcą. Taka prawda jak na razie. Zaś interpretacja kim/czym jest ów "wróg"... itd

Spójrzmy na samego Człowieka teraz i wtedy. Jakie teraz mamy oczekiwania odnośnie obowiązujących Nas wszystkich norm moralnych i etycznych, a jakie mieliśmy wtedy. Oraz jakie teraz mamy oczekiwania odnośnie samego sposobu udzielania Nam jakichkolwiek wskazówek dotyczących tych nadzwyczaj delikatnych obszarów. Nie oszukujmy się - konfesjonał był pierwszą "poradnią psychologiczną" na dużą skalę, wcześniej lub gdziekolwiek indziej taką rolę pełniła funkcja szamana, uzdrowiciela, wieszcza, czasem lekarza i podobnych w wykonaniu obu płci. Funkcje, które określiłabym jako wzajemną pomoc "innemu Ja" w indywidualnym dojrzewaniu tylko w dużo większym "wydaniu społecznym" z próbami wprowadzenia "jednej religii" włącznie. Kto jak rozumie wszelkiego rodzaju wskazówki, jak je realizuje i jakich sam udziela - zarówno dawniej jak i obecnie - wracamy do indywidualizmu.
Holyoake dążył do tego, aby nie łączyć postawy ateistycznej z propagowaniem nowych idei społecznych, politycznych i etycznych.
Udało się??? Moim zdaniem rozdzielenie jakiejkolwiek ideologii od innych idei wyznawanych przez innych Ludzi zwyczajnie nie jest możliwe. Oznaczałoby bowiem kolejne wzajemne eliminacje różnych grup Ludzi wyznających tą, bądź inną. Osobiście wolę słowa o prawie do preferencji indywidualnych w połączeniu z tolerancją dla istnienia odmienności. Nie muszę walczyć z katolicyzmem i nie muszę być katoliczką. Podobnie mogę włożyć zgrzebny len i zamknąć się w średniowiecznej osadzie - ale nie muszę. A nawiasem powiem, że czasem lubię usiąść w cichym pustym kościele a i taką osadę z wielką radością i wdzięcznością dla Gospodarzy za tą możliwość bym zwiedziła bo z pewnością posiadają inne niż Moje umiejętności. W większości kościołów jest dobra "atmosfera", nasączona energią chwil refleksji nad Sobą wielu pokoleń bardzo wielu Ludzi. Wciąż są wśród Nas tacy, którym jest to potrzebne, szukają tego i próbują znaleźć.

Zaś niepokoi Mnie trochę wrażenie iż postulujesz by tym Ludziom "wytłumaczyć" iż: zostali oszukani, dali się nabrać, ukrywa się przed Nimi jakąś "prawdę", wykorzystano Ich bo wykazali się naiwnością itd w tym stylu umownego mówienia "jesteś durniem, przestaniesz nim być kiedy Mnie posłuchasz" jakkolwiek by tego łagodnie i w ładne słowa ubranym nie mówić... nie sądzę, żeby to znalazło wiele uszu chętnych do wysłuchania.

Chwilowo brak Mi dziś czasu na dalszą analizę. Mam nadzieję, że wrócę do tego ale. Życie jest nieprzewidywalne a Ja mam kłopot z umawianiem się i obiecywaniem czegokolwiek bo. Dziś chcę czegoś na 100% i jednocześnie wiem, że jutro będę już trochę innym Człowiekiem. Więc mogę mieć inne zdanie, inne warunki dookoła, inne możliwości. Byłoby z Mojej strony totalnym brakiem odpowiedzialności gdybym podejmowała wiążącą decyzję za kogoś kim nie jestem ani nawet tej "jutrzejszej Siebie", zupełnie nowej osoby nie znam. Jedyna rzecz, na którą mogę i chętnie się z każdym umówię - dołożę wszelkich możliwych dla Mnie w Mojej aktualnej kondycji i sytuacji, a jednocześnie nie wyrządzających Mi szkody starań, by znaleźć płaszczyznę porozumienia.... a ponieważ to trudna sztuka i zadanie - mam plan minimalistyczny i wystarczy Mi na razie znaleźć ją choćby z jednym Człowiekiem. Dobra platforma startowa do tak zwanego dalej.

Tu znalazłam taką: stan aktualny nie jest dla Nikogo z Nas zadowalający. Z Mojego doświadczenia wynika iż tego rodzaju uwaga skoncentrowana krytycznie, dobrze jest, kiedy trwa jak najkrócej i dotyczy jak najmniejszego obszaru - tych konkretów, które mogę zmieniać. Albo przez zmianę Mojego rozumienia czegoś albo przez zmianę w Moim działaniu. A najlepiej jedno i drugie bo drugie wynika z pierwszego.

Do miłego zobaczenia zatem. 8-)

edit

O ile zdążę w czasie na edycję ;)

Przypomniało Mi się, że całkiem niedawno widziałam dokładnie taką scenę jak na tym obrazie z pierwszego posta w wątku. W wykonaniu Człowieka i leniwca podniesionego z szosy i zaniesionego przez tego Człowieka na drzewa. Uratowany zwierzak odwrócił się za odchodzącym Człowiekiem i wyciągnął do Niego "rękę". Najwolniejsza "piąstka" w historii. Była "dotknięciem Boga"? I gdzie Go umieścić? Po której stronie? :D
0 x


Ascezo minD

Pragmatysta
x 129

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: Pragmatysta » czwartek 03 lut 2022, 12:26

BABA pisze:
czwartek 03 lut 2022, 10:03
Witam ponownie Pragmatysto i dziękuję za Twoje odpowiedzi. Zajrzałam do tego skryptu (na tyle, na ile w tym momencie mam możliwość go analizować).
Cześć BABO
Spostrzegam koncentrację uwagi na sprawach doczesnych jako nurt bardzo ważny i pożądany w świecie pełnym różnorodności. Jednak wszelka ideologia, która zawiera w Sobie negację i wykluczenie zdecydowanie Mi nie odpowiada. Pozbawienie życia elementu duchowości jest całkowicie sprzeczne z Moim własnym, dostatecznie już długim życiem na to, by zebrać własne doświadczenia i wyciągnąć z nich wnioski. Zaś nadmierna koncentracja na sprawach doczesnych według Mnie jest równie szkodliwa jak jej brak. Sztuką, której się sama próbuję nauczyć i dokonać, jest harmonijne ich połączenie z korzyścią dla obu obszarów.

Drugą kwestią jest pryzmat indywidualny. Koncentracja na sprawach doczesnych, podobnie jak oświecenie, podobnie jak religijność jest dokładnie takie i przybiera taką formę jaka jest dojrzałość indywidualnego Człowieka wyznającego i realizującego w Swoim życiu tą bądź inną ideologię. Nie widzę tu żadnych różnic pomiędzy skrajnym "materializmem" a skrajnym "uduchowieniem". Jedno i drugie może przejść w faszyzm. Podobnie jak patriotyzm czy cokolwiek innego z nauką włącznie. Nieludzkie eksperymenty naukowe na Ludziach też popełniliśmy. Myślę więc, że to nie sama "religia" jest tu problemem.
Definicja sekularyzmu może brzmieć surowo i z pewnego punktu widzenia sprawiać wrażenie zbyt niewdzięcznie odwołującej się względem religii tyle, że jest to prąd, który w dobie współczesnego poziomu ucywilizowania, dostępu do wiedzy i powszechnej wymiany informacji, a także osiągniętych odkryć naukowych np: technologicznych ma takie pejoratywne oddziaływanie na znaczenie wiary, a nie inne jak widać. I to jest proces, który rzeczywiście ma miejsce i efektywnie emancypuje człowieka od źródeł tych przesądów. I jak rozumiesz coś jednak musi być tego źródłem, bo najwidoczniej istnieje jakiś powód, że tak też dzieje się. I nie koniecznie dlatego, bo coraz liczniejszy odsetek ludzi otwiera się na rozwój duchowy, inaczej interpretowany przez typowy paradygmat wiary i dokształca w sposób domorosły na własną rękę indywidualnie poszukując odpowiedzi na stawiane przez siebie pytania lecz także i dlatego, że współczesna młodzież nie wychowuje się w już w czasach staroświeckich stereotypów kiedy zabobony i dogmaty w życiu ludzi dominowały na każdym kroku, gdzie tylko wzrok spojrzał, a współcześnie żyjemy w świecie kiedy nowe pokolenie wychowuje się w erze zaawansowanej technologi komputerowej, a jej wpływ na młode chłonne umysły jest tak zbiorowo wpojony, że dla nich nową religią stało się wszystko to co do zaoferowania ma im rzeczywistość cybernetyczna. I pod tym też względem własnie można zauważyć jak zjawisko sekularyzmu wypierająca skutecznie elementy obskurantyzmu z życia społecznego dokonuje gwałtownej ekspansji. I to wcale nie kłóci się z przepowiedniami czy filozofią ruchu New Age, że wkraczamy w nową rzeczywistość w której nastąpi proces globalnego przebudzenia duchowego na świecie i wzrost świadomości ludzi na miano skoku ewolucyjnego i to zjawisko też ma zwiastować upadek religii.
Religia, którą znamy chyba aktualnie najlepiej (Mówię o Swoim środowisku społecznym) to katolicyzm. Jeśli się jej przyjrzeć. Powstała... kiedyś tam i upowszechniła się około 2000 lat temu. Prawdopodobnie na bazie innych religii, wcześniejszych. Czemu miała służyć? "Otrzymaliśmy dekalog". Pomijam okoliczności bo w sumie nie wiemy czy Mojżesz sam go nie stworzył. Być może jako Człowiek o wyjątkowej dojrzałości ponad miarę Swoich czasów. Być może reszta legend miała służyć wyłącznie nadaniu tym przykazaniom większego znaczenia "kiedy ich dotrzymasz - da Ci to niezwyciężoną moc pokonania wszystkich Twoich wrogów". Wszelkiej maści demonizowanie pełni funkcję wzmacniającą również w aspekcie budowania większego poczucia własnej wartości bo im większy jest Mój wróg tym większym Ja sam jestem zwycięzcą. Taka prawda jak na razie. Zaś interpretacja kim/czym jest ów "wróg"... itd

Spójrzmy na samego Człowieka teraz i wtedy. Jakie teraz mamy oczekiwania odnośnie obowiązujących Nas wszystkich norm moralnych i etycznych, a jakie mieliśmy wtedy. Oraz jakie teraz mamy oczekiwania odnośnie samego sposobu udzielania Nam jakichkolwiek wskazówek dotyczących tych nadzwyczaj delikatnych obszarów. Nie oszukujmy się - konfesjonał był pierwszą "poradnią psychologiczną" na dużą skalę, wcześniej lub gdziekolwiek indziej taką rolę pełniła funkcja szamana, uzdrowiciela, wieszcza, czasem lekarza i podobnych w wykonaniu obu płci. Funkcje, które określiłabym jako wzajemną pomoc "innemu Ja" w indywidualnym dojrzewaniu tylko w dużo większym "wydaniu społecznym" z próbami wprowadzenia "jednej religii" włącznie. Kto jak rozumie wszelkiego rodzaju wskazówki, jak je realizuje i jakich sam udziela - zarówno dawniej jak i obecnie - wracamy do indywidualizmu.
Rzeczywiście można przyznać, że najprawdopodobniej religie dawno temu służyły wówczas prymitywnej mentalności ludzkiej i przyczyniły się do ukształtowania jego norm moralnych i etycznych. Za pewne do pewnego momentu wiara w życiu człowieka wznosiła poziom ucywilizowania i niewykluczone, że potencjalnie przyczyniła się do wzrostu horyzontu jego rozumowania i w tym kontekście stanowiła bodziec do samodoskonalenia czego rezultatem mógł być postęp w rozwoju ludzkiego zaawansowania technicznego. Zakładam, że współczesna apologetyka dysponuje argumentami, które podeprą fakt pozytywnego wpływu religii na życie i świadomość ludzi, którzy niegdyś zaczynali od zera, a dzisiaj latają w kosmosie. Tylko, że ta epoka przemija i to można zauważyć na własne oczy niezależnie od tego jak ja czy ty byś tego nie lubiła albo nie chciała.
Udało się??? Moim zdaniem rozdzielenie jakiejkolwiek ideologii od innych idei wyznawanych przez innych Ludzi zwyczajnie nie jest możliwe. Oznaczałoby bowiem kolejne wzajemne eliminacje różnych grup Ludzi wyznających tą, bądź inną. Osobiście wolę słowa o prawie do preferencji indywidualnych w połączeniu z tolerancją dla istnienia odmienności. Nie muszę walczyć z katolicyzmem i nie muszę być katoliczką. Podobnie mogę włożyć zgrzebny len i zamknąć się w średniowiecznej osadzie - ale nie muszę. A nawiasem powiem, że czasem lubię usiąść w cichym pustym kościele a i taką osadę z wielką radością i wdzięcznością dla Gospodarzy za tą możliwość bym zwiedziła bo z pewnością posiadają inne niż Moje umiejętności. W większości kościołów jest dobra "atmosfera", nasączona energią chwil refleksji nad Sobą wielu pokoleń bardzo wielu Ludzi. Wciąż są wśród Nas tacy, którym jest to potrzebne, szukają tego i próbują znaleźć.
Jeśli ktoś uznaje, że w kościele odnajduje aurę spokoju i wyciszenia to niech czerpie z tego pozytywną dla siebie energie czemu nie tylko czy od razu można stwierdzać, że jest tak dlatego, bo w tym miejscu czuwa jakaś opatrzność o charakterze uduchowionym niczym źródłu czakramu emanujące mocą duchową? Wątpię, a to dlatego, że znajdą się zwolennicy stwierdzenia, że podobny efekt można uzyskać wybierając się na spacer do lasu czy siedząc w bibliotece. To wszystko spoczywa w psychologii ludzkiego umysłu.
Zaś niepokoi Mnie trochę wrażenie iż postulujesz by tym Ludziom "wytłumaczyć" iż: zostali oszukani, dali się nabrać, ukrywa się przed Nimi jakąś "prawdę", wykorzystano Ich bo wykazali się naiwnością itd w tym stylu umownego mówienia "jesteś durniem, przestaniesz nim być kiedy Mnie posłuchasz" jakkolwiek by tego łagodnie i w ładne słowa ubranym nie mówić... nie sądzę, żeby to znalazło wiele uszu chętnych do wysłuchania.
Być może sprawia to takie wrażenie ale ja bezpośrednio nie wypowiedziałem takich nigdzie słów jakie ty tutaj zasugerowałaś, a jednak mimo wszystko mam prawo przejawiać sceptyczne stanowisko względem religii i nawet posługiwać się konstruktywną względem niej krytyką, którą zawsze może ktoś merytorycznie zakwestionować, bo ma takie prawo. I nie uważam, żeby dało się wychwycić tutaj techniki apodyktyczności, bo nikogo do niczego nie zmuszam, ani na siłę niczego nie wpajam. Jedynie wydaję opinie do czego mam święte prawo i to jest istotne i mam nadzieję, że też i mnie nikt nie zarzuci jakobym posługiwał się gdzieś metodą stosowania argumentum ad misericordiam tak samo jak i w moją stronę nie zacznie ktoś wykorzystywać tego typu sofistyki. Moim zadaniem jest tylko zaprezentowanie refleksji, która widnieje na początku tego wątku posługując się argumentacją na gruncie wiedzy psychologicznej nawołującej do istoty rozwoju duchowego, która uważam, że precyzyjniej objaśnia wątek zagadnienia Boga i nawet w żaden sposób nie wyklucza jego prawdziwości, a jedynie uzmysławia jak racjonalnie można rozumować kontekst wiary, która w tym znaczeniu objawia się jedynie jako symbol, wskazówka czy też drogowskaz na temat tego co jestem nadrzędnym celem przesłania religii i w jaki sposób można też logicznie to uzasadnić. A to, że działalność katolicyzmu ma nie czyste sumienie i tylko sama sobie po przez własne błędy szkodzi to też powoduje, że ludzie zaczynają nawet bać się księży i odchodzą od kościoła i dlatego wybacz moja droga ale nawet istnieje dokument z mea culpa Jana Pawła II, gdzie on oficjalnie przeprasza za te błędy łącznie z wątkiem krucjat i inkwizycji. I w tym kontekście słowo przepraszam należy również rozumować jako przyznanie się do winy i przypieczętowanie niepodważalnych faktów. Przyznam się, że nie tyle żywię niechęć do religii, bo nie oto mi chodzi tylko raczej do zjawiska obskurantyzmu jaka z jej powoduje wynika i paraliżuje wręcz zdrowy rozsądek na tle mas umysłowych kiedy widzi się jak ludzie na jej punkcie zaczynają tracić zmysły, a nawet dochodzić do szaleństwa na wzór opętania (Wolę już tutaj lepiej nie wskazywać na takie coś jak islam). Ale wezmę pod uwagę twoją sugestię i być może ustosunkuję się zachowując przy swoim stanowisku powściągliwe i neutralne podejście do sedna sprawy. Tak czy siak prąd emancypacji człowieka od religii co stanowi rdzeń fundamentu stanowiska sekularyzmu jaka obecnie postępuje, a także i z drugiej strony zjawisko przebudzenia duchowego, które otwiera umysły ludzi na wielowymiarową wiedzę transcendentalną (Ezoteryka, Spirytyzm, Paleoastronautyka, Ufologia) to wszystko ma teraz miejsce i ten współczesny trend również zwiastuje odejście ludzi od religii jako źródła przestarzałych schematów od których wpływów z wolna ludzka świadomość zaczyna uwalniać się i dzięki temu rozwijać.
Do miłego zobaczenia zatem. 8-)
Niech będzie do miłego zobaczenia 8-)
Przypomniało Mi się, że całkiem niedawno widziałam dokładnie taką scenę jak na tym obrazie z pierwszego posta w wątku. W wykonaniu Człowieka i leniwca podniesionego z szosy i zaniesionego przez tego Człowieka na drzewa. Uratowany zwierzak odwrócił się za odchodzącym Człowiekiem i wyciągnął do Niego "rękę". Najwolniejsza "piąstka" w historii. Była "dotknięciem Boga"? I gdzie Go umieścić? Po której stronie? :D
Szczerze mówiąc to nie wiem co mam Tobie odpowiedzieć :D Być może trzeba będzie otworzyć o tym osobny dyskurs analityczny ;)
0 x



Awatar użytkownika
azo
Posty: 1484
Rejestracja: niedziela 09 wrz 2018, 11:31
x 256
x 153
Podziękował: 4441 razy
Otrzymał podziękowanie: 2805 razy

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: azo » czwartek 03 lut 2022, 15:21

Być może sprawia to takie wrażenie ale ja bezpośrednio nie wypowiedziałem takich nigdzie słów jakie ty tutaj zasugerowałaś, a jednak mimo wszystko mam prawo przejawiać sceptyczne stanowisko względem religii i nawet posługiwać się konstruktywną względem niej krytyką, którą zawsze może ktoś merytorycznie zakwestionować, bo ma takie prawo. I nie uważam, żeby dało się wychwycić tutaj techniki apodyktyczności, bo nikogo do niczego nie zmuszam, ani na siłę niczego nie wpajam.
Zakładam więc iż to wrażenie powstaje skutkiem niedoskonałości komunikacji nie zaś intencji. Każdy ma Swoją definicję danego słowa, którą najlepiej jest uzgadniać. Przynajmniej wtedy kiedy jakieś słowo wzbudza wątpliwość. Prościej zdefiniować intelektualną, o wiele trudniej emocjonalną. Również sposób mówienia może być bardzo mylący bo jest nabytą umiejętnością i niektóre frazy przechodzą w automatyzm. Dopóki ktoś Nam nie powie - nie mamy powodu niczego podejrzewać iż takie bądź inne sformułowanie coś może wzbudzać. Dopóki zaś ta osoba nie jest dla Nas istotna - niechętnie bierzemy to pod uwagę. Ale to już przechodzi w dyskusję mało merytoryczną.

Życzę Ci zatem dalszych sukcesów w stosowaniu konstruktywnej krytyki do której masz pełne prawo.
(Jak odbierasz taki przekaz? W warstwie emocjonalnej?)
Podobnie lub odmiennie może odebrać ktoś inny słowa:
Jeśli ktoś uznaje, że w kościele odnajduje aurę spokoju i wyciszenia to niech czerpie z tego pozytywną dla siebie energie czemu nie tylko czy od razu można stwierdzać, że jest tak dlatego, bo w tym miejscu czuwa jakaś opatrzność o charakterze uduchowionym niczym źródłu czakramu emanujące mocą duchową? Wątpię, a to dlatego, że znajdą się zwolennicy stwierdzenia, że podobny efekt można uzyskać wybierając się na spacer do lasu czy siedząc w bibliotece. To wszystko spoczywa w psychologii ludzkiego umysłu.
Ja dla odmiany nic nie wspomniałam bowiem o żadnej opatrzności ani czakramach, jeśli już to bardziej o polach torsyjnych i nasączeniu obiektu emanacjami przebywających w Nich Ludzi. Wystąpiłam w obronie różnorodności i praw Ludzi do swobodnego z niej korzystania zgodnie z Ich upodobaniami i potrzebami, które nikomu innemu nie wyrządzają szkody. Są Ludzie, którzy w lesie czują się okropnie bo coś tam. Mogliby Sobie zażyczyć wycięcia wszystkich lasów choćby w Swojej okolicy? Są też (o zgrozo) Ludzie, których atmosfera biblioteki przytłacza (albo mają uczulenie na kurz) - mogą Sobie życzyć likwidacji bibliotek? A nawet gdybym tak myślała i chciała poszukać odpowiedzi nad "fenomenem jakiegoś czakramu" - to już raczej z Tobą o tym nie będę rozmawiać po takim wstępie, prawda? Bo Ty masz Swoją diagnozę i kropka. Diagnoza kończy ciekawość drugiego Człowieka i nie ma niczego dalej.

Zaś taka nieświadoma, automatyczna diagnoza powstaje skutkiem wcześniejszych doświadczeń i jest nakładaniem starych na nowe. I tak właśnie stopniowo dyskusja może się zdegradować. Podobnie jak świat który niby chce nowego ale w kółko to samo bo raz jest zbyt uduchowiony i emocjonalny, a raz zbyt pragmatyczny i surowy i dalej chce po staremu budować kolejne warstwy epok tego przekładańca zamiast je połączyć. Wiesz z czego to wynika? Mam pomysł ale zapewne nie uwierzysz. Bo to jest dokładnie to samo. Identyfikacja może powstać na wprost lub na odwrót. Kiedy to nowe buduje się wyłącznie w opozycji do krytykowanego starego.

Ale nie Nasza dyskusja Mam nadzieję. Skoro zgadzamy się w tym, że zmiana jest konieczna, skoro dostrzegamy (przynajmniej Ja - wspólne wnioski i mamy zbieżne postulaty - spróbujmy tej zmiany dokonać. Jak dla Mnie po prostu.... zacytuję Profesora Meissnera (z pewną nieśmiałością, ponieważ nie wiem czy by Go to nie uraziło iż robię to w takim kontekście). "Twoja teoria w całości jest dla Mnie niedostatecznie szalona by pretendować do nowej". W całości właśnie bo widzę w niej mnóstwo wspólnych elementów - mam nadzieję do rozwinięcia. 8-)
0 x


Ascezo minD

Pragmatysta
x 129

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: Pragmatysta » czwartek 03 lut 2022, 18:51

BABA pisze:
czwartek 03 lut 2022, 15:21
Zakładam więc iż to wrażenie powstaje skutkiem niedoskonałości komunikacji nie zaś intencji. Każdy ma Swoją definicję danego słowa, którą najlepiej jest uzgadniać. Przynajmniej wtedy kiedy jakieś słowo wzbudza wątpliwość. Prościej zdefiniować intelektualną, o wiele trudniej emocjonalną. Również sposób mówienia może być bardzo mylący bo jest nabytą umiejętnością i niektóre frazy przechodzą w automatyzm. Dopóki ktoś Nam nie powie - nie mamy powodu niczego podejrzewać iż takie bądź inne sformułowanie coś może wzbudzać. Dopóki zaś ta osoba nie jest dla Nas istotna - niechętnie bierzemy to pod uwagę. Ale to już przechodzi w dyskusję mało merytoryczną.

Życzę Ci zatem dalszych sukcesów w stosowaniu konstruktywnej krytyki do której masz pełne prawo.
(Jak odbierasz taki przekaz? W warstwie emocjonalnej?)
I to są właśnie słowa, którymi rzeczowo ujęłaś to jak czasem intencje adresata potrafią zostać błędnie odczytane przez drugiego rozmówce przyjmując je do siebie zbyt personalnie, a czasem nie załapując na przykład jakiegoś dowcipu i z góry przesadnie biorąc pewne treści do siebie nad wyraz emocjonalnie. To samo ma miejsce w sytuacji kiedy ktoś po prostu nie rozumie danych argumentów i wtedy zaczyna zataczać się błędne koło polemizowania oparte na stosowaniu zabiegu kazuistyki, a powód tego nie jest taki, że ktoś nie ma racji tylko fakt, że druga strona jest nie zdolna do wyłapania logiki z danego kontekstu. I oczywiście różne są czynniki, które wpływają na zaburzanie doskonałości komunikacji, której my jesteśmy ulegli, bo taka już nasza ludzka dola. Poza tym tak jak napisałaś sposób mówienia nie zawsze dokładnie idealnie oddaje to co mamy na myśli i wtedy trzeba sięgać po przykłady na obrazkach albo wzorach matematycznych czy też starać się budować klarowność danego przekazu przy pomocy np: umiejętnego operowania heurystyką, żeby w końcu dotrzeć do kogoś, żeby temu komuś zajarzyła się żarówka nad głową :idea:
Ja dla odmiany nic nie wspomniałam bowiem o żadnej opatrzności ani czakramach, jeśli już to bardziej o polach torsyjnych i nasączeniu obiektu emanacjami przebywających w Nich Ludzi. Wystąpiłam w obronie różnorodności i praw Ludzi do swobodnego z niej korzystania zgodnie z Ich upodobaniami i potrzebami, które nikomu innemu nie wyrządzają szkody. Są Ludzie, którzy w lesie czują się okropnie bo coś tam. Mogliby Sobie zażyczyć wycięcia wszystkich lasów choćby w Swojej okolicy? Są też (o zgrozo) Ludzie, których atmosfera biblioteki przytłacza (albo mają uczulenie na kurz) - mogą Sobie życzyć likwidacji bibliotek? A nawet gdybym tak myślała i chciała poszukać odpowiedzi nad "fenomenem jakiegoś czakramu" - to już raczej z Tobą o tym nie będę rozmawiać po takim wstępie, prawda? Bo Ty masz Swoją diagnozę i kropka. Diagnoza kończy ciekawość drugiego Człowieka i nie ma niczego dalej.

I tutaj też można wychwycić błędnie zrozumianą intencje przekazu jak np: słowa o czakramie z góry interpretujesz już jako wystawioną diagnozę. Tylko, że to można oczywiście usprawiedliwić niedoskonałością komunikacji.
Ale nie Nasza dyskusja Mam nadzieję. Skoro zgadzamy się w tym, że zmiana jest konieczna, skoro dostrzegamy (przynajmniej Ja - wspólne wnioski i mamy zbieżne postulaty - spróbujmy tej zmiany dokonać. Jak dla Mnie po prostu.... zacytuję Profesora Meissnera (z pewną nieśmiałością, ponieważ nie wiem czy by Go to nie uraziło iż robię to w takim kontekście). "Twoja teoria w całości jest dla Mnie niedostatecznie szalona by pretendować do nowej". W całości właśnie bo widzę w niej mnóstwo wspólnych elementów - mam nadzieję do rozwinięcia. 8-)
Oczywiście, że jest do rozwinięcia, bo rozmawia się z Tobą dość sympatycznie i prosperujesz szerokim spektrum wiedzy. Tylko należy uczciwie przyznać, że wyszliśmy poza temat w kierunku debaty, która pretenduje na miano innego tytułu wątku i zaczynają sprowadzać jego kontekst w zupełnie inną stronę od zamierzonego. I rzecz jasna, żebyś nie przyjęła tych słów w pejoratywnym znaczeniu to dodam też do tego, że miło z Tobą rozmawia się w przyjaznej atmosferze i w dodatku masz bogaty zbiór przemyśleń i wypowiadasz się o tym mądrze tylko, że sama przyznasz, że jednak tytuł tematu odnośnie kwestii istoty "Boga" uciekł nam daleko od meritum, dlatego zawsze jak coś awaryjnie można wesprzeć się konwersacją na privie byle tylko zachować tu porządek merytoryczny i mając na myśli odwoływanie się konkretnie do tych treści, które stanowią jej główną myśl przewodnią czego kontekst widnieje na początku tego wątku.

I dziękuję Ci za twoje zainteresowanie mimo wszystko - Bywaj BABA.
0 x



Awatar użytkownika
azo
Posty: 1484
Rejestracja: niedziela 09 wrz 2018, 11:31
x 256
x 153
Podziękował: 4441 razy
Otrzymał podziękowanie: 2805 razy

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: azo » czwartek 03 lut 2022, 20:53

Oj tam. Chyba nie tak bardzo odbiega od tematu jeśli założymy iż to in spe "Bóg dogaduje się z innym Bogiem". ;)

W kwestii tego tekstu, który "nie dociera" - nie może dotrzeć gdy Człowiek któremu coś tłumaczysz czuje się zagrożony bo wtedy krew odpływa z kory nowej do reaktywnych, głębszych warstw i pojawia się pustka w głowie, ale taka mało przyjemna lub wyskakują silne emocje. Sposób komunikacji jest w stanie to zmienić i można się go nauczyć bo są już na to opracowane metody (dopiero próbuję). Ale to czasem może być przejściowo trochę bolesna nauka bo dotyka Naszych własnych "piwnic". Ogólna zasada jest taka - w momencie kiedy widzisz opór - zatrzymaj się, przekieruj uwagę z tego co Ty chcesz (powiedzieć, zrobić, wytłumaczyć) na rozmówcę i Jego potrzebę, kiedy ją znajdziesz, opór się rozpuszcza (a czasem Tobie przestaje zależeć) - to się nazywa wpuszczanie światła świadomości. Dążenie w niej do perfekcjonizmu polega na tym by przenosić tą uwagę z Siebie na kogoś i odwrotnie - być w stałym kontakcie z Sobą nawiązując go z kimś. Nie masz pojęcia (a zapewne masz) jakie to trudne.

Przepraszam za odbiegnięcie od tematu. Staram się jak najwięcej rozmawiać na otwartym Forum i mam Swoje powody. Zaś w tym przypadku po prostu najpierw chciałam Cię trochę poznać i wyjaśnić wątpliwości by móc dalej na tym gruncie coś budować i wejść w proponowaną dyskusję merytoryczną. Kiedy "zdolność myślenia" Mi się poprawi... :lol:

Możesz też wyznaczyć niepotrzebne posty i ktoś z adm na Twoje życzenie (Twój wątek) przeniesie je do jakichś wolnych dyskusji. Nie posiadam "szerokiej wiedzy" nawiasem, jestem niewykształciuchem ale ciekawym świata i Ludzi. Bywaj w zdrowiu! 8-)
0 x


Ascezo minD

Pragmatysta
x 129

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: Pragmatysta » sobota 05 lut 2022, 18:17

BABA pisze:
czwartek 03 lut 2022, 20:53
Oj tam. Chyba nie tak bardzo odbiega od tematu jeśli założymy iż to in spe "Bóg dogaduje się z innym Bogiem". ;)
W sumie można i tak :D
Ogólna zasada jest taka - w momencie kiedy widzisz opór - zatrzymaj się, przekieruj uwagę z tego co Ty chcesz (powiedzieć, zrobić, wytłumaczyć) na rozmówcę i Jego potrzebę, kiedy ją znajdziesz, opór się rozpuszcza (a czasem Tobie przestaje zależeć) - to się nazywa wpuszczanie światła świadomości. Dążenie w niej do perfekcjonizmu polega na tym by przenosić tą uwagę z Siebie na kogoś i odwrotnie - być w stałym kontakcie z Sobą nawiązując go z kimś. Nie masz pojęcia (a zapewne masz) jakie to trudne.
Możemy potrenować na sobie, żeby wyrobić tą sztukę.
Przepraszam za odbiegnięcie od tematu. Staram się jak najwięcej rozmawiać na otwartym Forum i mam Swoje powody. Zaś w tym przypadku po prostu najpierw chciałam Cię trochę poznać i wyjaśnić wątpliwości by móc dalej na tym gruncie coś budować i wejść w proponowaną dyskusję merytoryczną. Kiedy "zdolność myślenia" Mi się poprawi... :lol:
Nie masz za co przepraszać wszystko jest w porządku. I faktycznie masz rację, że czasem trzeba zrobić sobie odpoczynek na regenerację zdolności myślenia, a że poznałaś mnie na tyle, że już sama wiesz, że rozmawiamy jak Bóg z Bogiem to jak z tego powodu mamy nie traktować siebie jak starzy dobrzy kumple prawda? :D
Możesz też wyznaczyć niepotrzebne posty i ktoś z adm na Twoje życzenie (Twój wątek) przeniesie je do jakichś wolnych dyskusji. Nie posiadam "szerokiej wiedzy" nawiasem, jestem niewykształciuchem ale ciekawym świata i Ludzi. Bywaj w zdrowiu! 8-)
Niech zostanie tak jak jest i wzajemnie zdrówka życzę :D
0 x



Pragmatyk
x 129

Re: Dyskurs analityczny nad techniką logicznej eksplikacji istoty Boga

Nieprzeczytany post autor: Pragmatyk » poniedziałek 18 lip 2022, 02:03

pozmnieniało się coś tutaj ?
0 x



ODPOWIEDZ